– Byłoby lepiej, żebym to ja go obił – rzekł Win.
– Byłoby tak samo – odparł Myron, nie zwalniając kroku.
Win wzruszył ramionami. Mieli godzinę. W sali konferencyjnej Chase’a Laytona pozostawili Wielką Cyndi, rzekomo w celu omówienia z nim nowego kontraktu w zawodowym wrestlingu. Kiedy tam weszła w kostiumie Wielkiej Szefowej na dwumetrowym, stuczterdziestokilogramowym ciele, adwokat ledwo na nią spojrzał. Ból po ciosach Myrona z pewnością już słabł. Layton wyglądał na poturbowanego, lecz nie doznał poważnego szwanku.
Esperanza zajęła pozycję w holu na dole. Myron i Win spotkali się z Zorrą dwa piętra niżej, na szóstym. Po rekonesansie Zorra uznała szóste za najspokojniejsze i najłatwiejsze do kontroli. Pomieszczenia biurowe na północnej ścianie były puste, jedyne wejście i wyjście po stronie zachodniej. Esperanza, Zorra i Win utrzymywali z sobą stały kontakt za pośrednictwem komórek. W ciągu dwudziestu minut od zajęcia przez Myrona i Wina stanowisk winda zatrzymała się na ich piętrze tylko dwa razy. Doskonale. W obu przypadkach udali zajętych rozmową, którzy czekają na windę jadącą w przeciwnym kierunku. Prawdziwi tajni komandosi.
Myron żywił ogromną nadzieję, że gdy przystąpią do dzieła, nie pojawi się nikt postronny. Co prawda było pewne, że Zorra ich ostrzeże, ale po rozpoczęciu akcji nie mogli jej zatrzymać. Musieliby się uciec do wykrętów, że, na przykład, przeprowadzają ćwiczenia, lecz mocno powątpiewał, czy zdobędzie się dziś na pobicie kolejnych niewinnych osób. Zamknął oczy. Nie było odwrotu. Sprawy zaszły za daleko.
– Znowu się zastanawiasz, czy cel uświęca środki? – zagadnął z uśmiechem Win.
– Nie zastanawiam się.
– Nie?
– Wiem, że nie uświęca.
– A jednak?
– Nie jestem w nastroju do analizowania własnych uczuć.
– Szkoda, bo jesteś w tym bardzo dobry.
– Dziękuję.
– Znam cię doskonale. Zachowasz to na później, kiedy znajdziesz więcej czasu. Zazgrzytasz zębami nad tym, co zrobiłeś, zawstydzisz się, dopadną cię wyrzuty sumienia i poczucie winy, lecz zarazem będziesz dziwnie dumny, że nie ja odwaliłem za ciebie brudną robotę. Na koniec solennie obiecasz sobie, że więcej się to nie powtórzy. I pewnie się nie powtórzy… a w każdym razie do chwili, gdy stawka znów będzie tak duża.
– A więc jestem hipokrytą – odparł Myron. – Zadowolony?
– Ja nie o tym.
– A o czym?
– Nie jesteś hipokrytą. Mierzysz bardzo wysoko. To, że twoje strzały nie zawsze sięgają celu, nie czyni z ciebie obłudnika.
– Z czego wniosek, że cele nie uświęcają środków. Najwyżej czasami.
Win rozłożył ręce.
– A widzisz? Zaoszczędziłem ci wielu godzin grzebania w duszy. Może powinienem rozważyć, czy nie napisać podręcznika w stylu „Jak najlepiej gospodarować własnym czasem”.
– Są – dobiegł przez komórkę głos Esperanzy.
Win przyłożył telefon do ucha.
– Ile osób? – spytał.
– Wchodzą trzy. Susan Lex. Granitowy gość, o którym tyle mówi Myron. I ochroniarz. Dwóch zostaje na zewnątrz.
– Zorra – powiedział Win do słuchawki. – Miej oko na tych dwóch dżentelmenów.
– A gdyby się ruszyli?
– To ich powstrzymaj.
– Z przyjemnością.
Zorra zachichotała. Win uśmiechnął się. Witamy w telefonie zaufania dla psycholi. Tylko 3,99 $ za minutę. Pierwsza rozmowa za friko.
Zaczekali. Minęły dwie minuty.
– Środkowa winda – poinformowała Esperanza. – Wsiedli wszyscy troje.
– Ktoś z nimi jedzie?
– Nie… zaraz. Cholera, wsiadają dwaj biznesmeni.
Myron zamknął oczy i zaklął.
– Zadanie dla ciebie – powiedział Win.
Myronowi strach ścisnął serce. Windą wjeżdżali niewinni ludzie. Świadkowie. Przemoc była nieunikniona.
– Tak? – spytał.
– Chwileczkę – odezwała się Esperanza. – Granitowy zagrodził im drogę. Chyba kazał im zaczekać na drugą windę.
– Ochrona tip-top – rzekł Win. – Dobrze, że nie mamy do czynienia z amatorami.
– W porządku. W środku tylko troje – poinformowała Esperanza.
Myronowi wyraźnie ulżyło.
– Winda się zamyka… już.
