Głos Wężymorda nie przemówił więcej w jej myślach.
Nie naznaczono jej pokuty, lecz nawet rezydenci prowincjonalnej świątyni rozumieli, że popadła w niełaskę. Milczący kapłan zaprowadził ją do zaniedbanej komnaty. Nie śmiała zapytać, po co. Z trudem przełknęła kilka kęsów ciemnego chleba; wieczerza była bardziej niż skromna, ale też po pokutnej ceremonii nie spodziewała się wystawnej uczty.
Popatrzyła przez okienko przesłonięte ciemną błoną. Być może przepłynęli już Cieśniny Wieprzy i mogłam być z nimi, pomyślała z tęsknotą. Z Koźlarzem, wiedźmą i rudowłosą córka Suchywilka. Gdybym tylko odważyła się zapomnieć o potędze Zird Zekruna.
Narzuciła na koszulę ciemny wełniany płaszcz i wyślizgnęła się na korytarz. Dwóch pomorckich wojowników, wyszkolonych do skrytobójstwa i fanatycznie oddanych bogu, stało pod drzwiami; ich zawoje i dwa miecze na plecach przypomniały księżniczce Szarkę, a także sposób, w jaki zabijała morderców na stopniach cytadeli Evorintha. Nie zatrzymywali jej. Szli kilka kroków w tyle, w milczeniu, bezszelestnie. Wieczór był ciepły, nadciągała czerwona letnia noc.
W krużgankach wewnętrznego ogrodu kilku kapłanów rozprawiało z ożywieniem, lecz kiedy ją dostrzegli, rozmowa ucichła jak ucięta nożem. Wieśniaczka pochwyciła dziecko i pospiesznie uciekła w głąb zabudowań, czyniąc po drodze znaki odpędzające złe. Dopiero jąkający się ze zmieszania pachołek pokazał jej drogę do ogrodu. Boją się mnie, pomyślała z lekkim zdziwieniem. Lecz zaraz potem przyszła druga myśl, posępna – że bardziej jeszcze boją się Zird Zekruna, zaś ona sama jest jedynie narzędziem w ręku boga.
W Spichrzy wydawało się jej, że dokonała wyboru i zdoła przy nim wytrwać.
A teraz nie była dłużej pewna. Poprzez uchylone okiennice widziała słabe światło w pokojach Wężymorda. Czy on jest pewien swojego wyboru?, zastanawiała się. Czy po tych wszystkich powrotach z Pomortu zgodziłby się jeszcze raz na ów nikczemny targ, który zaprowadził go na tron Żalników? Przedksiężycowi potrafią do tego przywyknąć, bo taka jest ich natura, powiedziała wiedźma, lecz nawet oni czynią to z trudem. Śmiertelnicy zazwyczaj popadają w obłęd. Jednak wódz piratów z Pomortu był silny, bardzo silny i udało mu się przetrwać, a potem z każdą śmiercią oddalał się coraz bardziej – forma wciąż należała do człowieka, ale księżniczka nie umiała rozstrzygnąć, co ją wypełniało.
W przybytku pokonał inwokację kapłanów tak łatwo, jak wiatr gasi świecę. Było to coś, czego nie przewidziała, i nie rozumiała istoty owej próby. Jestem zakładniczką, pomyślała. Jeśli zechcą, dosięgną przeze mnie Koźlarza, bo Zird Zekrun nie rozumie i być może nigdy nie zdoła zrozumieć brata, lecz pozostaje siostra, którą każdego dnia można poprowadzić do przybytku i na wylot przenicować jej myśli.
W wieży Nur Nemruta pojęła, że jeśli chce w czymkolwiek pomóc Koźlarzowi, musi go odepchnąć i jak najszybciej powrócić nad Cieśniny Wieprzy. Bez żadnych wyjaśnień, bez obietnic. Każde słowo niosło zapowiedź klęski.
Tylko że to tak strasznie bolało.
Pozostawała jeszcze rudowłosa kobieta w obręczy dri deonema, którą poświęciła dla własnego ocalenia.
Od strony świątyni ponury dźwięk rogów obwieścił koniec dnia. W Dolinie Thornveiin biły dzwony, pomyślała, lecz nie minęło wiele dni i niemal o nich zapomniałam.
Rogi umilkły i zamknięto wrota przybytku; przygnębiło ją to.
Niebo było letnie, czerwone, pełne gwiazd. Potem od północy, od strony Pomortu, zerwał się chłodny wicher, przynosząc rozkaz, który gwałtownie odegnał znużenie.
Wola Zird Zekruna w jednej chwili wdarła się w jej myśli, wymiatając własne pragnienia. Dygotała. Podmuch szarpnął płaszczem: upadłaby, gdyby nie podtrzymał jej jeden z pomorckich zabójców. Deszcz był na jej twarzy zimny jak krople lodu, a ona była jak glina w rękach boga – pozostawił tylko tyle, by rozumiała rozkaz, nie więcej.
U sklepienia bramy, mocno osadzony w kamiennym murze, połyskiwał hak do zawieszania pochodni. