– Ale tylko dzieckiem.
– Pokaż mi dziecko, które ma za sobą tak śmiałe decyzje – upierał się marynarz.
– Bardziej niemądre niż śmiałe, Tadku – oceniał Smuga.
– “Mierz siły na zamiary, nie zamiar podług sił” [75] - zacytował poetę Nowicki.
– Zawsze jednak trzeba rozważyć szansę powodzenia… Ale co ojciec o tym sądzi? – Smuga odwołał się do słuchającego ich w milczeniu duchownego. Ten zaś odparł:
– Pan powiada: “Który król, mając prowadzić wojnę z innym królem, pierwej siadłszy, nie pomyśli, czy może z dziesięciu tysiącami zmierzyć się z tym, który z dwudziestu tysiącami ciągnie przeciw niemu? W przeciwnym razie, gdy tamten jest jeszcze daleko, wyprawiwszy poselstwo, prosi o warunki pokoju” [76] .
– Nie zgadzam się, szansa jest zawsze – protestował Nowicki. – Sami wiele razy stawialiśmy wszystko na jedną kartę…
– Tylko wtedy, gdy nie było innego wyjścia – zaznaczył Smuga. Tuż przed świtem usłyszeli pukanie. Kopt wstał i otworzył drzwi.
W progu stał mały człowiek, szczelnie opatulony w galabiję zakończoną na sposób marokański kapturem, który ściśle przylegał do głowy. Stał przez dłuższą chwilę, wreszcie przemówił rwącym się ze zmęczenia głosem:
– Ja… To ja, wujku!
– Patryk! – krzyknęli równocześni Smuga i Nowicki, zrywając się z miejsc. Spod kaptura wyłoniła się umorusana, piegowata twarz. Chłopiec podał duchownemu odzyskaną kadzielnicę, po czym utonął w ramionach przyjaciół. Gdy wszyscy się uspokoili, Patryk rozpoczął opowiadanie. Szybko doszedł do najdramatyczniejszego momentu.
– To… Ja… uciekałem… Nie straciłem głowy, jak wtedy na statku. Wujek przecież mówił, że zawsze jest wyjście i nie od razu trzeba skakać na głowę. Zobaczyłem suszące się rzeczy, to się schowałem. Potem wybrałem to, bo widziałem, że jest najmniejsze… I też goniłem… Sam siebie goniłem! I nie dogoniłem! – opowiadał chłopiec z roziskrzonym wzrokiem.
Tymczasem Nowicki szepnął do Smugi:
– No i co zrobimy z tym… kłopotliwym strojem?
– Przecież to oczywiste, oddamy – również szeptem odrzekł Smuga.
I tak zrobili. Później złożyli meldunek policji, dokąd zaprowadził ich koptyjski duchowny. Razem z dwoma egipskimi stróżami porządku wybrali się do mieszkania na barce. Oczywiście nie zastali nikogo. Oczywiście sąsiedzi niczego nie słyszeli i nikogo nie widzieli. I taki był koniec niebezpiecznej przygody Patryka w Kairze.
Sławne miejsce mogli spokojnie zwiedzić dopiero następnego dnia. Koptyjski duchowny wprowadził ich do kościoła i z czcią pokazał czworokątne wejście, przez które po bardzo starych schodach można było zejść do jaskini, gdzie w czasie wędrówki po Egipcie – jak głosi podanie – zatrzymała się Święta Rodzina. Obejrzeli niszę, w której Dzieciątko Jezus spoczęło do snu i niewielką grotę, zamienioną na kryptę, wspartą na starych kolumnach. Zwiedzili później położone tuż przy kościele, założone rok wcześniej, koptyjskie muzeum.
Mogli też spokojnie porozmawiać z gospodarzem na interesujący ich temat. Otrzymali od niego w darze koptyjskie krzyżyki i list polecający do przyjaciela pracującego w pobliżu Luksoru, gdzie wcześniej czy później musieli dotrzeć, jeśli chcieli szukać w Dolinie Królów. Wracali już do domu, a Nowicki wciąż mruczał pod nosem.
– Niech to wieloryb połknie! Gdybym wierzył w wędrówkę dusz, pomyślałbym, że to młody Tomek wcielił się w naszego Patryka… Wypisz, wymaluj…