Myron nacisnął guzik „góra”. Win wyjął czterdziestkęczwórkę. Myron wyciągnął glocka. Straszny ciężar pistoletu, który trzymał przy udzie, pokrzepiał. Czekali. Myron nie spuszczał z oka korytarza. Nikogo. Liczył, że szczęście ich nie opuści. Puls mu przyśpieszył. Zaschło w ustach. Nagle zrobiło się cieplej.
Światełko nad środkową windą zadzwoniło. Win, znów w swoim żywiole, z miną bliską błogostanu poruszył brwiami i powiedział:
– Akcja!
Myron napiął mięśnie, lekko się pochylił. Szum windy ucichł i po chwili drzwi zaczęły się rozsuwać. Win nie czekał. Zanim otwarły się na szerokość stopy, już był w środku i wbijał rewolwer w ucho Granitowego. Myron zrobił to samo z drugim ochroniarzem.
– Kłopoty z miodem w uszach, Grover? – spytał Win głosem aktora z telewizyjnej reklamy. – Smith-wesson to załatwi!
Susan Lex już otwierała usta, ale uciszył ją przyłożeniem palca do warg i łagodnym „ciii”, a potem obszukał i rozbroił szefa jej ochrony. Myron zajął się drugim gorylem.
– Ależ proszę, bardzo proszę – zachęcił Win Grovera, odbijając jego ostre jak sztylet spojrzenie – niech pan zrobi gwałtowny ruch.
Granitowy ani drgnął.
Win cofnął się. Myron przytrzymał nogą zamykające się drzwi windy i wymierzył glocka w Susan Lex.
– Pani pójdzie ze mną – powiedział.
– A może przedtem mi oddasz? – zagadnął Grover.
Myron wpatrzył się w niego.
– Śmiało. – Grover rozłożył ręce. – Uderz mnie w brzuch. No dalej, walnij mnie z całej siły.
– Pardon moi – wtrącił Win. – Czy pańskie zaproszenie obejmuje moją osobę?
Grover spojrzał na niego jak na smakowitą tartinkę.
– Słyszałem, że jest pan niezły – odparł.
– „Niezły”. – Win przeniósł wzrok na Myrona. – Monsieur Grover słyszał, że jestem „niezły”.
– Win – ostrzegł Myron.
Cios kolanem w krocze był tak silny, że wbił Granitowemu jądra aż do żołądka. Ochroniarz złożył się bezgłośnie jak kiepska „ręka” w partii pokera.
– Zaraz, powiedział pan: „w brzuch”? – spytał Win, marszcząc brwi. – Muszę popracować nad celnością. Być może ma pan rację. Może istotnie jestem tylko „niezły”.
Win kopnął go w głowę podbiciem stopy. Klęczący z dłońmi wciśniętymi między nogi Grover przewrócił się jak kręgiel. Drugi ochroniarz uniósł pod spojrzeniem Wina ręce i prędko wycofał się do kąta.
– Przekaże pan kolegom, że jestem „niezły”? – spytał Win.
Ochroniarz skinął głową.
– Wystarczy – rzekł Myron.
– Melduj, Zorra – powiedział Win do komórki.
– Stoją jak słupy, przystojniaku.
– W takim razie wjedź na górę. Pomożesz sprzątnąć.
– Sprzątnąć?! Zorra leci, pędzi.
Win zaśmiał się.
– Wystarczy – powtórzył Myron. Nie dostał odpowiedzi, ale na nią nie liczył. – Idziemy.
Wziął pod rękę Susan Lex i wyciągnął ją na klatkę schodową. Zobaczył, że z dołu nadbiega w podskokach Zorra. W szpilkach! Musiał zostawić dwóch nieuzbrojonych ludzi na pastwę jego i Wina. Zgroza. Ale nie miał wyboru.
– Musi mi pani pomóc – zwrócił się do Susan Lex, mocno trzymając ją za łokieć.
Spojrzała na niego hardo, z dumnie uniesioną głową.
– Przyrzekam, że wszystko zostanie między nami – ciągnął. – Nie mam interesu w szkodzeniu pani i pani rodzinie. Ale zawiezie mnie pani do Dennisa.
– A jeżeli odmówię?
Myron spojrzał na nią wymownie.
– Zrobi mi pan krzywdę? – spytała.
– Dopiero co pobiłem niewinnego człowieka.
– Kobietę też pan pobije?
– Nie chciałbym być oskarżony o seksizm.
Choć nie zmieniła wyzywającej miny, to w przeciwieństwie do Chase’a Laytona wiedziała, na czym świat stoi.
– Zdaje pan sobie sprawę, jaką władzą dysponuję.
– Tak.
– A więc wie pan, co pana czeka po wszystkim?
– Nie dbam o to. Porwano trzynastoletniego chłopca.
Niemal się uśmiechnęła.
– A powiedział pan, że wymaga on przeszczepu szpiku kostnego.
– Nie mam czasu na tłumaczenia.
– Mój brat nie ma z tym nic wspólnego.
– Słyszę to od początku.
– Bo to prawda.
– Więc proszę o dowody.
W rysach Susan Lex zaszła zmiana, jej napięta twarz rozluźniła się i zagościł na niej dziwny spokój.
– Dobrze. Jedźmy – powiedziała.