Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Myron odczekał chwilę i spojrzał Gibbsowi w oczy. W pewnym sensie zachowywał się jak agent sportowy. Negocjował, ale były to najważniejsze negocjacje w jego życiu. Osaczył przeciwnika. Teraz musiał pokazać mu wyjście z sytuacji. Nie pomóc, na to było za wcześnie. Po prostu uchylić furtkę.

– Pan nie jest potworem – ciągnął. – Po prostu nie przewidział pan komplikacji, tego, że okaże się pan dawcą potrzebnego szpiku kostnego. Życzy pan Jeremy’emu jak najlepiej. Dlatego tak żarliwie poparł pan apel o szpik dla niego. Jeśli znajdzie się inny dawca, pański problem zniknie. Za bardzo ugrzązł pan w kłamstwie. Nie może pan wyjawić prawdy, że pański szpik się nadaje, bo to by pana zniszczyło. Rozumiem to.

Oczy Gibbsa były wilgotne i rozszerzone, ale słuchał.

– Powiedziałem, że mam dowód. Sprawdziliśmy rejestr dawców szpiku kostnego. I wie pan, co odkryliśmy?

Gibbs milczał.

– Że pana w nim nie ma. Zachęca pan wszystkich do zarejestrowania się w banku szpiku, ale sam nie figuruje w ich komputerze. My trzej wiemy dlaczego. Dlatego, że ma pan właściwy szpik. Gdyby to wyszło na jaw, zrodziłyby się pytania.

– To nie dowód – odparował po raz ostatni Gibbs.

– Jak w takim razie wyjaśni pan, że się nie zarejestrował?

– Niczego nie muszę wyjaśniać.

– Badanie krwi potwierdzi to niezbicie. W banku wciąż przechowują krew Davisa Taylora pobraną podczas tamtej zbiórki. Test DNA na pewno wykaże, czy jest tożsama z pańską.

– A jeżeli się na nie nie zgodzę?

– Och, na pewno odda pan krew – odparł z leciutkim uśmiechem Win. – W ten czy inny sposób.

W Gibbsie coś pękło. Opuścił głowę. Zrezygnował. Zagoniono go w kozi róg, z którego nie było ucieczki. Musiał poszukać sojusznika. W negocjacjach zawsze tak było. Gdy przegrałeś, szukałeś wyjścia. Myron już raz uchylił mu furtkę. Nadszedł czas zrobić to ponownie.

– Nie rozumiecie – rzekł Gibbs.

– Zdziwi się pan, ale rozumiem. – Myron przysunął się bliżej i ściszył głos, zachowując nieustępliwy ton. Ton nieznoszący sprzeciwu. – Oto, co zrobimy, Stan. Zawrzemy umowę.

Gibbs podniósł wzrok, zmieszany, ale i pełen nadziei.

– Jaką?

– Odda pan szpik i uratuje Jeremy’emu życie. Zrobi pan to anonimowo. Ja i Win tego dopilnujemy. Nikt się nie dowie, kim był dawca. Zrobi pan to, ocali chłopca, a ja zapomnę o reszcie.

– Jakże mam panu wierzyć?

– Z dwóch powodów. Po pierwsze, zależy mi na ocaleniu życia Jeremy’ego, a nie na zniszczeniu pańskiego. Po drugie – Myron rozłożył wzniesione ręce – nie jestem lepszy. Też naginam zasady. Godzę się, żeby cel uświęcał środki. Pobiłem mężczyznę. Porwałem kobietę.

Win potrząsnął głową.

– To co innego – powiedział. – Pan działał z pobudek egoistycznych. Ty starałeś się uratować życie chłopcu.

– Sam przecież powiedziałeś, że motywy się nie liczą. I że czyn to czyn.

– Oczywiście. Ale miałem na myśli pana, a nie ciebie.

Myron uśmiechnął się i ponownie zwrócił się do Gibbsa.

– Moralnie nie stoję wyżej od pana – rzekł. – Obaj postąpiliśmy źle. Obu nam pewnie przyjdzie z tym żyć. Ale jeśli dopuści pan do śmierci chłopca, to posunie się pan za daleko. I nie wróci już pan do domu.

Gibbs zamknął oczy.

– Coś wymyślę – powiedział. – Jeszcze jedną fałszywą tożsamość, oddam krew pod przybranym nazwiskiem. Miałem tylko nadzieję…

– Wiem. Wiem wszystko – odparł Myron.

Zadzwonił do doktor Karen Singh.

– Znalazłem dawcę – powiedział.

– Słucham?

– Nie mogę tego wyjaśnić. Ale musi pozostać anonimowy.

– Anonimowi pozostają wszyscy dawcy szpiku.

– Rzecz w tym, że bank szpiku też nie może się o tym dowiedzieć. Musimy znaleźć miejsce, gdzie pobierze się od niego szpik całkiem anonimowo.

– To niemożliwe.

– Możliwe.

– Żaden lekarz nie zgodzi się…

– Skończmy te przepychanki, Karen. Mam dawcę. Nikt nie wie, kim jest. Niech pani to załatwi.

Słyszał w słuchawce jej oddech.

– Trzeba będzie ponownie zbadać krew.

– Żaden problem.

– I przeprowadzić badanie ogólne.

– Zrobione.

– W porządku. No, to do dzieła.

Na wieść o znalezieniu dawcy, Emily z wyczekiwaniem wpatrzyła się w Myrona. Niczego nie wyjaśnił. Więcej go o to nie spytała.

W przeddzień operacji przeszczepu Myron wpadł do szpitala. Wsunął głowę przez drzwi i zobaczył, że chłopiec śpi. Po chemoterapii Jeremy był całkiem łysy. Skóra połyskiwała mu widmowo, jak u rośliny zmarniałej z braku słońca. Myron przyjrzał się śpiącemu synowi, zawrócił i pojechał do domu. Była to jego ostatnia wizyta w szpitalu.

Powrócił do zajęć w agencji RepSport MB i żył dalej. Odwiedzał rodziców. Spędzał czas z Winem i Esperanzą. Pozyskał kilku nowych klientów i na nowo rozkręcał interes. Wielka Cyndi wycofała się z walk na ringu i zasiadła przy biurku w recepcji. Jego świat chwiejnie i powoli znów zaczął się kręcić wokół swojej osi.

Osiemdziesiąt cztery dni później – wiedział, bo liczył – zadzwoniła do niego Karen Singh i zaprosiła do swojego gabinetu. Gdy przyjechał, nie traciła czasu.

– Udało się – oznajmiła. – Dziś Jeremy wrócił do domu.

Rozpłakał się. Karen Singh wyszła zza biurka, usiadła na poręczy fotela i pogładziła go po plecach.

Myron zapukał do uchylonych drzwi.

– Wejdź – powiedział Greg Downing.

Siedział w fotelu. Podczas długiego pobytu w szpitalu zapuścił brodę. Uśmiechnął się do Myrona.

– Miło cię widzieć.

– Nawzajem. Do twarzy ci z brodą.

– Przypominam drwala Paula Bunyana, co?

– Dla mnie bardziej Sebastiana Cabota w roli pana Frencha.

Greg zaśmiał się.

– W piątek wracam do domu.

– To wspaniale.

Zamilkli.

– Nieczęsto mnie odwiedzałeś – odezwał się Greg.

– Chciałem ci dać czas na wyzdrowienie. I zapuszczenie brody.

Greg bardziej zakrztusił się, niż roześmiał.

– Niestety, koniec z grą w kosza – powiedział.

– Jakoś to przeżyjesz.

– To takie łatwe?

– A kto mówi, że łatwe.

– No, tak.

– W życiu są rzeczy ważniejsze od koszykówki. Choć czasem o tym zapominam.

Greg znów skinął głową i opuścił ją.

– Słyszałem, że znalazłeś dawcę – powiedział. – Nie wiem, jak ci się udało.

– Nieważne.

Greg podniósł wzrok.

– Dziękuję.

Myron, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć, milczał. I wtedy Greg zaszokował go pytaniem:

– Wiesz o wszystkim, prawda?

Myronowi zamarło serce.

– Dlatego pomogłeś – dodał Greg bezbarwnym głosem. – Emily powiedziała ci prawdę.

