Wolała wierzyć, że to jedynie legenda.
– Dlaczego złożył tę obietnicę? – spytała cicho. – Żaden z bogów nigdy nie uczynił podobnej nieprawości.
– Pożądał mocy i pragnienie wyrzeźbiło go równie silnie, jak on sam wyrzeźbił nowy kształt świata, wyrywając morzu Pomort – uśmiechnął się Wężymord. – Zird Zekrun nie szuka zwycięstwa nad małymi kniaziami Krain Wewnętrznego Morza. Pragnie powrotu Stworzycieli i wszystkiego, co umarło, kiedy Annyonne ucinała im głowy zakrzywionym sierpem. Chce otworzyć zapomniane źródła mocy, cokolwiek miałoby to oznaczać. Niektórzy z bogów nazywają to szaleństwem, inni sprzyjają mu skrycie, lecz nikt nie próbuje zatrzymać. Nawet po tym, jak próbował zabić Bad Bidmone Od Jabłoni.
– Więc jednak! – wyrwało się księżniczce.
– Opatka – skrzywił się. – Opatka powinna więcej rozmyślać o cnocie milczenia. Ale tak, jedno z drzew uschło bezpowrotnie w tamtą noc, kiedy Zird Zekrun przestąpił próg rdestnickiej świątyni. Choć to nie on zabił boginię.
Zarzyczka wstrzymała dech.
– Twój brat doprawdy nie mógł ugodzić go dotkliwiej. Po oczekiwaniu dłuższym, niż potrafisz zrozumieć, Zird Zekruna zatrzymała ślepa stal w palcach dziecka. Sorgo, wykuty ręką Kii Krindara z mocy nieśmiertelnych. Czy wiesz, dlaczego? – spytał nagle ostro.
– Ponieważ żaden z bogów nie może obrócić się przeciwko swej mocy – wyjaśnił, kiedy w milczeniu potrząsnęła głową. – Nie może zniszczyć własnego stworzenia i zginie, jeśli będzie próbował. Twój brat nie musiał wcale chcieć zabić Bad Bidmone. Starczyło, by ona chciała zabić jego. I zginęła zmieciona własną mocą.
– To znaczy również tyle – powiedziała powoli, ważąc każde słowo – że skoro Zird Zekrun cię przemienił na własne podobieństwo, nie może dłużej nad tobą panować. Bo jeśli spróbuje cię zniszczyć, zniszczy sam siebie. Dlaczego którykolwiek z bogów miałby być równie nieostrożny – nawet za cenę śmierci żmijów? I jakim sposobem zdołałbyś przyjąć moc boga i przeżyć – skoro śmiertelni nie mogą tego uczynić?
– Z tego samego powodu, dla którego kapłani powtarzają w świątyniach słowa bogów: „I nie dozwolisz żyć plugastwu" – spoglądał prosto w twarz Zarzyczki, jego oczy znów były błękitne jak Wewnętrzne Morze i zupełnie nieludzkie. – Cokolwiek powiemy o niewieście, którą Suchywilk obwołał swoją córką, w jej żyłach krąży ta sama krew, która płynęła w jasnej Selli. Dziedzictwo Iskry, młodszej siostry bogów, która zeszła pomiędzy ludzi. To coś więcej, księżniczko, niż mroczne opowieści północy o miłości silniejszej niż śmierć, silniejszej nawet niż nieśmiertelność. Krainy Wewnętrznego Morza są pełne boskich bękartów i, mimo wszelkich pęt, moce czasami wyrywają się na wolność. Nazwano to wiedźmim szałem – nieskrępowana siła w naczyniu zbyt słabym, by ją okiełznać.
Przypomniała sobie błękitnooką niewiastkę o wygolonej czaszce, która trzymała ją za rękę w rozpadającej się wieży Nur Nemruta. Boskie bękarty, powtórzyła z trwogą, boskie bękarty od wieków kamienowane we wszystkich Kramach Wewnętrznego Morza. „Nie dozwolisz żyć plugastwu…" Cena za przepowiednię i moc uwięzioną w śmiertelnym ciele.
