– Komplement profesora – zakpiła.
– Wolałabyś tyradę w stylu Cyrano de Bergerac?
– Nie, wolę cię takim, jakim jesteś – racjonalnym i konkretnym.
– Z drugiej strony twoja doskonałość wynika ze szczęśliwego połączenia piękna, wdzięku i uroku.
Nancy uśmiechnęła się do tego pięknego pięćdziesięciolatka z wdziękiem bardzo europejskim, swojego męża, i była wdzięczna losowi, że pozwolił jej go spotkać.
Taylor poza tym, że był przystojnym mężczyzną, był też cenionym specjalistą w zakresie ekonomii międzynarodowej na Yale University. Ale przede wszystkim była to konkretna, niezastąpiona i stała obecność kochanka, którego zainteresowanie nią nigdy podczas dwudziestu lat małżeństwa nie osłabło.
– Ty też jesteś nadzwyczajny – powiedziała całując go czule.
– Koniec ceremoniału – odpowiedział zmieszany komplementem. Taylor objął ją delikatnie, aby nie zniszczyć pracy Nancy, tego umiejętnego wyważenia wszystkich elementów.
Wkrótce miała przyjść Nathalie Goodman, aby przeprowadzić z nią wywiad, i musiała być doskonała.
– Zdenerwowana? – zapytał podając jej bourbona.
Nancy wzięła kieliszek. Uważała, że bourbon w trudnych momentach jest wspaniałym lekarstwem na osłabienie napięcia.
– Nie zdenerwowana. Czujna – odpowiedziała. – Jak przed egzaminem.
– Boisz się pułapek?
– Boję się nieprzewidzianego.
– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – próbował ją przekonać.
– Pesymizm jest moją najlepszą bronią. Lepiej podchodzić do problemów tak, jakby były nie do rozwiązania.
Nancy była przyzwyczajona do spotkań z dziennikarzami. Kiedy została wybrana liderem demokratów w Queens, miała wiele do czynienia z miejscowymi dziennikarzami, którzy nawet jeśli byli po jej stronie, atakowali ją ostro, próbując zapędzić w kozi róg. Ale z Goodman było inaczej i nie tylko dlatego, że „New York Magazine” był liczącym się dziennikiem, ale ponieważ dziennikarka była osobą perfidną. Bardziej nienawidziła sukcesów innych kobiet, niż kochała własne liczne osiągnięcia. Zniszczyła niejedną reputację, a zainteresowane ciągle jeszcze zbierały resztki skorup w próżnym wysiłku zlepienia ich. Prawdopodobnie będzie chciała i ją użądlić. Przewidywać najgorsze i doceniać przeciwnika – to była jej filozofia życiowa. Tych parę osób, które szanowała w swoim życiu, nauczyło ją, że przeciwnicy zawsze są nas godni.
– Mam obowiązek być czujną, bardzo czujną – powtórzyła cicho Nancy.
Zleciła zebranie dokładnych danych o życiu Nathalie Goodman. Przestudiowała dossier i teraz wiedziała o dziennikarce wszystko, od grupy krwi po burzliwe historie homoseksualne. Nathalie miała trzydzieści dwa lata, pospolitą twarz i ciężką sylwetkę. Zżerała ją ambicja i zawiść. Dziecko z nieprawego łoża, z małej miejscowości w Ohio. Jako szesnastolatka przybyła do Nowego Jorku, gdzie pracowała jako kelnerka w trzeciorzędnych lokalach. Żyła i spała z przypadkowymi mężczyznami. W ciągu kilku lat zwróciła się dwukrotnie do ginekologa przychylnego aborcji. Miała co najmniej trzy historie z żonatymi mężczyznami, a żona jednego z nich mocno ją poturbowała. Żona była bogata, a mężczyzna wpływowy i Nathalie w zamian za odpowiednią sumkę zrezygnowała ze złożenia skargi, która wywołałaby skandal. Miała dwadzieścia lat, gdy redaktor naczelny jednego z pism specjalizujących się w architekturze wnętrz i w ogrodach zadurzył się w niej i zatrudnił ją jako sekretarkę. A później skok. Była sprytna, przekonująca i miała dziennikarstwo we krwi. Czuła informacje, wiedziała gdzie je znaleźć, miała nosa i niewątpliwy talent narratorski.
