Dla tutejszych ludzi Nancy i Sal byli Amerykanami. Wszyscy słuchali ich tak, jakby byli w posiadaniu cudownej tajemnicy. Od rodzin, które miały krewnych za oceanem, zaczęły napływać prośby o tłumaczenia i wyjaśnienia. Imię Nancy Pertinace było na ustach wszystkich, którzy mieli krewnych w Stanach Zjednoczonych. Jej powaga, odwaga, determinacja w dużych szarych oczach wzbudzały zaufanie, były zaproszeniem do wyznań.
Pewnego dnia, podczas gdy dla pewnego Włocha od niedawna przebywającego w Ameryce tłumaczyła pierwsze linijki tekstu z podręcznika do prawa jazdy, wpadł do niej Sal. Pojawił się na ostatnich stopniach schodów, które prowadziły do kryjówki siostry i uśmiechnął się do niej. Nancy spojrzała na tego chłopca o ciemnej karnacji, gęstej, rozczochranej czuprynie, czarnych, radosnych oczach i miłych rysach twarzy zmienionych teraz szybkim biegiem.
– Kto cię goni, policja czy bandyci? – zażartowała Nancy.
– Muszę z tobą pomówić – stwierdził padając wyczerpany na fotelik stojący naprzeciw siostry.
– To musi być coś pilnego – uśmiechnęła się.
– Pilnego i poważnego.
– Jak pilnego i jak poważnego?
– Nie wiem. Trzeba pomóc przyjacielowi i jego rodzinie, którzy padli ofiarą niesprawiedliwości.
Nancy skuliła się w fotelu obejmując kolana rękoma. Przyjmowała tę niecodzienną pozycję obronną, kiedy coś ją irytowało lub gnębiło, kiedy groziło jej niebezpieczeństwo.
– Skąd wiesz, że mogę naprawić niesprawiedliwość?
Sal spojrzał na nią przechylając głowę, jakby widział ją po raz pierwszy, ale nie zmienił przekonania. Wiara w możliwości siostry była nieograniczona. Nie wiedział, w jaki sposób Nancy rozwiąże problem, który go trapił, ale był przekonany, że da sobie z nim radę.
– Rodzina Alfredo Pennisi ma kłopoty – zakomunikował Sal.
Nancy pomyślała, że wiele rodzin w tym kraju miało kłopoty, ale przypomniała sobie Alfreda Pennisi, szkolnego kolegę Sala, nieśmiałego chłopca, który spuszczał wzrok i czerwienił się za każdym razem, gdy ktoś się do niego zwracał. Był kiedyś u nich w domu na obiedzie. Siedział na brzeżku krzesła i właściwie nie tknął jedzenia.
– Pennisi rybaka? – poinformowała się.
Sal skinął głową.
– Z winy don Mimì Scali – powiedział chłopiec.
Nancy przypomniała sobie sangwinicznego typa, który każdym gestem podkreślał swoją władzę. Miał monopol na naftę do łodzi, tak więc trzymał w garści miejscowych rybaków.
– Jakiej winy? – zapytała.
– Odmawia dostawy na kredyt Sante Pennisi, tacie Alfreda. Bez paliwa nie może wypłynąć w morze.
– Dlaczego innym rybakom daje, a tacie Alfredina nie? – dopytywała się Nancy.
– Ponieważ Sante nie chce jego opieki. Ponieważ nie przyłączył się do spółdzielni rybackiej, którą tamten kieruje. Sante wolał ryzyko i samodzielne zarobki własnego przedsiębiorstwa od nędznej, haniebnej i pełnej zasadzek pewności narzuconej przez don Mimì rybakom zmuszonym zaakceptować jego warunki.
– Jak pies, który goni za własnym ogonem – kontynuował Sal powtarzając zasłyszane u dorosłych zdanie. – Bez pieniędzy nie może łowić. Bez połowów nie może zarabiać.