– Jedynie drobna jej część – poprawił sucho Węży – mord, zaś Zarzyczka wzdrygnęła się, kiedy odpowiedział wprost na jej myśli. – Nauki kapłanów i kamienowanie są jedynie częścią zapłaty, najmniej dotkliwą. Cóż, księżniczko – uśmiechnął się chłodno – bogowie nie muszą kochać własnego nasienia, szczególnie że każda moc, choćby najmniejsza, może wyrosnąć ponad inne, zaś każda potęga może upaść i zniknąć. Więc spętali swe bękarty na trzy sposoby – ludzkim strachem i pogardą, zmąceniem umysłów, a na koniec bezpłodnością.
Nieoczekiwanie przed oczami stanął jej dziedziniec uścieskiej cytadeli i powykręcana od tortur postać niewielkiego człowieczka o twarzy naznaczonej tatuażem, niegdyś kapłana Bad Bidmone. Był tak słaby, że pachołkowie katowscy wlekli go po ziemi ku kotłowi pełnemu rozgrzanego oleju. Widywała wiele egzekucji: wiedźmy wolno dogorywające na stosach z wilgotnego drewna i heretyków smażonych w kadziach, niczym świnie na ruszcie. Lecz staruszka zapamiętała bardzo dobrze. Nie tyle samo oblicze, czy też raczej to, co z niego zostało po dniach spędzonych w lochach pod świątynią, ale słowa, które wykrzykiwał nawet wówczas, gdy ruszt powoli pogrążał się w rozpalonym tłuszczu: „Nie ma żadnych bogów oprócz tych, których sami stworzyliście, zaś i dla nich przygotowano już zagładę w otchłani, która zrodziła Annyonne. Nie ma żadnych bogów".
Wiele herezji rozkrzewilo się w Żalnikach po odejściu bogini, ale tamtego dnia nawet pomorccy kapłani zdawali się być zatrwożeni krzykami starego mnicha. Jego uczniów bardzo skwapliwie wyłapano i przez wiele dni na dziedzińcu cytadeli rozpalano ogień pod wielkimi żelaznymi kadziami, lecz nikt więcej nie wznosił bluźnierczych okrzyków.
Każdemu z zaprzańców wyrwano przed kaźnią język.
Przez chwilę miała wrażenie, że mdła woń palonego mięsa wypełnia komnatę. Nie powinnam tego słuchać, pomyślała słabo. Ale zaraz później przypomniały się jej słowa rudowłosej córki Suchywilka, równie bluźniercze jak opowieści Wężymorda.
„Wasi bogowie to wiedźmy, nieco potężniejsze od innych", powiedziała Szarka, kiedy w ogrodach cytadeli księcia Evorintha rozpętał się rozpaczliwy, szaleńczy karnawał, zaś pył wciąż jeszcze nie opadł na ruiny świątyni. „Myśl o nich, jak o nieco potężniejszych wiedźmach, bo są równie głupi, bawiąc się zabawkami, których przeznaczenia nie rozumieją".
– Szarka nie wydała mi się bezrozumna – Zarzyczka uniosła głowę. – Ani ty, skoro mówimy o mocach bogów.
Nie, nie była bezrozumna, pomyślała, nie dbając, czy Wężymord słyszy jej myśli. Nie bezrozumna, tylko na wpół szalona i opętana tak wielką nienawiścią do bogów, że nie zawahała się zniszczyć przepowiedni Krain Wewnętrznego Morza. I obca, dodała w myślach, wspominając jej taniec pomiędzy ostrzami skrytobójców na stopniach cytadeli oraz sposób, w jaki płakała nad morszczynkami zwabianymi na brzegi Pomortu, aby dopełniła się przemiana Wężymorda. Nie rozumiała tego: ktoś równie nieludzki, by posłać jadziołka tropem Śniącego, nie powinien wzdragać się przed mordowaniem innych przed – księżycowych. Jednak żal Szarki był prawdziwy. Podobnie jak dwa zakrzywione miecze, którymi przecinała zwierciadła boga.
– Nie wszystkie moce wyrastają ze wspólnego korzenia – odpowiedział Wężymord. – Wiedźmy wywodzą się z plemienia bogów, choć skundlonego i rozwodnionego krwią śmiertelnych. Ale Iskry, towarzyszki Org Ondrelssena Od Lodu to zgoła inna rzecz – jakiś cień przebiegi przez jego twarz. – Daleko na północy, na Hackich Wyspach, mawiano, że powstały z krwi Stworzycieli, nim na dobre wsiąkła w ciemne, jałowe pole, na którym pozostawiła ich ślepa Annyonne – stąd zwano je młodszymi siostrami bogów. Są stworzeniami ognia i wichru, posłanniczkami śmierci, które zbierają z bitewnych pól umierających królów, by dołączyli do widmowej kohorty boga. To legendy i baśnie, księżniczko – znów spojrzał na nią oczyma błękitnymi jak Wewnętrzne Morze w letni poranek. – Cała nasza wiedza to legendy i baśnie, nic więcej. Jednak były Iskry, które wyrzekły się nieśmiertelności, aby zamieszkać wśród ludzi, zaś ich potomstwo nadal żyje w Krainach Wewnętrznego Morza. I w przeciwieństwie do własnych bękartów, bogowie nie mogli ich okaleczyć.
