Wszystko poszło migiem.
Myron przedstawił Terese plan. Wysłuchała go, nie przerywając, i zabrała się do dzwonienia. Nie spytała – zgodnie z ich milczącą umową – dlaczego szuka dawcy ani co go z nim łączy.
Przed upływem godziny pod Dakotę podjechał wóz wiadomości z ręczną kamerą. Dyrektor ośrodka krwiodawstwa powiatu Bergen – najbliższego w New Jersey banku szpiku kostnego – natychmiast odłożył wszystkie zajęcia, żeby udzielić wywiadu znakomitej dziennikarce, Terese Collins. Ot, potęga „skrzynki dla idiotów”!
Harlem River Drive dotarli do mostu Waszyngtona, przeskoczyli na drugi brzeg Hudsonu i zjechali z autostrady na Jones Road w Englewood. Myron zaparkował i wziął kamerę. Była cięższa, niż myślał. Terese pokazała mu, jak ją trzymać, jak oprzeć na ramieniu i wycelować. Kamera przypominała bazookę.
– Mam się przebrać dla niepoznaki? – spytał.
– Po co?
– Ludzie wciąż rozpoznają we mnie koszykarza.
Terese zrobiła minę.
– W pewnych kręgach cieszę się sławą.
– Zejdź na ziemię, Myron. Jesteś byłym sportowcem. Jeśli nawet ktoś cię jakimś cudem rozpozna, to pomyśli: miał szczęście, że nie skończył w rynsztoku jak większość sportowców.
– Masz rację – odparł po chwili.
– Jeszcze jedno. Choć w twoim przypadku będzie to arcytrudne.
– Co?
– Trzymaj gębę na kłódkę.
– Boże kochany!
– Jesteś zwykłym kamerzystą.
– Wolimy być nazywani „operatorami filmowymi”.
– Nie wypadnij z roli. Rozmowę zostaw mnie.
– To pozwól mi chociaż przybrać pseudonim. – Przystawił kamerę do oka. – Możesz się do mnie zwracać per Oczko? Albo Patrzałek?
– A może Pajac? Chociaż nie, to byłby synonim.
Świat roi się od mądrali.
Kiedy weszli do holu, ludzie obrócili się w stronę Terese, obrzucając ją ukradkowymi spojrzeniami. Myron, który właściwie po raz pierwszy był dziś z nią publicznie poza lotniskiem, nie w pełni zdawał sobie dotąd sprawę z jej ogromnej sławy.
– Wszędzie tak na ciebie patrzą? – spytał szeptem.
– Najczęściej.
– Nie przeszkadza ci to?
– Bzdury! – odparła, kręcąc głową.
– Co?
– Skargi sław na gapiących się ludzi. Wiesz, co naprawdę wkurza powszechnie znane osoby? To, że ktoś ich nie rozpozna.
Myron uśmiechnął się.
– Jesteś taka spełniona.
– To nowe określenie na „cyniczna”?
– Pan Englehardt czeka na panią – powiedziała recepcjonistka i poprowadziła ich korytarzem z gipsowymi, źle pomalowanymi ścianami.
Englehardt siedział przy biurku z drewna i plastiku. Był drobny, miał pod trzydziestkę i szczękę cieńszą niż kawa z automatu.
Myron od razu spostrzegł komputery. Dwa. Jeden stał na biurku. Drugi na niskiej szafce. Hm!
Gospodarza wyrwało z fotela tak raptownie, jakby przed sekundą dowiedział się, że są w nim wszy łonowe. Rozszerzone źrenice utkwił w Terese. Myron, na którego nie zwrócił uwagi, poczuł się jak… kamerzysta. Terese uśmiechnęła się promiennie i Englehardt stracił głowę.
– Jestem Terese Collins – przedstawiła się, wyciągając rękę.
Mało brakowało, a Englehardt, poza wszystkim, pocałowałby ją w kolano.
– A to mój kamerzysta, Malachi Throne.
Myron leciutko się uśmiechnął. Przejął się jej niechęcią do broadwayowskich musicali, a tymczasem… Dwulicowy Malachi Throne? Genialne!
