Sadim od kilku dni chodził ponury i smutny. Dzieci schodziły mu z drogi, a żonie, gdy ośmieliła się go zagadnąć, odburknął coś z taką złością, że przerażona uciekła. Jak co wieczór wyszedł z domu i poszedł w stronę skał otaczających wioskę. Szedł nad urwisko, by odpocząć i odetchnąć, spojrzeć stamtąd na dolinę Nilu. Słońce chyliło się powoli ku zachodowi, gdy dotarł na miejsce.
– Sadim – usłyszał nagle swoje imię i zobaczył przywódcę.
– Tak… Panie…
– Czemu krążysz wokół obozu giaurów?
– Nie krążę, panie. Tylko tak…
– Wiesz, że źle wykonałeś robotę.
– Nie, panie! Uczyniłem, jak kazałeś.
– Kobieta żywa i zdrowa jest w obozie.
– Zawaliłem przejście…
– Ale wydostała się. Co ty na to?
– Nie wiem, panie.
Przywódca krok za krokiem zbliżał się do niego, a nieszczęsny Sadim krok za krokiem cofał się w stronę urwiska.
– Sadim! Chcesz mnie zdradzić!
– Nie, panie, nie! Ja… Wykonałem przecież wszystko, jak mi kazałeś.
– Widzę zdradę w twoich oczach. Widzę to… Przywódca zaśmiał się dziko.
– Panie – jęknął Sadim. – Litości! Nie zabijaj!
– Zabić cię! Ja…!? Ciebie!? Ja, władca Doliny, ciebie pachołku? Ja nie zabijam ludzi! – zrobił w stronę Sadima jeden krok, drugi, trzeci… Ten przerażony, wpatrzony w oczy rozmówcy, cofnął się gwałtownie. Zachwiał. Runął w przepaść. Głośny krzyk utonął między skałami. Towarzyszył mu krótki przeraźliwy śmiech. Echo powtórzyło krzyk i śmiech równocześnie, niczym płacz gór…
– Ja nie zabijam ludzi – powtórzył “faraon”. – Oni robią to za mnie sami.
I zniknął w ciemności.
*
Wilmowski wrócił do obozu z dwoma policjantami z Luksoru i z całą ekipą robotników. Jeden z policjantów natychmiast wyruszył z ludźmi i Abeerem do groty, by dopilnować odkopania zasypanego przejścia, zabezpieczyć grotę i to co w niej pozostało oraz sporządzić raport. Drugi, który pochodził z wioski El-Kurna, został w obozie.
– Nazywam się Mohammad Rasul – przedstawił się. – Mam dla panów telegram z Kairu adresowany do pana Smugi.
– To z ambasady brytyjskiej – rzekł Smuga i przeczytał głośno: “Wiedzą o was – stop – wracać natychmiast”.
– Z telegramem przyszła instrukcja, by znaleźć panów w którymś z luksorskich hoteli lub na zachodnim brzegu Nilu – wyjaśnił policjant.
– Kiedy nadeszły te wiadomości?
– Wczoraj wieczorem. Zostawiliśmy informację w “Winter Pałace”, bo tam byli państwo zameldowani.
– Cóż, wszystko za późno! Widzi pan, jakie mamy kłopoty.
– Owszem! Jestem zorientowany w sprawie. Od miesięcy szukamy tego “faraona”, ale na próżno. Nic nie wiedzieliśmy o przyjeździe panów – dodał z wyraźną pretensją w głosie.
– Wyznaczyliśmy tu sobie miejsce spotkania z przyjaciółmi. Gdyby doszło ono do skutku, mielibyśmy dość informacji, by skontaktować się z policją – wyjaśnił Smuga. – Tymczasem przyjaciele zniknęli, a żonę jednego z nich próbowano zamordować.
– Zrobimy, co w naszej mocy – odparł Muhammad, odruchowo uciekając się do zdawkowego zapewnienia stosowanego przez każdą policję świata. Zaraz zresztą dodał:
– Zostałem oddelegowany do waszej dyspozycji. Mogę tylko powiedzieć, że Rasulowie nie mieli z tym nic wspólnego. Ktoś chciał skierować was na fałszywy trop. Dlatego proszę przyjąć zapewnienie, że ta sprawa stała się dla mnie sprawą osobistą.
– Pan Rasul jest wyśmienitym przewodnikiem, jak zresztą wielu innych mieszkańców El-Kurna, a także znawcą okolicznych, pustynnych terenów – wyjaśnił Wilmowski.
Abeer wrócił w południe, a wieczorem doczekali się posłańca od koptyjskiego mnicha z Medinet Habu. Posłaniec opowiadał bezładnie, chaotyczne i oczywiście po arabsku. Tłumaczył jak zwykle Abeer.
– Widział dwu mężczyzn i chłopca, Europejczyków. Zmierzali ku Medinet Habu. Napadli ich Arabowie. Obezwładnili, wsadzili na konie i wielbłądy i odjechali na zachód. Ten człowiek wszystko widział, ukryty między skałami. Przestraszył się i nie chciał nikomu mówić, ale nakłoniony przez abbuna [138] , przybył, aby nam to opowiedzieć.
– Zapytaj czy pamięta jakieś szczegóły – prosił Smuga.
