– Nie masz pewności – odparł.
Wszystko w niej zdradzało wyczerpanie.
– Mam.
– Sypiałaś również z Gregiem.
– Tak.
– W tamtym czasie spędziliśmy ze sobą tylko tę jedną noc. A z Gregiem spałaś wiele razy.
– Owszem.
– To skąd wiesz…
– Krok pierwszy: wyparcie się ojcostwa – przerwała mu z westchnieniem.
– Nie wciskaj mi tu psychologicznych bzdetów!
Myron wymierzył w nią palec.
– Które szybko prowadzi do gniewu – dodała.
– Nie możesz być pewna…
– Byłam od początku.
Usiadł prosto. Choć zachował zewnętrzny spokój, czuł, że ziemia zaczyna pękać i że traci grunt pod nogami.
– Kiedy zaszłam w ciążę, myślałam jak ty: częściej spałam z Gregiem, więc pewnie to jego dziecko. W każdym razie tak sobie wmawiałam.
Emily zamknęła oczy. Myron siedział bez ruchu, w żołądku ściskało go coraz bardziej.
– Kiedy urodził się Jeremy, Greg był dla mnie tak czuły, że nikt nic nie podejrzewał. Ale matka, zabrzmi to strasznie głupio, zawsze wie, kto jest ojcem. Ja wiedziałam. Nie pytaj skąd. Też starałam się wypierać. Wmawiałam sobie: czujesz się winna z powodu tego, co zrobiliśmy, i Bóg cię w ten sposób karze.
– Gadasz jak starozakonna – wtrącił Myron.
– Sarkazm. Twój ulubiony chwyt obronny – odparła niemal z uśmiechem.
– Twoja matczyna intuicja to żaden dowód, Emily.
– Wspomniałeś o Sarze.
– O Sarze?
– Siostrze Jeremy’ego. Jako dawczyni szpiku. Nie może nią być.
– Powiedziałaś, że w przypadku rodzeństwa szanse na to są jak jeden do czterech.
– Tak, w przypadku pełnego rodzeństwa. Ale ich szpik całkiem się różni. Bo Sara jest tylko przyrodnią siostrą Jeremy’ego.
– Tak ci powiedziała lekarka?
– Tak.
Myronowi grunt na dobre uciekł spod nóg.
– A zatem… Greg wie?
Emily potrząsnęła głową.
– Lekarka odciągnęła mnie na bok. Na mocy wyroku sądowego jestem prawną opiekunką Jeremy’ego. Po rozwodzie Greg też może się opiekować dziećmi, ale one mieszkają ze mną. I to ja podejmuję decyzje o leczeniu.
– Tak więc Greg nadal myśli…
– Że Jeremy jest jego synem.
Myron rozpaczliwie płynął po głębi, nie widząc brzegu w zasięgu wzroku.
– Twierdzisz, że wiedziałaś o tym od początku.
– Tak.
– To dlaczego mi nie powiedziałaś?
– Chyba żartujesz. Wyszłam za Grega. Pokochałam go. Zaczęliśmy wspólne życie.
– Mimo to powinnaś mi powiedzieć.
– Kiedy, Myron? Kiedy?
– Zaraz po urodzeniu dziecka.
– Czy ty mnie słuchasz? Przecież powiedziałam ci, że nie miałam pewności.
– Powiedziałaś: matka wie, kto jest ojcem.
– Daj spokój, Myron. Kochałam Grega, a nie ciebie. Jesteś taki sentymentalny, że zażądałbyś, żebym się rozwiodła, wyszła za ciebie i żyła z tobą na przedmieściu jak w bajce, długo i szczęśliwie.
– I zamiast tego wybrałaś życie w kłamstwie?
– Wtedy uważałam, że to słuszna decyzja. Chociaż patrząc z dzisiejszej perspektywy – urwała i łyknęła kawy – w wielu sprawach postąpiłabym inaczej.
Bez powodzenia próbował przetrawić to, co usłyszał. Do kawiarni weszło kolejne stadko młodych mamuś z wózkami. Usiadły przy stoliku w kącie i zaczęły paplać o malutkich Brittany, Kyle’u i Morganie.