Robiła wszystko, aby osiągnąć szczyt, często niszczyła prawdę, bo zwyciężyć miała jej wersja wydarzeń, poświęcała przyjaźnie i uczucia. I teraz, kiedy była numerem jeden potrzebowała scoopów, szlagierów, sensacji, aby umocnić się na swym tronie.
Nancy wiedziała o niej wszystko, znała wstydliwe historie, które Nathalie ukrywała pod płaszczykiem drobnomieszczańskiego stylu życia i błyszczącą patyną snobizmu. I Nancy pozostawiłaby je tam, o ile dziennikarka respektowałaby reguły gry.
Nie było powodu, aby mówić o tym Taylorowi, który żył nieświadomy ciemnych machinacji władzy. Poza tym jedna prawda pociągnęłaby za sobą następne, wywołując gwałtowną reakcję łańcuchową.
– Wyjeżdżam do Bostonu – zakomunikował biorąc ją w ramiona.
– Sądziłeś, że zapomniałam? – spróbowała go zadziwić.
– Z tymi wszystkimi nękającymi cię problemami byłabyś usprawiedliwiona – przykro mu było ją opuszczać. Pocałował ją czule.
– Guido czeka, żeby zawieźć cię na lotnisko. Wracaj szybko.
Carrowie mieli prywatny odrzutowiec, ale Taylor, gdy musiał podróżować, wolał samoloty rejsowe.
Wyglądała przez okno salonu, gdy wsiadał do samochodu. Pomachał jej.
Nancy wróciła do gabinetu – małego, intymnego pokoju, o ścianach zastawionych książkami: starymi kodeksami, współczesnymi tomami kodeksu cywilnego i karnego, rozprawami, książkami historycznymi i albumami. Dziewiętnastowieczne biurko z różanego drzewa z blatem ze skóry i fotelik pokryty czerwonym pluszem stały przy oknie, przez które zaglądało wspaniałe drzewo brzoskwiniowe miniaturowego ogródka. Umeblowanie uzupełniały dwa przytulne fotele z puchowymi, miękkimi poduszkami i stolik do herbaty. Nancy sprawdziła swój magnetofon. W tym gabinecie przyjmie dziennikarkę, a ponieważ wiedziała, że ta posłuży się magnetofonem, postanowiła nagrać również dla siebie rozmowę, aby mieć kopię wywiadu. Kiedy sekretarz, Lou Mitchell, zapowiedział przybycie miss Goodman, Nancy wyszła jej na spotkanie obdarowując ją najpiękniejszym swym uśmiechem. Dziennikarka była ubrana z wyszukaną niedbałością: sprane dżinsy firmowane przez włoskiego stylistę, jedwabna bluza i sportowa, kaszmirowa marynarka.
Nie była piękna, ale miała styl i pewien sex appeal. Była rozsądna, szybka, na granicy arogancji i nie robiła nic, aby zdobyć sympatię.
Nancy czuła, że ta oschła kobieta ciężko zapracowała na sukces, który jej się należał.
Poprosiła służącą o kawę i wskazała gościowi miejsce.
– Po raz pierwszy otwiera pani drzwi swojego domu przed dziennikarzem – zaczęła Nathalie Goodman. Powiedziała domu, ale myślała o królestwie. Przygotowała swój mały magnetofon na nagranie odpowiedzi.
– To pytanie czy stwierdzenie? – zareplikowała Nancy.
– Fakt powszechnie znany, tak jak znana jest pani powściągliwość dotycząca życia prywatnego. – Usta ułożyły się w grymas mający udawać uśmiech. – Dlaczego właśnie mnie spotkał ten zaszczyt, pani Carr?
Nancy wyczuła lekki sarkazm w słowach i tonie dziennikarki, ale postanowiła nie zwracać na to uwagi.
– Zawsze jest pierwszy raz – odpowiedziała banalnie.
Dziennikarka zapaliła papierosa i Nancy, która wiele lat temu zrezygnowała z tego niebezpiecznego nałogu, odebrała to jako wyzwanie.
