Frank przełknął ślinę, ale ucisk w piersiach nie zelżał.
– Uważaj, żeby chłopcu nic się nie stało.
– Jest bardzo dobrze traktowany. Bądź spokojny. Nie rób głupstw, a chłopcu nie spadnie włos z głowy.
– Zgoda, Charly.
– Joe ma dla ciebie dokładne warunki. Dam ci go.
– Nie – zaoponował stary. – Tym zajmą się moi prawnicy. Mają rozkaz zaakceptować jego warunki. Chcę jutro widzieć Juniora w domu.
– Pokonałem cię, stary – warknął La Manna w słuchawkę. – Jesteś skończony! – ryczał śmiejąc się wulgarnie na całe gardło.
– Wiem – wymruczał Latella, zanim odłożył słuchawkę. – To naprawdę koniec – dodał zwrócony do swoich ludzi, którzy spoglądali po sobie bezradni i zdezorientowani.
– Co zrobisz? – zapytał José Vicente.
– Teraz idę odpocząć – zakończył Frank. – Jestem bardzo zmęczony.
Nancy prowadziła pontiaca koloru barwinka. Był wspaniały, słoneczny dzień i mimo oczekującego ją zadania była wyjątkowo spokojna, prawie szczęśliwa. Pozostawiła za sobą Brooklyn, przejechała przez most Verrazzano i przez Staten Island dojechała do Clove Lakes Park. Zgodnie z planem zatrzymała się w pobliżu budki telefonicznej. Jej zadanie było proste: miała przejąć Juniora i wrócić do domu, przedtem zaś zadzwonić i powiadomić o uwolnieniu. W Coney Island dołączyć mieli do nich Sean i Carmine Russo, aby eskortować ich do rezydencji w Greenwich. Dopiero wtedy pełnomocnik La Manny miał opuścić biura prawników Latelli z dokumentami potwierdzającymi przekazanie wskazanej spółce całego majątku Franka. To Joe La Manna wybrał Nancy do tej delikatnej operacji, a Latella natychmiast zaakceptował.
Nancy wysiadła z samochodu, weszła do budki telefonicznej, spojrzała na zegarek: brakowało około minuty do umówionego spotkania. Była ciekawa, czy wśród strażników Juniora był również ten wulgarny typ, śmierdzący czosnkiem, który uszczypnął ją w policzek. Był i prowadził nadjeżdżającego właśnie forda. Nancy włożyła monetę, wykręciła numer w Greenwich. Po pierwszym sygnale odezwał się Frank Latella.
– Junior wysiada z auta – opisywała dokładnie. – Zbliża się. Czuje się dobrze. Tak. Teraz wsiada do mojego samochodu. Trzech ludzi La Manny obserwuje go z samochodu. Ten przy kierownicy patrzy w moją stronę.
– Wracaj do domu, Nancy. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Dobrze się sprawiłaś.
Nancy odłożyła słuchawkę i podeszła do pontiaca. Spojrzała na zaparkowanego forda i zobaczyła, jak mężczyzna siedzący za kierownicą wychyla się z auta, uśmiecha się do niej obleśnie, otwiera dziurawą paszczękę i sprośnie oblizuje się.
Zrobiło jej się niedobrze, spuściła wzrok i wsiadła do auta obok Juniora.
– Przykro mi – powiedział chłopak siedząc nieruchomo jak kukła.
– Nie ma powodu – próbowała go uspokoić. – Wszystko idzie dobrze.
Zapaliła silnik i poczekała, aż ford oddali się w przeciwnym kierunku. Tak zostało ustalone. Mężczyzna za kierownicą przejeżdżając koło niej po raz ostatni uczynił w jej kierunku sprośny gest, ale tym razem Nancy odpowiedziała mu uśmiechem. Zdążyła przyjrzeć się dwóm pozostałym porywaczom: młodym mężczyznom o ponurych twarzach i pustych spojrzeniach.
– Dobrze się czujesz? – zapytała chłopca.
– Tak – odpowiedział nie ruszając się.
– Zrobili ci krzywdę?