Nie musieli, pomyślała, mając przed oczyma twarz Szarki, kiedy opowiadała, jak przed laty kazano jej odczytywać przyszłość ze Zwierciadła Nekromantki. Bogowie nie musieli was okaleczać, ponieważ robicie to sobie sami, zawieszeni na wąskiej ścieżce pomiędzy światem bogów i ludzi, a nie należący do żadnego z nich. Obcy. Jesteście z Szarką podobni w tej obcości niczym dzieci jednej matki.
Szarka wędruje za moim bratem, pomyślała nagle, i uratowała mu życie na przełęczy Skalniaka. Ja zaś, odkąd pamiętam, mam przy sobie Wężymorda, który chroni mnie przed mocą kapłanów Zird Zekruna.
Czy także to podobieństwo oznacza coś więcej? Czy, oprócz wszystkich innych rzeczy, pisane jest także, że dzieci bogów rozdzielą mnie i Koźlarza i poprowadzą w zupełnie różne strony?
– Dlaczego?
– Czy naprawdę chcesz wiedzieć, co Zird Zekrun robił w podziemiach Hałuńskiej Góry z potomstwem Iskier? – ukryta w jego głosie, niemal niesłyszalna nuta bólu sprawiła, że odwróciła spojrzenie. – Inni bogowie nie posunęli się równie daleko, ale żadne z nich nie kocha obcych mocy. A kiedy nie mogą czegoś nagiąć do własnej woli, próbują to zniszczyć rękami śmiertelnych. Jedynie Zwajcy byli na tyle głupi, by szczycić się potomstwem Iskier – i wybito je co do nogi z powodu durnych przechwałek. Córka Suchywilka była ostatnia z rodu.
– Była? – nie powstrzymała drżenia głosu.
Cokolwiek spotkało Szarkę, Zarzyczka była pewna, że dotknęło również jej brata. Siedziała obok niego w ciemnym spichrzańskim ogrodzie, gdy na parapecie północnej wieży, ponad płonącym miastem i ruinami świątyni, kobieta o włosach koloru ognia przyciągnęła do siebie pana cytadeli. Koźlarz nie odezwał się ani słowem, lecz pamiętała wyraźnie, jak jego oddech załamał się na jedną krótką chwilę, kiedy zobaczył, kim jest kochanka księcia Evorintha.
Nie miała pojęcia, co połączyło tamtych dwoje. Szarka oddała jej wisior ze znakiem uścieskich alchemiczek, jakby był kawałkiem bezwartościowej blaszki – w ogrodach Zaraźnicy wziął mnie za dziwkę, powiedziała.
– Obojętne – wzruszył ramionami Wężymord. – Dziedzictwo Iskry chroni przed mocą bogów, ale nie przed żelazem. Nie przed żelazem, ogniem i człowiekiem, nauczyliśmy się tego bardzo szybko. Kiedy się urodziłem, na północnych wyspach żyło może ze dwa tuziny potomków Iskier. W ukryciu i nie spotykając się ze sobą, bo bogowie nie mogli nas pozbawić rozumu i potomstwa, ale jest jeszcze mnóstwo innych rzeczy, które parthenoti mogą uczynić śmiertelnikom. To bardzo stara nienawiść, Zarzyczko.
I nie z jej powodu Zird Zekrun podarował ci władztwo mojego ojca, pomyślała.
– Nie – odparł spokojnie. – Dziedzictwo Iskry osłania mnie przed wzrokiem nieśmiertelnych, więc poszedłem tam, dokąd on sam nie mógł iść, i zabiłem dla niego żmijów. Nie było w tym nic z podarunku, Zarzyczko, tylko targ. A później Sorgo pozbawił Zird Zekruna jego nagrody, ja zaś… dostałem znacznie więcej, niż żądałem.