– Ale to spotkało właśnie mnie – zauważyła.
– Nie przypadkiem. To spotkanie jest pewną próbą ognia, jeśli uda mi się z panią, to uda mi się ze wszystkimi – ustawiła ją na właściwym miejscu, mówiąc prawdę według wskazówek José Vicente.
Usta Nathalie rozciągnęły się w ironicznym uśmiechu.
– Mam to uważać za komplement? Czy też potwierdzenie krążących pogłosek, że będzie pani kandydować na syndyka tego miasta?
– Do pani dotarły te same głosy, które doszły i do mnie. Demokraci wystawili moją kandydaturę do przyszłorocznej kampanii wyborczej. Nie ma co ukrywać, że myślę o fotelu syndyka – odpowiedziała spokojnie.
– Czy ma już pani program dla City Hall? – uderzyła Goodman.
– Miałabym, gdybym była pewna kandydatury. Obecnie City Hall, tak dla mnie jak i dla pani, to tylko plotki. Mimo to mogę pani powiedzieć, że w odróżnieniu od zagorzałych eks-konserwatystów, reprezentowałabym swoją partię podkreślając dominującą rolę konkretu występującą w mojej aktualnej polityce.
Weszła służąca, podała kawę. Nathalie podziękowała z uśmiechem za filiżankę podaną jej przez Nancy. Napiła się, smakując łyk kawy i spojrzała złośliwie na panią domu.
– John Lindsey mów o pani „przeznaczona do wielkich celów”. To duży komplement – podpuszczała.
– W polityce nie mówi się komplementów, tylko wyraża przypuszczenia – odpowiedziała oschle – lub opowiada się za sojuszami. Teraz w każdym razie jest za wcześnie na przewidywania.
Początkowa szermierka słowna nie wróżyła nic dobrego.
– Pani początki są odległe.
– W jakim sensie? Czasowym, społecznym, politycznym czy geograficznym?
– Pochodzi pani z Castellammare del Golfo, jeśli dobrze zapamiętałam nazwę małego miasta lub raczej dużej wioski na słynnej wyspie Sycylii, gdzie geografia, polityka i problemy społeczne wzajemnie się przenikają. Pani tam się urodziła, prawda?
– Tak. I jestem dumna z mojego pochodzenia etniczno-kulturowego.
– Pani ojciec był portierem w Plaza?
– Praca męcząca, źle opłacana, ale godna szacunku.
– A pani babka nie umiała ani czytać, ani pisać?
– Ale za to ja posiadam dwa dyplomy – zareplikowała uśmiechając się i dokończyła: – Jeden za babcię.
– Chciałam powiedzieć, że Sycylia, a zwłaszcza Castellammare del Golfo, są miejscem szczególnym. Tam jest źródło władzy mafijnej – nalegała gasząc niedopałek papierosa w kryształowej popielniczce.
– Pochodzę ze świata zamkniętego, ze społeczeństwa twardego i barbarzyńskiego, gdzie prawo dyktuje silniejszy. A moralność – to ząb za ząb. Jeśli bardzo chcemy, to w odpowiednich proporcjach zdarza się to i u nas.
Wydawało się, że dziennikarka nie zrozumiała ukrytej groźby.
– Pani Carr – podjęła. – Lub może powinnam nazywać panią pani Dominici, nazwiskiem pierwszego męża. Lub Pertinace, bo to pani nazwisko rodowe.
Nancy uśmiechnęła się.
– Jak pani widzi, ma pani tylko problem z wyborem.
– Wychowała się pani w domu Franka Latelli – nalegała oskarżycielskim tonem – bossa Cosa Nostra. Pani pierwszy mąż José Vicente Dominici był gangsterem, który jako przykrywkę dla działalności miał klub sportowy. Są tacy, którzy wskazują na panią, pani Carr, jako członka komisji mafii, takiego zarządu kierującego ludźmi i sprawami Cosa Nostra. Jak pani widzi, droga do City Hall biegnie przez te brudy. Jest pani naprawdę pewna, że nikt tego nie zauważy?