Abeer rozmawiał przez chwilę z posłańcem po arabsku, a potem zrelacjonował:
– Mówi, że nie. Byli bardzo sprawni i wszystko nastąpiło tak szybko, że niewiele pamięta. Poza tym szamotanina wzbiła tumany kurzu. Dziwi się jedynie, że niektórzy z napastników, udając się w kierunku pustyni, używali koni.
Rozmowa nie wniosła już nic nowego. Kopt odszedł uszczęśliwiony hojnym bakszyszem, a podróżnicy uzyskali pewność, że Tomasz, Nowicki i Patryk zostali porwani. Gdy zawiadomili o wszystkim Rasula, ten rzekł:
– Ów człowiek zeznał, że część napastników była konno?
– Owszem – potwierdził Abeer.
– To dziwne – mówił z namysłem policjant. – To bardzo dziwne. Musi oznaczać, że nie zamierzali wieźć ich daleko. Trzeba więc przeszukać pobliskie obozowiska Beduinów… Tak czy inaczej, o świcie ruszamy na pustynię.
Wydarzenia potoczyły się znowu z szybkością lawiny. O świcie Smuga ruszył wraz z Rasulem i jego ludźmi. Zabrali ze sobą Dinga, który mógł przydać się przy przeszukiwaniu beduińskich obozowisk.
Wilmowski, Abeer ł Sally zostali w obozie, by stąd koordynować poszukiwania i być w kontakcie z władzami. Policja nie wykazała zresztą innej aktywności niż oddelegowanie Rasula oraz dwu policjantów, którzy dniem i nocą pilnowali obozowiska. Na razie pozostawało więc czekanie i bezczynność, którą najgorzej znosiła Sally.
Przed wieczorem wyruszyła, po prostu po to, by coś robić, w kierunku Kolosów Memnona. W pewnym momencie podeszła do niej Arabka i płaczliwie zaczęła coś mówić. Przy obu kobietach natychmiast znalazł się uzbrojony Wilmowski. Zaprowadzili kobietę do namiotu i poprosili Abeera.
– Przysłał ją mąż. Chce, by z nią iść – tłumaczył Arab.
– Czyżby znowu pułapka?
– Ona mówi, że jej mąż umiera. Chce nam powiedzieć coś ważnego.
– Niech powie policji. Kobieta długo coś perorowała.
– Przysięga na Allacha, że mówi prawdę, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Mąż boi się czegoś, czy kogoś, i nie może rozmawiać z policją, dlatego przysyła ją prawie nocą. Dziwi się, że dorośli mężczyźni lękają się słabej kobiety.
– Powiedz, żeby przyszła rano.
– Rano będzie za późno. Jej mąż umiera.
– Twój mąż… – zaczął Wilmowski, lecz kobieta coś mówiła, więc przerwał.
– Ona mówi, że nasz wróg zabija jej męża, Sadima. On umiera i prosił, aby sprowadzić Sally. To on był jej przewodnikiem do groty i on zasypał korytarz – przetłumaczył wyjaśnienia kobiety Abeer.
Wilmowski nie był przekonany. Niepewnie spojrzał na Sally, a ona, powodowana nagłym impulsem, powiedziała:
– Idziemy…
– Ale… – rozpoczął Wilmowski.
– Wiem, co chcesz powiedzieć, ojcze. Zaryzykujmy… Ta kobieta nie kłamie…
Abeer przetłumaczył tę wypowiedź i wtedy kobieta przypadła Sally do nóg.
Do wioski Sadima nie było daleko. Gdy ujrzeli rannego, zrozumieli, że to jego ostatnie chwile. Tylko przedziwnym trafem przeżył upadek z urwiska, ale życie ledwo się w nim tliło. Sally została z nim sama, z Abeerem jako tłumaczem. Wilmowski wyszedł czuwać przed chatą.
Po godzinie spotkali się ponownie. Sally była widocznie poruszona, a z domu Sadima dobiegały lamenty. Abeer powiedział cicho:
– Nie żyje… Spieszmy się. Wiem, gdzie mieszka “faraon”. Może zdążymy. Musimy jednak zachować ostrożność, bo to człowiek gotowy na wszystko.
– Sally? – pytająco rzucił Wilmowski.
– Idziemy – Sally nagliła. – Ojcze, szajka liczy niewiele osób, a i tak większość z nich się rozjechała. Przywódca jest więc sam, chyba że umknął…
Z bronią gotową do użycia ruszyli za Abeerem, który prowadził bardzo pewnie.
Szli w stronę Nilu, mijając pola i gaje. Doszli do wioski położonej nad samą rzeką. Na jej północno-zachodnim krańcu stał duży, jednopiętrowy dom. Pomalowany na żółto, ze ścianami ozdobionymi bogatą, wschodnią ornamentyką, przypominał sklep. W blasku księżyca wyglądał jak jasna plama.
W oknie na piętrze po prawej stronie dostrzegli światło. Drzwi, uchylone, zapraszały do wejścia. Ostrożnie obeszli dom dookoła. W pobliżu nie było nikogo.
– Wchodzimy? – zapytał Wilmowski. Abeer wziął go delikatnie za ramię i szepnął:
– Zostawcie to mnie, proszę…
Wewnątrz panował bałagan, jakby ktoś bardzo się spieszył. Abeer skradał się cicho po schodach ku oświetlonemu pokojowi. Zajrzał do środka. Przy stole, ukrywszy twarz w dłoniach, siedział stary człowiek. Płakał, między palcami ciekły łzy.
– Salaam! – rzekł Abeer Starzec drgnął zaskoczony.