– Nie poznajesz rewolweru? – zażartowała Nancy.
Podeszła do niego, wzięła broń i włożyła do torebki. Włożył ją jej do ręki Sean po powrocie z Sycylii.
– Na wszelki wypadek – powiedział.
Wówczas kontakt z bronią przeraził ją, przypomniał w ciągu ułamka sekundy wstrząsającą scenę, której nie chciała wspominać.
– Sądzę, że nigdy nie będę umiała się nią posłużyć – powiedziała mu, wsuwając do torebki ten ostateczny środek obrony.
– Jestem bardzo ciekaw, dlaczego osiemnastoletnia dziewczyna, studentka Uniwersytetu w Yale, chodzi uzbrojona? – powiedział Taylor nagle rozgniewany.
– Czy chcesz usłyszeć odpowiedź ogólnikową? Czy ma to być historia mojego życia, czy też pogłębiony portret psychologiczny? – próbowała obrócić pytanie w żart.
– Uwielbiam osoby, które odpowiadają pytaniem – skrytykował ją. – Znikasz z Uniwersytetu na całe miesiące. Znika również twoja rodzina. Nagle pojawiasz się z rewolwerem. Lubię tajemnice, ale ty przesadzasz.
– Zostałam porwana – zmyślała nie wysilając się zbytnio. – Chcesz, żebym opowiedziała ci ze szczegółami? Chcesz znać wysokość okupu? I sposób uwolnienia?
– Nieważne – uciął krótko Taylor. Otworzył drzwi na jasno oświetlony korytarz, który prowadził do krytego basenu. Światło z zewnątrz przenikało przez przesuwany sufit i ściany z grubego kryształu.
– Pewnego dnia opowiem ci o mnie wszystko: moje życie, moje miłości, moje podłości – przyrzekła.
Chłopak otworzył szafę w ścianie, w której leżały ułożone w idealnym porządku szlafroki, ręczniki i kostiumy.
– Coraz bardziej się przekonuję, że jesteś dziewczyną o niebezpiecznych przyzwyczajeniach.
– Niebezpieczeństwo to mój zawód.
– Oczywiście – przyznał. Zmienił ton, wyraz twarzy i uśmiechnął się wyrozumiale. – Chcesz się wykąpać razem ze mną? – zapytał podając jej kostium.
Nancy poczuła się wytrącona z równowagi tą nagłą zmianą nastroju. Surowy moralista zmienił się w uważnego i czułego uwodziciela, uprzejmego pana domu. Taylor zniknął za jakimiś drzwiami, aby pojawić się już w kostiumie. Był proporcjonalnie zbudowany, silny, szczupły, dobrze umięśniony. Skoczył w doskonałym stylu i popłynął crawlem, mocno uderzając rękami, później ociekając wodą usiadł na brzegu basenu. Nancy stała nieruchomo, z kostiumem w ręku, przyglądając mu się i nie wiedząc, co robić. Było w tym chłopaku coś zaskakującego, nieuchwytnego.
– Niewiele jest tu do rozumienia – zdumiał ją podejmując przerwaną rozmowę.
– Strzelasz w ciemno? – odrzekła, udając obojętność.
– Nie, czytam w myślach.
– Jednak byłbyś gotowy zapłacić grosik za moje myśli.
– W każdej chwili – skapitulował. – Jesteś najpiękniejszą tajemnicą w moim życiu. Mam wiele wątpliwości i tylko jedną pewność.
– Jaką? – zaciekawiła się.
– Że pewnego dnia zostaniesz moją żoną. I tego dnia będę chciał dowiedzieć się wszystkiego o tobie.
Nancy chciała mu odpowiedzieć, ale on kontynuował:
– Odraczamy przesłuchanie świadków na termin późniejszy, po pokrzepiającym przepłynięciu basenu. Dlaczego nie przebierzesz się i nie dasz nurka ze mną do wody?
Pływali obok siebie do chwili, gdy wyczerpani poszukali jednocześnie oparcia na brzegu basenu.
Ciemnoskóra pokojówka, która wyłoniła się nagle znikąd, zbliżyła się podając im białe szlafroki z aksamitnego frotte.
– Czy można podać obiad za pół godziny, proszę pana? – zapytała rozkosznym nowojorskim akcentem. Naprawdę ładna dziewczyna. Te dwa szczegóły nie umknęły uwadze Nancy.