Szybko wymienili uprzejmości. Englehardt wciąż dotykał fryzury, starając się to robić jak najdyskretniej, tak żeby się nie wydało, iż poprawia ją do zdjęć. Figa, bratku. Wreszcie Terese dała znak, że jest gotowa.
– Gdzie mam usiąść? – spytał Englehardt.
– Najlepiej przy biurku – odparła. – Prawda, Malachi?
– Otóż to. Tak jest, przy biurku – potwierdził Myron.
Rozpoczął się wywiad. Terese utkwiła wzrok w lekarzu. Oślepiony jej promiennym uśmiechem, musiał patrzyć na nią. Myron – wykapany Richard Avedon, fachman nad fachmany – przyłożył oko do kamery.
Dla rozluźnienia rozmówcy, tak by poczuł się swobodnie i bezpiecznie, Terese zastosowała metodę podobną to tej, jakiej Myron użył wobec doktor Singh. Zapytała Englehardta, w jaki sposób trafił do zawodu, o pochodzenie – same ogólniki i banały. Zachowywała się jak na antenie. Głos miała inny, oczy mniej ruchliwe.
– Państwowy bank szpiku w Waszyngtonie przechowuje dane wszystkich dawców? – spytała.
– Tak.
– Ale pan ma do nich dostęp?
Englehardt stuknął w klawiaturę. Monitor stał tyłem do nich, ekranem do niego. A więc z siecią połączony był komputer na biurku. Utrudniało to Myronowi zadanie, ale go nie przekreślało.
– Zrób ujęcie od tyłu, Malachi, dobrze? – powiedziała Terese. – Jeśli można – zwróciła się do Englehardta.
– Żaden problem – odparł.
Myron ruszył, by zająć pozycję. Monitor był wyłączony. Nic dziwnego.
– Wszyscy w ośrodku mają dostęp do komputera w państwowym banku dawców? – spytała Terese, cały czas skupiając na sobie wzrok lekarza.
Englehardt stanowczo potrząsnął głową.
– Tylko ja.
– Dlaczego?
– Informacje o dawcach są poufne. Przestrzegamy tego bezwarunkowo.
– Rozumiem.
Myron zajął pozycję.
– Ale co powstrzyma zainteresowanego przed wejściem tu pod pana nieobecność?
– Zawsze zamykam drzwi na klucz – odparł służalczo Englehardt. – Poza tym, żeby wejść do sieci, trzeba znać hasło.
– A hasło zna tylko pan?
Englehardt starał się nie spęcznieć z dumy, ale trochę go rozdęło.
– Owszem.
Kto widział w programach „Dateline” lub „20/20” filmy nakręcone ukrytą kamerą? Zdjęcia są zawsze czarno-białe i zrobione pod dziwnym kątem. A przecież taką kamerę może kupić każdy amator, a tym bardziej filmującą w kolorze. Na Manhattanie sprzedają je sklepy „szpiegowskie”, które bez trudu znajdzie się w Internecie. Są tam kamery ukryte w zegarach, piórach, teczkach, a przede wszystkim w wykrywaczach dymu – dostępne każdemu z odpowiednią kasą. Myron miał kamerę, która udawała kasetę z taśmą. Położył ją na parapecie okna i wycelował obiektyw w ekran komputera.
Kiedy ją ustawił, stuknął się palcem w nos jak Redford w Żądle. Tak się umówili. Jestem Bolitar. Myron Bolitar. Yoo-hoo. Wstrząśnięte, niemieszane. Terese odebrała sygnał i uśmiech spadł z jej twarzy jak kafar.
– Pani Collins? – przestraszył się Englehardt. – Dobrze się pani czuje?
Przez chwilę nie mogła mu spojrzeć w oczy.
– Panie Englehardt – przemówiła wreszcie, głosem poważnym jak podczas wojny w Zatoce. – Muszę coś wyznać.
– Słucham?
– Wywiad z panem jest poniekąd pretekstem.
Englehardt zmieszał się. Terese grała tak świetnie, że Myron też o mało co się nie zmieszał.
– Święcie wierzę, że wykonuje pan ważną pracę – ciągnęła. – Ale inni mają pewne wątpliwości.