Nancy wysłuchała brata bardzo uważnie, następnie, jak to było w jej zwyczaju, zastanowiła się. Musiała przemyśleć w spokoju, zanim będzie mogła wyrazić swój pogląd lub podjąć jakąś decyzję. Przyszło jej do głowy najprostsze rozwiązanie – pożyczyć pieniądze Sante Pennisi. Mieli pieniądze. Gdyby napisała do José, ten znalazłby sposób, aby przesłać do ich banku sumę, której zażądałaby.
Ale to rozwiązanie natychmiast uznała za złe. Było nie do pomyślenia, aby w miejscowości, w której wszyscy wszystko o sobie wiedzieli, nagle zaczęła krążyć plotka, że rodzina Pertinace pożyczyła pieniądze rybakowi będącemu na czarnej liście don Mimì Scali, który – Nancy wiedziała o tym – razem z don Antonim Persico, don Michelem Cutruneo i paru innymi trząsł całym Castellammare del Golfo.
– Musisz porozmawiać z don Mimì – powiedział Sal przerywając jej rozważania i podpowiadając siostrze rozwiązanie, którego szukała. – Ty możesz zmusić go do zastanowienia się.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
– Zrobię, co będę mogła.
– Kiedy?
– Natychmiast.
– Pójdę z tobą – zaoferował się, przyjmując rycerską postawę dawnego szarmanckiego kawalera.
– Nie tym razem – odmówiła. – Wiesz dobrze, że Grazia Scalia, córka don Mimì, jest moją szkolną koleżanką. Pod pretekstem rozmowy z nią spróbuję porozmawiać z ojcem. Ale ty, Sal, bądź tak miły, nie opowiadaj nikomu tej historii.
Rodzina Scalia mieszkała w starej kamienicy w zabytkowej części miasta. Nancy wielokrotnie gościła w tym domu ociekającym bogactwem, zapraszana przez Grazie, która wyraziła pragnienie uczenia się amerykańskiego i zachwycała się jej opowiadaniami o Wielkim Kraju. Przy różnych okazjach spotykała don Mimì i odniosła wrażenie, że jest to człowiek arogancki wobec słabszych, uległy i służalczy wobec silniejszych od siebie. Był osobą wpływową, nie spodobał jej się. Był prawdopodobnie ostatnią osobą, z którą chciałaby rozmawiać, ale musiała to zrobić, jeśli chciała dokonać aktu sprawiedliwości.
Drzwi otworzyły się, zanim Nancy wyciągnęła rękę w kierunku dzwonka.
– Zobaczyłem cię przypadkiem przez okno – przyjęła ją radośnie Grazia. – Nie powiedziałaś mi, że przyjdziesz dzisiaj – dodała odsuwając się, żeby ją przepuścić.
– Muszę porozmawiać z twoim ojcem – powiedziała nie szukając wybiegów i kierując się prosto do salonu. Wiedziała, że o tej porze zastanie go zagłębionego w obszernym fotelu, w którym z trudem się mieścił, z cygarem w ustach, w obłoku cierpko-słodkiego dymu, słuchającego arii operowych. Były to święte, nietykalne chwile. Nikt nie ośmielał się mu przeszkadzać.
– Jesteś szalona – zganiła ją Grazia chwytając za rękę.
Nancy uwolniła się odpychając ją i weszła do salonu. Z adapteru unosił się potężny głos barytona będącego w połowie prologu z opery „Pajace”. Otoczony cierpkim dymem cygara don Mimì rozkoszował się błogo słowami i muzyką.
– Muszę z panem porozmawiać, don Mimì – zaczęła stanowczo Nancy, przekrzykując barytona swoim dźwięcznym głosem.
Mężczyzna spojrzał na nią nie widzącym wzrokiem.
– Później – powiedział władczo, nie wyjmując cygara z ust.
– To pilne – nalegała stając naprzeciw niego, mrugając oczami i pokasłując z powodu dymu.
Don Mimì rzucił wściekłe spojrzenie i jego czarne, małe, świdrujące oczka wypełniły się nienawiścią. Wyciągnął rękę i wyłączył adapter.
– Życzę ci, żeby to było naprawdę pilne – zagroził.
Nancy przełknęła, zebrała całą swoją odwagę i wygłosiła wszystko jednym tchem.