Myron poczuł, jak ściska go w gardle. W głowie mu szumiało.

– Zbadałeś krew? – spytał Greg.

Myron zdołał skinąć głową. Greg zamknął oczy. Myron przełknął ślinę.

– Od dawna…? – zaczął.

– Nie jestem pewien. Ale chyba od razu – odparł Greg.

On wie! Słowa te spadły na Myrona jak krople deszczu i spłynęły po nim, nie przenikając do wnętrza. Zawsze wiedział…

– Przez jakiś czas oszukiwałem się, wmawiałem sobie, że to nieprawda – ciągnął Greg. – Zadziwiające, do czego zdolny jest umysł. Ale kiedy Jeremy miał sześć lat, wycięto mu wyrostek. Zobaczyłem wtedy na jego karcie grupę krwi. I potwierdziło się to, o czym wiedziałem od początku.

Myron nie umiał nic na to powiedzieć. Prawda zwaliła się na niego i zmiotła długie miesiące blokowania uczuć niczym stos dziecięcych zabawek. Istotnie zadziwiające, do czego zdolny był umysł. Spojrzał na Grega i po raz pierwszy zobaczył go we właściwym świetle. To wszystko zmieniało. Jeszcze raz pomyślał o ojcach. O prawdziwym poświęceniu. O bohaterach.

– Jeremy to dobry dzieciak – dodał Greg.

– Wiem.

– Pamiętasz mojego ojca? Gdy krzyczał przy liniach jak wariat?

– Tak.

– W końcu stałem się taki jak on. Kropla w kroplę podobny do mojego starego. Miałem go we krwi. Nie znałem bardziej okrutnego drania – rzekł Greg. – Pokrewieństwo nigdy dla mnie wiele nie znaczyło – dorzucił.

Pokój wypełnił się dziwnym echem. Odgłosy w tle ścichły. Zostali sami i patrzyli na siebie z dwóch brzegów osobliwej przepaści.

Greg ruszył do łóżka.

– Zmęczyłem się, Myron – powiedział.

– Powinniśmy o tym pomówić.

– Tak. – Greg położył się i trochę za mocno zacisnął powieki. – Może później. W tej chwili naprawdę jestem zmęczony.

Pod koniec dnia Esperanza weszła do gabinetu Myrona i powiedziała:

– Nie za bardzo znam się na wartościach rodzinnych ani na tym, od czego zależy szczęście rodzinne. Nie wiem, jak należy wychować dziecko, jak zapewnić, żeby było szczęśliwe i „dobrze przystosowane”, cokolwiek to znaczy, do życia społecznego. Nie wiem, czy lepiej być jedynakiem, czy mieć mnóstwo rodzeństwa, być wychowanym przez oboje rodziców czy przez jednego, a może przez parę gejów, lesbijek albo otyłego albinosa. Ale wiem jedno.

Myron wpatrzył się w nią i czekał.

– W życiu nie skrzywdziłbyś dziecka.

Wstała i pojechała do domu.

Kiedy Myron i Win zatrzymali się na podjeździe, Stan Gibbs bawił się właśnie na podwórku z synkami. Jego żona – Myron domyślał się, że to żona – przyglądała im się z leżaka. Jeden chłopczyk dosiadał ojca jak konia, drugi pokładał się ze śmiechu na trawie.

Win zmarszczył brwi.

– Sielanka jak z obrazka Rockwella – powiedział.

Wysiedli z samochodu. Koń Stan podniósł wzrok. Na ich widok jego uśmiech zwiądł co nieco na brzegach. Gibbs zdjął synka z pleców i powiedział do niego coś, czego Myron nie dosłyszał. „Oooch, tato” – westchnął chłopczyk. Gibbs zerwał się na nogi i zmierzwił mu czuprynę. Win znowu zmarszczył brwi. Stan podbiegł do nich, a jego uśmiech zanikł jak koniec piosenki.

– Co panowie tu robią? – spytał.

– Wróciliśmy do żony? – spytał Win.

– Próbujemy.

– Wzruszające.

– O co chodzi?

– Niech pan powie dzieciom, żeby weszły do domu – odparł Myron.

63
{"b":"97824","o":1}