Englehardt zrobił duże oczy.
– Nie rozumiem.
– Potrzebuję pańskiej pomocy, panie Englehardt.
– Na imię mam Billy.
– Ktoś próbuje panu nabruździć, Billy – dodała niezwłocznie.
– Mnie?
– I państwowemu rejestrowi dawców.
– Doprawdy nie bardzo wiem…
– Znana jest panu sprawa Jeremy’ego Downinga?
Englehardt potrząsnął głową.
– Nie znam nazwisk pacjentów – odparł.
– To syn Grega Downinga, gwiazdy koszykówki.
– A tak, zaraz, słyszałem. Jego syn ma anemię Fanconiego.
Terese potwierdziła skinieniem głowy.
– Zgadza się.
– Czy pan Downing nie zwołał na dziś konferencji prasowej? W celu znalezienia dawcy?
– Otóż to, Billy. I w tym właśnie problem.
– Jaki?
– Pan Downing znalazł dawcę.
– I to ma być problem? – spytał zdezorientowany lekarz.
– Nie. O ile ta osoba rzeczywiście jest dawcą. Jeżeli nie kłamie.
Englehardt spojrzał na „kamerzystę”. Myron wzruszył ramionami i powrócił przed biurko. Kasetę zostawił na parapecie.
– Nie bardzo rozumiem, pani Collins.
– Proszę mi mówić po imieniu. Zgłosił się pewien mężczyzna. Twierdzi, że ma odpowiedni szpik.
– Podejrzewacie, że kłamie?
– Pozwoli pan, że dokończę. Podaje też powód, dlaczego odmówił oddania szpiku. Oskarża ten ośrodek o skandaliczne potraktowanie.
Englehardt o mało nie spadł z fotela.
– Słucham?!
– Twierdzi, że potraktowano go niegodziwie, a personel był tak grubiański, iż rozważał, czy nie podać was do sądu.
– To absurd.
– Pewnie tak.
– Kłamie!
– Pewnie tak – powtórzyła Terese.
– Znajdziemy go – dodał Englehardt. – Zbadamy mu krew i udowodnimy oszustwo.
– Tylko kiedy?
– Słucham?
– Kiedy to zrobicie? Jutro? Za tydzień? Miesiąc? Do tego czasu zdąży wam zaszkodzić. Dziś pojawi się na konferencji prasowej Grega Downinga. Opadną was hurmem media. Nawet jeśli pomówienia okażą się fałszywe, nikt nie będzie pamiętał, że je wycofano. Pamiętać się będzie tylko zarzuty.
– Boże!
Englehardt usiadł prosto.
– Będę szczera, Billy. Część moich kolegów mu wierzy. Ja nie. Ten człowiek szuka rozgłosu. Zagoniłam moich najlepszych dziennikarzy śledczych do przekopania jego przeszłości. Na razie nic nie wykryli, a czas ucieka.
– Co mogę zrobić?
– Nie mogę go powstrzymać tylko dlatego, że mu nie wierzę. Muszę się upewnić, że kłamie.
– Jak?
Terese przygryzła dolną wargę. Głęboko się zamyśliła.
– Dzięki waszej sieci komputerowej.
Englehardt potrząsnął głową.
– Wszystkie informacje są poufne. Już to wyjaśniłem. Nie mogę zdradzić pani…
– Nie muszę znać nazwiska dawcy.
Pochyliła się do przodu. Żeby nie stwarzać poczucia zagrożenia, Myron odsunął się jak najdalej od miejsca akcji.
– Ale muszę mieć pewność, że nie jest nim ten oszczerca.
Englehardt najwyraźniej się wahał.
– Siedzę tu – podkreśliła. – Nie widzę monitora. Malachi jest przy drzwiach. Wyłączyłeś kamerę, Malachi? – spytała Myrona.
– Tak – odparł i dla wzmocnienia tych słów odłożył kamerę.
– Oto, co proponuję – powiedziała. – Zajrzy pan do danych Jeremy’ego Downinga. Będzie tam lista dawców. Podam panu nazwisko, a pan powie mi, czy ono na niej figuruje. Proste?