Литмир - Электронная Библиотека
A
A

25

Granitowy czekał przed Dakotą.

Myron dojrzał go z samochodu i zadzwonił z komórki do Wina.

– Mam towarzystwo – poinformował.

– Wiem – odparł Win. – Po drugiej stronie ulicy, w służbowym wozie Leksów, siedzi dwóch żołnierzy tego dużego dżentelmena.

– Nie wyłączę komórki.

– Poprzednim razem skonfiskowali ci ją.

– Tak.

– Więc pewnie zrobią to samo.

– Zaimprowizujemy.

– Twój pogrzeb – odparł Win i skończył rozmowę.

Myron zostawił samochód na parkingu i podszedł do Granitowego.

– Pani Lex chce się z panem widzieć – oznajmił Granitowy.

– W jakiej sprawie?

Granitowy zignorował pytanie.

– Czyżby obejrzała z taśmy, jak pięknie prężę ciało, i chce mnie poznać bliżej?

Granitowy nie roześmiał się.

– Myślał pan kiedyś, żeby zostać zawodowym komikiem? – spytał.

– Miałem propozycje.

– Nie wątpię. Niech pan wsiada.

– Dobrze, ale do domu muszę wrócić przed godziną policyjną. Uprzedzam też, że na pierwszej randce nie całuję po francusku. Żebyśmy się dobrze zrozumieli.

Granitowy pokręcił głową.

– Oj, ręka mnie świerzbi – powiedział.

Wsiedli. Z przodu siedziała para w granatowych marynarkach. Podczas jazdy panowałaby cisza, gdyby nie Granitowy i jego magiczne strzelające stawy. Z ciemności wyłoniła się nieprzystępna rezydencja Leksów. Myrona znów poddano obszukaniu i tak jak przewidział Win, zabrano mu komórkę. Tym razem Granitowy i para w marynarkach skręcili nie w prawo, lecz w lewo i doprowadzili go do windy. Pomieszczenie do którego nią wjechał, wyglądało na mieszkanie.

Gabinet Susan Lex przypominał komnatę pałacu renesansowego, za to w urządzonym w stylu lat osiemdziesiątych apartamencie na górze – bo był to chyba mimo wszystko apartament – dominowały nowoczesność i minimalizm. Ściany były śnieżnobiałe i nagie. Parkiet gołębio szary. Czarno-białe półki z włókna szklanego niemal puste, jeśli nie liczyć nijakich figurynek. Czerwona kanapa w kształcie ust. Dobrze zaopatrzony barek z przezroczystego plastiku. Dwa metalowe obrotowe stołki z czerwonymi podstawami na oko tak wygodne jak termometry doodbytnicze. W kominku sztuczne bierwiona z leniwie tańczącymi płomieniami, oświetlającymi nienaturalną łuną jego czarny gzyms. W sumie panowała tu atmosfera cieplutka jak zimnica.

Myron, udając zainteresowanie, ruszył przez salę i zatrzymał się przed kryształową rzeźbą na marmurowym postumencie. Modernistyczną, kubistyczną czy jak ją tam zwał. Może nosiła tytuł Symetryczny Stolec. Dotknął jej. Była solidna. Wyjrzał przez weneckie okno. Za nisko. Niewiele mógł zobaczyć ponad żywopłotem po obu stronach bramy. Hm!

Para w granatowych marynarkach wykonała przy drzwiach manewr w stylu królewskich gwardzistów z pałacu Buckingham. Granitowy, z rękami splecionymi poniżej pleców, podążył za Myronem. Drzwi w drugim końcu sali otworzyły się i Myron bez zdziwienia ujrzał Susan Lex. Ponownie zachowała dystans. Tym razem towarzyszył jej mężczyzna. Myron nie podszedł do nich.

– Z kim mam zaszczyt? – zawołał.

– To mój brat, Bronwyn – odparła Susan Lex.

– Nie ten, który mnie interesuje.

