Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Proponuję wam układ – pozornie był spokojny, zdecydowany, ale krew krążyła mu jak samochód wyścigowy, a serce waliło jak oszalałe.

– Posłuchajmy – zachęcił do kontynuowania. – Albert Chinnici nigdy nie odrzucił korzystnej propozycji wymiany.

– Rodzinie Franka przypadło zadanie wymierzenia sprawiedliwości.

Tony odkrył karty. Wszystko na nie postawił. Albo miał szlema, albo był to jego koniec. Teraz albo nigdy. Wszystko lub nic. Władza go nieodparcie pociągała. Nie potrafił jej się oprzeć. Miał dosyć roli podnóżka, pazia. Nie chciał być dłużej punktualnym i gorliwym wykonawcą, dobrze opłacanym, gotowym lizać rękę wspaniałomyślnego pana. Miał dosyć tego oświeconego bossa, który decydował za niego, ustalał co jest dobre, a co złe.

Sam chciał się znaleźć w pokoju z przyciskami i upajać się władzą.

– Wszyscy zgodnie przeciwko mnie – powiedział Al skubiąc czubek nosa. – A ty?

– Gdybym był posłuszny, nie pytałby mnie pan teraz o to.

– Dobrze powiedziane, chłopcze – zachichotał bawiąc się swoimi diamentami. – Masz również poczucie humoru i tak mój drogi przyjaciel Frank tobie powierzył tę misję.

Chinnici czuł jak narasta w nim wściekłość. Pomyślał o swoich ludziach – sami gówniarze. Gdyby choć jeden był z jajami, nie potrzebowałby zdrajcy, żeby wiedzieć co w trawie piszczy. Joe La Manna, ten cholerny zięć, którego głównym zadaniem było dostarczanie uciech własnej żonie, jego najstarszej córce, był coraz głupszy. Nie widział nawet muchy na własnym nosie. Wygodne życie uwypukliło jeszcze jego naturalną głupotę.

– Zawrzyjmy układ – nalegał.

– Daję wam głowę Franka.

Mężczyźni przyglądali się sobie, jakby chcieli przejrzeć się na wylot.

– Tak, tak – zamruczał Al. Przelatywało mu przez głowę wiele pytań, chciałby dowiedzieć się na przykład, dlaczego jeden z zaufanych ludzi Latelli zdecydował się na ten ryzykowny krok, ale wszystkie wątpliwości zachował dla siebie. Tony powiedziałby mu cokolwiek, rozmijając się z prawdą, której prawdopodobnie nawet on sam nie znał.

Zdrada jest skomplikowanym wykroczeniem. Nikomu do tej pory nie udało się jej racjonalnie wytłumaczyć. Nie chodziło w niej tylko o korzyści materialne. Ograniczył się do stwierdzenia:

– Głowę Franka. A co chcesz w zamian?

– Czuję potrzebę rozszerzenia działalności. Latella tetryczeje. Przepuszcza wiele dobrych interesów.

– Którym ty oczywiście nie pozwoliłbyś się wymknąć?

Al przeżywał szczęśliwy moment niezwykłej jasności umysłu, która pozwoliła mu docenić wyjątkową, przenikliwą inteligencję Franka, przy której ginął prostacki spryt Toniego.

– Sądzę, że tak – przyznał Tony przełykając ślinę.

Takie rozumowanie było dla Chinnici zrozumiałe. Synowie, którzy buntują się przeciwko ojcu, chcą go zniszczyć, aby zająć jego miejsce, młodzi, niecierpliwi w dążeniu do zastąpienia starych w roli przywódcy stada. Jednak jedną z najbardziej niepojętych zagadek była zdrada.

– Latella ma syna – zaoponował Al.

– Zero, znaczy mniej niż zero.

– Jest José Vicente Dominici, który zerem nie jest.

– Nikt nie jest wieczny.

– Dobrze powiedziane, chłopcze – pogratulował gasząc papierosa w popielniczce.

– Zgoda – powiedział Chinnici. – Pomogę ci zdobyć tron Latelli. Ale Frank nie jest łatwym celem.

– W niedzielę o pierwszej. Na obiedzie w Plaza. Dokładnie o pierwszej. Będzie tylko z kierowcą.

– Okay. Zostaniesz obsłużony. Prawie bym zapomniał, żeby ci podziękować. W gruncie rzeczy zawdzięczam ci życie, no nie?

– Będę również dobrym sprzymierzeńcem w odpowiednim czasie.

– Jesteś typem, który patrzy daleko – pożegnał się Al.

Kiedy został sam, przypomniał sobie, po co przyszedł do toalety. Od pewnego czasu odczuwał coraz częstszą potrzebę oddawania moczu. Stanął przed miską klozetową, rozpiął spodnie i ze swojego atrybutu męskości wycisnął mizerny strumyczek przypominający niteczkę wody wyciekającą z wysychającego źródełka. Powiększona prostata, dająca mu się nieźle we znaki, zatrzymywała płyn organiczny. Pamięć nie była już taka jak dawniej, wspomnienia zacierały się, niepewne były punkty odniesienia, nazwy, imiona wymykały się z pamięci. Mgła, która przyćmiewała mu umysł, czasami gęstniała do tego stopnia, że tworzyły się przerażające luki. Był stary, wydawał się mieć więcej niż sześćdziesiąt pięć lat. Był chory. Ale nie zmieniłby ani jednego dnia w swoim życiu. Życiu, w którym starał się zaspokoić każdą swoją zachciankę.

Zadanie wyeliminowania Franka powierzył Joe La Mannie, który zawsze wiedział, gdzie można znaleźć zawodowego mordercę, killera. Zamach niestety nie udał się i za późno było na samokrytykę bądź na szukanie winnych. Teraz Latella siedział w ukryciu i być może organizował odwet. A ten łajdak Tony Croce wbrew wszelkim regułom, próbuje nawiązać z nim kontakt w Vicky’s Club. Al dał znak Joe, żeby zajął się Tonim. Jego obecność nie wróżyła nic dobrego.

Ellis Worth skończyła piosenkę wśród oklasków i podeszła do stolika Chinnici.

Mężczyzna popieścił zamglonym wzrokiem wysmukłą sylwetkę, której krągłości podkreślała biała suknia z błyszczącej satyny. Dziewczyna ściskała między kciukiem a palcem wskazującym najczystszej wody diament. Przez chwilę podziwiała go pod światło. Bawiła się jego blaskiem. Później odłożyła go na stolik.

– Piękny, prawda? – odezwał się Al.

– Godny królowej. Ale ja jestem tylko piosenkarką – odpowiedziała obawiając się czy go nie uraziła.

– Jest ciebie godny, uwierz mi – stwierdził z przekonaniem, zapraszając ją gestem, aby usiadła.

Ellis nie przyjęła zaproszenia.

– Przyjmuję komplementy, ale nie prezenty.

– Dama nigdy nie mówi „tak”. Za pierwszym razem – zarechotał sprośnie puszczając oczko. Al pomyślał, że należy do kobiet, które dają się prosić, albo też jest spryciarą, która mierzy wysoko.

– Mój chłopak się nie zgadza – usprawiedliwiła się. – A ja się z nim zgadzam.

Niewinny uśmiech, w którym pokazała białe, drobne jak perły zęby, podniecił go jeszcze bardziej.

– Twój chłopak jest kretynem – stwierdził dobrodusznie, pieszcząc ją zmęczonymi oczami.

– Ja też tak uważam – przyznała, szukając w ironii ucieczki przed niebezpiecznym tematem. – Niech mi pan wierzy, panie Chinnici, serce mi się ściska – i w pewnym sensie tak było.

Al wyciągnął rękę w jej kierunku i położył wysuszoną, pokrytą niebieskimi żyłkami dłoń na jej doskonałym w formie biodrze.

– Umiem być bardzo dyskretny – zagwarantował. – Brylant jest miłym podarunkiem. Dobrze zapłacę za ten numer. I będzie to naszą tajemnicą.

– Moja dziewczyna jest artystką, a nie kurwą z twojego burdelu, stary – wtrącił się spokojnym głosem mężczyzna, który nagle pojawił się u boku Ellis.

Boss rozpoznał w nim pianistę przygrywającego Ellis i spojrzał na niego tak, jakby był już martwy. Przyjrzał się tej młodej, nieprawdopodobnie pięknej twarzy i w zimnym uśmiechu rozpoznał determinację, której nigdy nie zapomniał, która ożywiała go, gdy był w jego wieku. Zamiast zareagować i wściec się, oklapł jak przekłuty balonik. Nie ze strachu. Wystarczyłoby unieść brew, a jeden z jego ludzi skręciłby kark temu aroganckiemu bubkowi.

Oklapł pod wpływem niesmaku do samego siebie. Był to jeden z tych rzadkich momentów, kiedy zdawał sobie jasno sprawę z tego, kim jest: lubieżnym starcem, zmęczonym, chorym, który grzązł w bagnie życia, będącego pomyłką i zbliżającego się ku schyłkowi.

– W porządku, chłopcze – powiedział Al. – Nic nie słyszałem. Powiedzmy, że to jest twój szczęśliwy wieczór.

Mały kamyk błyszczał na stoliku obok kryształowego kieliszka. Piosenkarka i pianista oddalili się.

– Mogłeś mi powiedzieć, że go znasz – zaprotestował urażony Joe La Manna, który zajął miejsce przy stoliku Chinnici.

– Niby kogo? – zareagował gwałtownie.

– Irlandczyka.

– O jakim Irlandczyku gadasz? – odparował ze złością.

– O typie, który nie trafił Latelli. Nazywa się Sean McLeary.

– Pianista? – powiedział Al przechodząc od złości do uśmiechu, który ustąpił z kolei miejsca głośnemu, nieokiełznanemu śmiechowi przerwanemu przez gwałtowny atak kaszlu.

Joe przyglądał się staremu, kładąc na karb choroby to jego kolejne dziwactwo.

– Nigdy przedtem nie nawalił – podjął, robiąc aluzję do Seana McLeary.

– Ten zarozumiały Irlandczyk zasługuje na lekcję – zawyrokował z nagłą powagą Al.

– Oczywiście – poparł go Joe, który nie umiał przeciwstawić się brakowi logiki szefa.

– Co mi powiesz o Tonim Croce? – zmienił temat.

– Rozmawiałem z nim. Zna kryjówkę Latelli. Pilno mu, tak jak i nam, zakończyć sprawę.

– Przynajmniej wiemy, że jego niedotrzymanie terminów jest usprawiedliwione.

– Czy można załatwić to szybko?

– Mają się na baczności. Trudno ich będzie zaskoczyć. Potrzeba czasu i dobrej zasadzki.

– Ten pianista wygląda na bystrego.

– Irlandczyk nie chce o tym słyszeć.

– Chłopak szuka guza. Ja go nauczę, że nie zostawia się zaczętej roboty.

– Tutaj? – zapytał Joe zdziwiony, ale gotów na wszystko.

– Nie, nie tutaj. Nie chcę sprawiać kłopotów mojemu przyjacielowi Vickowi. Później. Na zewnątrz, po zamknięciu lokalu.

Podeszła niezwykle piękna dziewczyna. Miała skórę białą jak mleko i szkarłatną suknię. Odsunęła krzesło i zajęła miejsce przy stoliku Ala.

– Jestem prezentem od drogiego przyjaciela Victora – przemówiła melodyjnym głosem. – Mówię, chodzę i mam inne zalety.

Joe chciał się podnieść, ale boss go powstrzymał.

– Podziękuj Victorowi – powiedział z żalem do kobiety. – Wiem, co tracę, ale dziś wieczór chcę być sam.

– Rozumiem – wyszeptała szykując się do odwrotu.

Al wziął diament ze stolika i podał jej.

– To dla ciebie – powiedział.

– Dla mnie? – zapytała zdziwiona.

– Tak, dla ciebie. I rusz tyłek, zanim się rozmyślę – zagroził Al.

– To szczęśliwa noc dla wielu osób – dodał. – Spróbuj to wykorzystać.

Dziewczyna przyjęła radę i poszła nacieszyć się niespodziewanym bogactwem, mając nadzieję, że stary się nie rozmyśli.

22
{"b":"95078","o":1}