– Dawno rozstałaś się z Gregiem? – spytał nieco ostrzej, niż zamierzał. Tak mu się przynajmniej wydało.
– Przed czterema laty.
– Przestałaś go kochać? Cztery lata temu?
– Tak.
– Pewnie nawet wcześniej. Dawno, co?
– Tak – potwierdziła zmieszana.
– Więc mogłaś mi o tym powiedzieć. Wtedy. Przed czterema laty co najmniej. Dlaczego nie powiedziałaś?
– Skończ z tym przesłuchaniem.
– To ty rzuciłaś tę bombę. Jak mam zareagować?
– Jak mężczyzna.
– To znaczy?!
– Musisz mi pomóc. Musisz pomóc Jeremy’emu. Skupmy się na tym.
– Wpierw należy mi się kilka odpowiedzi.
Zawahała się, jakby chciała zaoponować, lecz po chwili, zrezygnowana, skinęła głową.
– Jeżeli pomoże ci to pozbyć się…
– Pozbyć się?! Jak kamienia w nerce?
– Jestem zbyt zmęczona, żeby się z tobą kłócić. Proszę bardzo. Pytaj.
– Dlaczego powiedziałaś mi o tym dopiero teraz?
Jej spojrzenie powędrowało ponad jego ramieniem.
– Raz byłam tego bliska – odparła.
– Kiedy?
– Pamiętasz, jak odwiedziłeś mnie w domu? Kiedy zniknął Greg?
Myron skinął głową. Właśnie myślał o tamtym dniu.
– Spojrzałeś na Jeremy’ego przez okno. Był na podwórku z siostrą.
– Pamiętam.
– Greg i ja walczyliśmy wtedy z sobą na noże o przyznanie opieki nad dziećmi.
– Oskarżyłaś go o znęcanie się nad nimi.
– Od razu zorientowałeś się, że to nieprawda. Zwykły kruczek prawny.
– Też mi kruczek. Następnym razem oskarż go o zbrodnie wojenne.
– A kim ty jesteś, żeby mnie osądzać?
– Mam chyba po temu wszelkie dane.
Przeszyła go wzrokiem.
– W walce o opiekę nad dziećmi nie obowiązuje konwencja genewska. Greg zachował się podle. Więc ja też. Chcesz wygrać, stosujesz wszystkie chwyty.
– Włącznie z ujawnieniem, że nie był ojcem Jeremy’ego?
– Nie.
– Dlaczego?
– Bo i tak przyznano mi opiekę nad dziećmi.
– To nie jest odpowiedź na pytanie. Znienawidziłaś go.
– Tak.
– I nadal go nienawidzisz?
– Tak – odparła bez wahania.
– Więc dlaczego mu nie powiedziałaś?
– Bo bardziej niż go nienawidzę, kocham Jeremy’ego. Mogłabym zranić Grega. Pewnie z przyjemnością. Ale nie mogłabym zrobić tego synowi, odebrać mu w taki sposób ojca.
– Myślałem, że dla wygranej gotowa jesteś zrobić wszystko.
– Owszem, Gregowi, ale nie Jeremy’emu.
Mimo iż była w tym logika, Myron podejrzewał, że Emily coś przed nim ukrywa.
– Trzymałaś to w tajemnicy przez trzynaście lat.
– Tak.
– Twoi rodzice ją znają?
– Nie.
– Nie powiedziałaś nikomu?
– Nigdy.
– To dlaczego mówisz to mnie?
Pokręciła głową.
– Kpisz czy o drogę pytasz? – spytała.
Położył dłonie na stoliku. Nie drżały. Pojął, że zadaje te pytania nie tylko z czystej ciekawości. Należały do mechanizmu obronnego, były duchowymi zasiekami z drutu kolczastego, fosą broniącą dostępu rewelacjom Emily. Wiedział, że jej wyznanie gruntownie odmieni jego życie. W jego podświadomości unosiły się słowa „mój syn”. W tej chwili jednak były tylko słowami. Domyślał się, że kiedyś dotrze do niego ich sens, lecz na razie zasieki i fosa na to nie pozwalały.