– Wiem. Proszę usiąść.

Granitowy wskazał gestem kanapę jak usta. Myron przysiadł na jej dolnej wardze, spodziewając się połknięcia. Granitowy – jak miło – usiadł na prawo od niego.

– Ja i Bronwyn chcielibyśmy zadać panu kilka pytań, panie Bolitar – powiedziała Susan Lex.

– Mogłaby pani podejść bliżej?

Uśmiechnęła się.

– Wolę nie.

– Jestem wykąpany.

Puściła to mimo uszu.

– Podobno zdarza się panu bawić w detektywa.

Nie odpowiedział.

– Czy tak?

– Zależy, co pani przez to rozumie.

– Uznaję to za potwierdzenie.

Myron wzruszył ramionami na znak, że może sobie myśleć, co chce.

– Dlatego szuka pan naszego brata?

– Już powiedziałem dlaczego.

– Rzekomo z powodu szpiku?

– Wcale nie rzekomo.

– Panie Bolitar – skarciła go tonem bogaczki. – Oboje wiemy, że pan kłamie.

Myron chciał wstać, ale Granitowy położył mu na kolanie rękę ciężką jak betonowa płyta i pokręcił głową. Myron pozostał na kanapie.

– Nie kłamię – odparł.

– Tracimy czas. – Susan Lex spojrzała na Granitowego. – Pokaż panu zdjęcia, Grover.

– Grover to moja ulubiona postać z Ulicy Sezamkowej – zapewnił Myron. – Chcę, żeby pan to wiedział.

– Śledziliśmy pana, Myron!

Granitowy wręczył mu kilka zdjęć o rozmiarach 20 x 25 centymetrów. Myron przejrzał je. Na pierwszym pukał do drzwi domu Gibbsa. Na drugim Gibbs wystawiał przez nie głowę. Na trzecim wchodzili do środka.

– I co pan na to?

Myron zmarszczył czoło.

– Nie ubieram się zbyt gustownie.

– Wiemy, że pracuje pan dla Stana Gibbsa.

– W jakim charakterze?

– Już powiedziałam. Bawi się pan w detektywa. A skoro ustaliliśmy, czym się pan kieruje, proszę wymienić swoją cenę.

– Nie wiem, o czym pani mówi.

– Powiem wprost: ile żąda pan za skończenie z tą zabawą? Chce pan zmusić nas, żebyśmy zniszczyli również pana?

Również?!

Myron odnotował to w pamięci.

– Chciałbym pana o coś spytać, Bronwyn – zwrócił się do milczącego brata Susan Lex. – Pan i Dennis chodziliście razem do przedszkola. W pewnej chwili zniknęliście. A po dwóch tygodniach wrócił tam tylko pan. Dlaczego? Co się stało z bratem?

Bronwyn otworzył i zamknął usta niczym marionetka. Spojrzeniem poszukał pomocy u siostry.

– Dennis zapadł się wtedy pod ziemię. Na trzydzieści lat zniknął bez śladu. A teraz, na to wygląda, z jakiegoś powodu powrócił. Zmienił nazwisko, otworzył skromne konto bankowe, przekazał próbkę krwi do banku szpiku kostnego. Co się dzieje, Bron? Domyśla się pan?

– To kompletny absurd! – odparł Bronwyn.

Siostra uciszyła go spojrzeniem. Ale Myron wyczuł coś w powietrzu. Przetrawił to sobie i naszła go nowa myśl: A jeżeli Leksowie też nie znali odpowiedzi? Jeżeli również poszukiwali Dennisa?

Kiedy się nad tym zastanawiał, oberwał cios w żołądek. Pięść Granitowego wbiła się tak głęboko, że kto wie, czy jej kłykcie nie dotknęły obicia kanapy. Myron złożył się, zduszony, wpół i walcząc o oddech, zwalił się na podłogę. W głowie, która opadła mu na kolana, miał tylko jedną myśl: powietrza! Potrzebował powietrza!