Stół nakryto na osłoniętym od wiatru tarasie. Delikatna pergola z dzikich białych róż chroniła ich przed słońcem. Służąca, cicha i dyskretna, podała im kurczaka w sosie grzybowym z jarzynami gotowanymi na parze i wspaniałe chianti z Badia Coltibuono.
– Co to za pomysł z tym małżeństwem? Żartowałeś? – zapytała.
– Nigdy bym nie żartował z tak poważnej sprawy – odpowiedział.
– Muszę cię więc poinformować, że jestem zakochana w innym – wyznała.
– Doceniam twoją lojalność – powiedział kosztując wina i przyglądając się pod światło kieliszkowi z cienkiego kryształu. – Fakt, że kochasz innego, nie ma żadnego znaczenia – zignorował. – Widziałem was razem, stanowicie ładną parę. Ale on jest tylko chwilą. Ja ci mówię o naszym życiu.
– Taylor, ja z tym mężczyzną się kochałam.
– Wiem.
– Wiesz?
– I jest mi przykro. Ponieważ pewnego dnia niechybnie dokonasz porównań i zrozumiesz, co utraciłaś.
– Kocham go i chcę za niego wyjść, Taylor – powtórzyła, aby pozbawić go złudzeń.
– Poczekam, aż się rozwiedziesz. Ponieważ na pewno się rozwiedziesz, jeśli za niego wyjdziesz.
Nancy była zirytowana zachowaniem Taylora.
– Skąd ta pewność? – zapytała.
– Z siły twojego charakteru. I mojej miłości do ciebie.
– Porozmawiajmy o czymś innym – sposępniała.
– Gdzie byłaś przez te kilka miesięcy? – zadowolił ją.
– Na Sycylii.
– Sama?
– Z rodziną Latella – w gruncie rzeczy nie było to dla nikogo tajemnicą i mogła o tym rozmawiać z kim chciała.
– Wyglądało to raczej na ucieczkę niż na podróż. Zniknęliście z dnia na dzień. Wy, mafiosi, dziwnie się zachowujecie – odrzekł twardo.
Nancy spojrzała mu prosto w oczy, próbując wedrzeć mu się do duszy. Przez chwilę myślała, że żartuje, potem zdała sobie sprawę, że nigdy jeszcze nie był tak poważny.
– Nie spodziewałam się po osobie tak inteligentnej, jak ty, oklepanych frazesów. Mafia, bardziej niż ogólnikowym oskarżeniem, jest oszczerczym wymysłem, który ma zdyskredytować pewną grupę osób robiących karierę w tym kraju. Mafia to etykietka.
– Mafia to rzeczywistość. I byłoby dobrze, gdybyś nauczyła się ją rozpoznawać i nazywać po imieniu. – wyjaśnił próbując ją przekonać.
– Ja mam swoje zdanie, Taylor – stwierdziła stanowczo.
– Zdanie to jedno, a rzeczywistość to drugie. Możesz myśleć co chcesz, ale najpierw musisz sobie uświadomić, że żyjesz w rodzinie bossa mafii. Setki artykułów w prasie wskazują na niego jako głównego sprawcę wszystkich kryminalnych działań. Jego nazwisko powtarza się we wszystkich procesach Cosa Nostra. O Franku Latelli można by napisać powieść.
– Ale nie było żadnego wyroku skazującego.
– To tylko oznacza, że jest bardzo sprytny.
– Ty też jesteś bardzo sprytny, Taylorze Carr. A może tylko na takiego wyglądasz – rzuciła mu wyzwanie. – Gdyby nie Frank Latella, nie byłoby mnie tutaj, w tym wspaniałym domu, na obiedzie z tobą. Nie studiowałabym w Yale. Nie miałabym konta w banku. Ani mansardy w Greenwich. Gdyby nie Frank Latella, nie zaszczyciłbyś mnie spojrzeniem – powiedziała podnosząc się nagle i rzucając serwetkę na stolik.
Taylor przypieczętował oburzenie Nancy dyskretnymi brawami i ujmującym uśmiechem.
– Jesteś inteligentna, naturalna, lojalna, fascynująca i masz wszelkie dane, żeby być kimś. Teraz rozumiesz, dlaczego cię kocham i chcę poślubić?