– Myślisz, że chciałam ci powiedzieć? Błagałam cię o pomoc, ale nie słuchałeś. Jestem zdesperowana.
– Zdesperowana na tyle, żeby kłamać?
– Tak – odparła, znowu bez namysłu. – Ale ja nie kłamię, Myron. Uwierz mi.
Wzruszył ramionami.
– Ojcem Jeremy’ego może być ktoś inny – powiedział.
– Słucham?!
– Ktoś trzeci. Przespałaś się ze mną w noc przed ślubem. Wątpię, czy byłem jedyny. Mogłem być jednym z tuzina.
Przyjrzała się mu.
– Chcesz mnie pognębić, Myron? Proszę bardzo, wytrzymam. Ale to niepodobne do ciebie.
– Aż tak dobrze mnie znasz?
– Nawet gdy się gniewałeś, nawet gdy miałeś wszelkie prawo mnie nienawidzić, nie byłeś okrutny. To obce twojej naturze.
– Wpłynęliśmy na nieznane wody, Emily.
– Nie szkodzi.
Poczuł, że coś w nim wzbiera, zatyka go. Chwycił kubek, zajrzał do niego, jakby na jego dnie kryła się odpowiedź, i odstawił. Nie spojrzał na nią.
– Jak mogłaś mi to zrobić? – spytał.
Emily sięgnęła przez stolik i położyła dłoń na jego przedramieniu.
– Przepraszam – powiedziała.
Odsunął się.
– Nie wiem, co więcej powiedzieć. Spytałeś, dlaczego to przed tobą zataiłam. Przez wzgląd na dobro Jeremy’ego. I twoje.
– Bzdura.
– Znam cię, Myron. Ty nie mógłbyś mnie zbyć. Zrobisz to. Odnajdziesz tego dawcę i ocalisz Jeremy’emu życie. O resztę pomartwimy się potem.
– Od jak dawna Jeremy – o mało co nie powiedział „mój syn” – choruje?
– O chorobie dowiedzieliśmy się pół roku temu. Kiedy grał w koszykówkę. Zbyt łatwo nabawiał się sińców. Raptem zaczął dostawać zadyszki. Padać z nóg…
Głos ją zawiódł.
– Jest w szpitalu?
– Nie, w domu. Chodzi do szkoły, dobrze wygląda, tyle że jest blady. I nie może uprawiać sportów. Na razie daje sobie radę, ale… to tylko kwestia czasu. Ma anemię, a komórki szpiku kostnego są takie słabe, że w końcu coś się stanie. Złapie infekcję, która zagraża życiu, a jeśli ją pokona, to i tak w końcu rozwinie się nowotwór. Podajemy mu hormony. Pomagają, ale to tymczasowa terapia, która go nie uzdrowi.
– Uzdrowiłby go przeszczep szpiku?
– Tak. – Twarz Emily rozjaśnił niemal religijny zapał. – Jeżeli przeszczep się przyjmie, Jeremy odzyska zdrowie. Widziałam to u innych dzieci.
Myron skinął głową, usiadł prosto, skrzyżował i rozkrzyżował nogi.
– Mogę go zobaczyć? – spytał.
Opuściła wzrok. W tym momencie zahuczał mikser szykujący zapewne mrożone capuccino, a ekspres wykrzyczał znajomy zew godowy do mleka o różnych smakach. Emily zaczekała, aż hałas ucichnie.
– Nie mogę ci zabronić – powiedziała. – Ale liczę, że postąpisz właściwie.
– To znaczy?
– Bardzo trudno jest mieć trzynaście lat i śmiertelnie chorować. Chcesz mu odebrać ojca?
Myron nie odpowiedział.
– Wiem, że przeżyłeś wstrząs. Wiem, że masz tysiące pytań. Lecz na razie zapomnij o nich. Uporaj się z rozterkami, z gniewem, ze wszystkim. Stawką jest życie trzynastolatka, naszego syna. Skoncentruj się na tym, Myron. Znajdź tego dawcę, dobrze?
Ponownie spojrzał w stronę młodych mamuś, wciąż tokujących o swych pociechach, i ścisnęło mu się serce.
– Gdzie znajdę lekarkę Jeremy’ego? – spytał.