– Stan Gibbs zna prawdę – zadudnił mu w uszach głos Susan Lex. – Jego ojciec jest podłym kłamcą, a oskarżenia pozbawione są wszelkich podstaw. Muszę jednak bronić swojej rodziny, panie Bolitar. Dlatego proszę przekazać panu Gibbsowi, że jeszcze nie poznał cierpienia. To, co go dotąd spotkało, jest niczym w porównaniu z tym, co zrobię jemu… i panu… jeżeli się nie odczepi. Zrozumiał pan?

Powietrza! Kilku łyków powietrza! Myronowi udało się nie zwymiotować. Odczekał, podniósł oczy i napotkał jej wzrok.

– Ani trochę – odparł.

– Wytłumacz panu, Grover – powiedziała Susan Lex i opuściła pokój.

Jej brat po raz ostatni spojrzał na Myrona i wyszedł.

Myron po trochu odzyskiwał oddech.

– Niezły cios z zaskoczenia, Grover – powiedział.

Grover wzruszył ramionami.

– Uderzyłem delikatnie.

– Następnym razem, twardzielu, uderz delikatnie, kiedy patrzę.

– To nic nie zmieni.

– Zobaczymy. – Myron usiadł. – O czym ona, do diabła, mówiła?

– Pani Lex wyraziła się bardzo jasno. Ale ty, jak się zdaje, masz cokolwiek pusto między uszami, dlatego przypomnę ci jej stanowisko. Nie lubi, jak ktoś wtrąca się do jej spraw. Stan Gibbs, przykładowo, się wtrącił. I sam widzisz, co go spotkało. Zrobiłeś to samo. Więc zaraz się przekonasz, co spotka ciebie.

Myron podźwignął się na nogi. Duet w granatowych marynarkach pozostał przy drzwiach. Granitowy znów zaczął strzelać stawami.

– Posłuchaj uważnie – powiedział. – Złamię ci nogę. A potem wywleczesz stąd swoją żałosną dupę i ostrzeżesz Gibbsa, że jeżeli znów zacznie węszyć, załatwię was obu. Są pytania?

– Tylko jedno. Czy łamanie nóg nie trąci banałem?

Grover uśmiechnął się.

– Nie w moim wykonaniu.

Myron rozejrzał się po pokoju.

– Stąd nie ma ucieczki, przyjacielu.

– A kto ucieka? – odparł Myron i znienacka pochwycił ciężką kryształową rzeźbę.

Granatowe Marynarki sięgnęły po pistolety, a Granitowy zrobił unik. Ale Myron nie miał zamiaru z nimi walczyć. Podniósł rzeźbę, obrócił się jak dyskobol i cisnął marmurową podstawą w taflę okna. Szyba rozprysła się z hukiem.

W tej samej chwili padły strzały.

– Na podłogę! – krzyknął.

Granatowe Marynarki posłuchały go. Zanurkował. Pociski świstały dalej. Snajperski ogień. Jedna strąciła górne oświetlenie. Druga trafiła w lampę.

„Wina to ucieszy” – pomyślał.

– Chcecie żyć, nie wstawajcie! – zawołał.

Strzały ustały. Jeden z ochroniarzy zaczął się podnosić. W tej samej chwili zaśpiewała kula, o mały włos nie robiąc mu przedziałka. Padł jak długi, rozpłaszczając się na puszystym dywanie.

– Wstaję – powiedział Myron. – Wychodzę. Radzę wam pozostać na podłodze. Grover?

– Tak?

– Przekaż przez radio tym na dole, żeby mnie przepuścili. Jeżeli przetrzymają mnie za długo, mój przyjaciel pewnie wrzuci tu granaty.

Granitowy zadzwonił. Nikt się nie poruszył. Myron wstał. Mało brakowało, żeby wychodząc, zagwizdał.

41
{"b":"97824","o":1}