– Nie bawisz mnie już, Taylorze Carr. Bardzo cię proszę, odwieź mnie na campus – oczy błyszczały jej ze złości.
– Możemy dokończyć obiad?
– Nie zamierzam poddawać się twoim policyjnym przesłuchaniom. Są pewne sprawy w moim życiu, o których nic nie wiesz. I tak jest lepiej, wierz mi. Należymy do dwóch różnych światów. Ty jesteś bogatym arystokratą ze znakomitymi angielskimi przodkami, ja pochodzę z rodu ciemnych i biednych chłopów. Moja babka jest analfabetką. Powiedziałeś jedną słuszną rzecz: ja będę kimś. Ponieważ chcę tego. Ponieważ jestem to winna moim bliskim. Ponieważ jestem to winna przede wszystkim mojemu ojcu. I powiedziałeś jedną rzecz nieprawdziwą. Nigdy za ciebie nie wyjdę, Taylorze Carr. Ponieważ kocham innego i spodziewam się jego dziecka.
Nancy była pogodna i szczęśliwa. Była promienna tą radością, która niczym słońce grzała ją od wewnątrz. Wydawało jej się, że znalazła wreszcie swe miejsce przy ogniu, marzenie, które należało hołubić, miłość, którą należało pielęgnować. W nocy przeszła gwałtowna burza z błyskawicami, grzmotami i ulewnym deszczem. O świcie wiatr rozwiał gęste chmury i niebo znów było czyste i niebieskie. Była niedziela, koniec sierpnia. Zapowiadał się jasny, pogodny dzień.
Frank Latella z żoną mieli zarezerwowane dwa miejsca na popołudniowym przedstawieniu na Broadwayu. Na Manhattan przyjechali w południe, akurat na mszę w kościele Saint Patrick. Byli z nimi Nancy, Sal i Junior.
Po skończonym nabożeństwie szli pieszo Fifth Avenue w kierunku Plaza, gdzie byli umówieni na wczesny obiad z Seanem i José Vicente, którzy jechali z San Francisco. Obiad byłby więc okazją do miłego spotkania i do rozmowy o interesach.
Nancy miała na sobie biały, dopasowany kostium z lnu, który podkreślał jej smukłą sylwetkę i zaokrąglające się z powodu ciąży biodra.
– Jak się czujesz? – zatroszczyła się serdecznie Sandra. Mówiła konfidencjonalnym tonem, tak aby trzej mężczyźni idący przed nimi nie mogli wtrącić się w ich babskie rozmowy.
– Cudownie – uśmiechnęła się Nancy.
– Ja w drugim miesiącu miałam nudności – wspomniała myśląc z tęsknotą o marzeniach i nadziejach utraconej młodości.
Ciąża Nancy została zaakceptowana przez całą rodzinę. Poinformowała o niej najpierw Sandrę, a Frank dał swoją zgodę na małżeństwo. Młodzi mieli się pobrać w pierwszych dniach września. Frank i José Vicente mieli być świadkami.
W Plaza czekała na nich wiadomość od Seana i José, że są w drodze. Nancy zdecydowała się oczekiwać ich przed hotelem. Sal wyszedł za nią. Na placyku przed hotelem podmuch wiatru rozwiał im włosy. Od strony Central Park przejechał konny patrol policji.
Sal pomyślał o babce, która żyła jeszcze w Castellammare del Golfo, zamknięta w surowej twierdzy swojego samotnego życia. Nancy natomiast zapatrzyła się na portiera, przystojnego mężczyznę o imponującej sylwetce. Przypomniał jej się ojciec, taki jakim go widziała po raz ostatni, wiele lat temu, w słoneczną niedzielę, gdy wiatr znad oceanu pędził ulicami miasta. Znów go ujrzała w okazałym uniformie ze srebrnymi galonami. Tyle, że teraz lata i zdobyte doświadczenie zadziałały niczym szkło powiększające. W uprzejmym, sprawnym zachowaniu portiera widziała uniżoność podkreśloną jeszcze przez jaskrawą liberię. Zrobiło jej się żal tego ojca, w którym nie było nic mitycznego, który był tylko gorliwym służącym, zwykłym lokajem, tak jak ten mężczyzna, który pośpiesznie otwierał drzwiczki limuzyny zdejmując z szacunkiem czapkę.