– Ograniczyli się do szyderstw – mówił zrywami, zmienionym głosem, cały czas szarpiąc kartki książki do historii, którą miał ze sobą od dnia porwania. – Dotrzymywała mi towarzystwa – dodał.
Nancy obserwowała we wstecznym lusterku oddalającego się forda, później spostrzegła ciężarówkę „Dodge”, która pojechała za nim. Za kierownicą tego kolosa siedział Antonio Corallo. Nie był to ten sam łagodny, skory do żartów mężczyzna, którego znali klienci klubu Dominici. Jego twarz była twarda, zdecydowana. Wymienił z Nancy porozumiewawczy znak, którego Junior nie zauważył.
– Wszystko skończone, Junior. Zapomnij – upomniała go.
– Ile kosztowało?
– Co?
– Okup za mnie.
– O czym ty myślisz?
– Przykro mi – powtórzył chłopiec.
– Na twoim miejscu nie przejmowałabym się tak bardzo.
Była spokojna. Wierzyła w starego Franka, w jego mit, w legendę, że jest niepokonany. Samochód poruszał się szybko i pewnie w intensywnym ruchu na Clove Road w kierunku Brooklynu.
– A jeśli przeze mnie straciliśmy wszystko? – zapytał.
Nancy uśmiechnęła się.
– W życiu wszystko przychodzi i wszystko przemija – powtórzyła słowa Franka. – Ale na koniec, wszystkie rachunki muszą się zgadzać. Jeśli nie, to jaki sens miałoby życie?
Junior spojrzał na nią uspokojony. Zaczynał się rozluźniać. Napięcie, które ściskało mu żołądek, zaczęło mijać.
– Czy chcesz powiedzieć, że i oni zapłacą? – zapytał mając na myśli porywaczy.
Nancy wyciągnęła rękę i uścisnęła dłoń Juniora z czułością.
– Zaufaj, Junior.
– Oczywiście. Dokąd jedziemy? – zapytał.
Dziewczyna odpowiedziała tonem przewodnika po mieście.
– Proszę państwa, jedziemy w kierunku Coney Island. Za chwilę przejdziemy most Verrazzano, jeden z najdłuższych wiszących mostów na świecie.
Była prawie wesoła i zaraziła swoim stanem ducha Juniora.
– Cieszę się, że wracam do domu – wyznał. – Były momenty, kiedy myślałem o najgorszym.
– Wszystko skończone – zapewniła.
Kiedy minęli most, Nancy wjechała w Ericson Drive i jechała dalej aż do Drier Offerman Park. Skręciła w małą uliczkę i zaparkowała przed barem.
– Co robimy?
– Zadzwonimy do dziadka – odpowiedziała wysiadając z samochodu i dając mu znak, żeby zrobił to samo.
Wtedy właśnie zobaczyła buicka José Vicente, który zatrzymał się tuż za nimi. Za kierownicą siedział Sean. Olbrzym wysiadł i uściskał Juniora.
– Nie wiedziałam, że miałam eskortę – zdziwiła się.
– Im mniej się wie, tym lepiej – zażartował José Vicente.
– Nie traciliśmy cię z oczu – powiedział Sean. – I nie tylko my.
Nancy rozpoznała Carmine Russo w drugim samochodzie, który zaparkował za nimi.
– Ruszyło całe wojsko – zażartowała.
– Ale ty miałaś osobistą ochronę – stwierdził José odciągając ją na stronę. – Co tam robił Antonio Corallo w dodge’u?
Nancy spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Nie wiem, o czym mówisz – skłamała.
– A jednak w dodge’u był Antonio Corallo.
– Przypadek. Teraz muszę zadzwonić do Franka – ponagliła go.
– Nie ma potrzeby.
– Jeszcze jedna niespodzianka?
– Jeśli chcesz tak to nazwać.
– Jedziemy prosto do domu?
– Jedziemy prosto na lotnisko.
– Dlaczego? – zareagowała zdezorientowana.
– Ponieważ tam czeka na was Frank.
– A okup, który miał zostać zapłacony, jak tylko Junior przekroczy bramę w Greeenwich?
– Joe La Manna dostał to, czego żądał. Frank Latella dotrzymuje słowa. Zawsze.
Nancy przygryzła dolną wargę. Przyszło jej do głowy, że Frank wymyślił jakąś diabelską sztuczkę, aby nie płacić okupu.
– Dlaczego na lotnisko? – zapytała domyślając się powodu tego niecodziennego wezwania, mając jednak nadzieję, że Sean i José rozwieją jej obawy.
– Rodzina Latella wraca do Włoch – stwierdził Sean, kładąc jej na ramionach swe silne ręce, jakby ją chciał ochronić. – A ty należysz do rodziny. Ja zostaję – dodał pośpiesznie…
Decyzja była nieodwołalna, musiała ją zaakceptować.
– Bez ciebie? – powiedziała, a cały jej świat w tej sekundzie zawalił się.
– Beze mnie, skarbie. I to natychmiast – podsumował Sean zapraszając ją do buicka.
Frank Latella usiadł wygodnie w fotelu, przymknął oczy, wciągnął rześkie, wieczorne powietrze, przesiąknięte zapachem mokrej ziemi i delikatną wonią róż opadłych po krótkiej i zbyt gwałtownej burzy; w jednej chwili pod wpływem tego mrowiącego uczucia życia powrócił w czasy dzieciństwa. Ujrzał siebie obok matki, wdychał to samo powietrze, pełne kolorowych nadziei i marzeń. Jakżeż to wszystko było proste w wyobraźni! I mniej bolesne.
– Zasnąłeś, prawda? – zapytał go jakiś głos.
Podskoczył na dźwięk tego głosu, który przypominał mu głos matki. Z tyłu, za nim stała Sandra, która pochyliła się i pogłaskała go po dłoni. Otworzył oczy. Kolorowe ozdoby z papieru, dekoracja przyjęcia wydanego przez don Antonina Persico z okazji jego powrotu, smutno zwisały z mokrych jeszcze od deszczu gałązek glicynii.
– Czekałem na ciebie – odpowiedział biorąc w swe ręce przeźroczystą dłoń żony, podnosząc ją do ust i muskając pocałunkiem.
Kobieta usiadła obok niego i spojrzała z uśmiechem, pełnym wdzięczności i miłości.
– Jak się czujesz? – zaniepokoiła się. – Tak mało zjadłeś.
Mówiła z oddaniem, z czułością, bawiąc się sznurem cennych pereł sięgającym aż do miejsca, w którym suknia z jedwabiu w czarne roślinne wzory układała się w gęste, plisowane fałdy. Wiek, przyzwyczajenia i wysoki poziom cholesterolu kazały Frankowi unikać obfitych i ostrych sycylijskich potraw. Podejrzewał także, że ma anginę pectoris, ale to zachował dla siebie.
– Tylko młodzi mogą stawić czoła tym bachanaliom jadła – zauważył uśmiechając się smutno. – Ale bardzo mi się podobało – dodał, zadowolony w głębi serca, że przyjęcie wreszcie się skończyło.
Don Antonino Persico przygotował wszystko w wielkim stylu z okazji tego niespodziewanego powrotu do Castellammare wielkiego Franka razem z rodziną. Sprowadził z Trapani kucharza wraz z pomocnikami, paru kelnerów oraz zaprosił wielu wpływowych przyjaciół.
Na tej wyspie wciąż żyły stare zwyczaje, o których on zapomniał. Najbardziej rozpowszechnionym i uświęconym był zwyczaj świętowania powrotu przyjaciół. Nie brano pod uwagę zmęczenia podróżą, problemów, trosk, potrzeby samotności. Naprawdę poczuł się lepiej teraz, kiedy przyjęcie definitywnie dobiegło końca, opatrznościowo przerwane przez burzę, która orzeźwiła powietrze. Teraz, na tarasie oddanej do ich dyspozycji sypialni mógł wreszcie odpocząć i pomyśleć.
– Dałeś do zrozumienia, że wróciłeś z zamiarem pozostania – powiedziała. – To prawda? – zazwyczaj przyjmowała bez dyskusji jego postanowienia, ale tym razem pytanie samo się nasunęło, ponieważ decyzja była zbyt poważna i mogła zmienić całe jej życie.