– Chodzi o Sante Pennisi. Rybaka. Jego syn Alfredo jest zrozpaczony, ponieważ są bez pieniędzy i nie mogą kupić nafty. Bez nafty nie ma połowów. Bez połowów nie ma pieniędzy. Pan ma dużo nafty, don Mimì. Czy zechciałby pan mu pomóc ze względu na moją rodzinę?
Była blada, wyczerpana, zdesperowana.
Mężczyzna wyjął cygaro z ust, odłożył do dużej popielniczki, następnie przesunął końcem grubego, wilgotnego języka po zmysłowych, dużych ustach.
– A ty kim jesteś? – zapytał patrząc na nią z obojętnością, z jaką się patrzy na muchę.
– Jestem Nancy Pertinace – odpowiedziała dumnie. – Koleżanka szkolna waszej córki. Widzieliśmy się już parę razy, przypominacie sobie? – Nancy pociła się niebywale i to nie z powodu gorąca. Rzuciła wyzwanie temu potężnemu i niebezpiecznemu człowiekowi i była zdecydowana nie ugiąć się.
– Amerykanka – zareplikował z ironią, śmiejąc się szyderczo z jej przemowy. – To w Ameryce nauczyli cię tego dobrego wychowania?
Najchętniej skończyłby całą sprawę wymierzając siarczysty policzek tej bezczelnej dziewczynce. Tak postępował z własnymi dziećmi, aby nauczyć je dobrych manier. Było jednak coś w nieugiętym spojrzeniu Nancy, odwaga, która go wprawiła w zakłopotanie i nie pozwoliła na wprowadzenie zamiaru w czyn. Amerykanka, w przeciwieństwie do jego dzieci, nie spuszczała głowy, ale patrzyła mu twardo i zdecydowanie w oczy.
– Szanuję was, don Mimì. I dlatego przychodzę do was z tą prośbą. Proszę, nie odmawiajcie pomocy naszemu przyjacielowi. Nawet jeśli chodzi tu o uparciucha, który chce pracować na swoim i odrzuca korzyści, jakie daje spółdzielnia.
Mężczyzna wyczuł w słowach dziewczynki kpinę, ale nie zareagował tak, jakby tego sobie życzył, z powodu siły i determinacji w spojrzeniu Nancy.
– Nowy Jork uderzył ci do głowy – podsunął ostro don Mimì. – Ale teraz jesteśmy tu, na Sycylii. Tutaj rządzi mądra życiowa zasada: nie wtykaj nosa w cudze sprawy. Mimo to twoje miłosierdzie jest godne pochwały. Tyle, że z miłosierdzia nie zrobisz chleba. Z pustego nie nalejesz. I musisz również nauczyć się szanować odpoczynek innych – skończył i pokazał jej drzwi.
Nancy po raz pierwszy się uśmiechnęła i dzięki temu miłemu, szerokiemu uśmiechowi zniknęło napięcie.
– Proszę o wybaczenie, don Mimì – przeprosiła. – Nigdy już nie będę wam przeszkadzać. Ale jeśli chcielibyście pomyśleć o biednym Sante Pennisi, jego pięciorgu dzieciach, chorej żonie, byłabym wam dozgonnie wdzięczna.
W holu czekała na nią Grazia bardzo wzburzona.
– Naprawdę jesteś niebezpieczną wariatką – zaatakowała zatrwożona. – Teraz ojciec nie pozwoli mi spotykać się z tobą.
Była szczerze zmartwiona.
– Powoli, Grazia. Bądź spokojna – zapewniła. Była pewna tego, co powiedziała, tak jak wiedziała, że don Mimì da ojcu Alfreda wszystko, czego będzie potrzebował do życia.
Don Mimì był typem człowieka, który nie rozumiał argumentacji, ale umiał słuchać rozkazów.
W Klubie Dominici w Brooklynie zadzwonił telefon. José Vicente Dominici usłyszał odległy, ale wyraźny głos Nancy, który mówił:
– Potrzebuję pomocy.
Dzień później Sante Pennisi wypłyną swoją łodzią na połów.
Don Mimì Scalia otworzył mu nieograniczony kredyt.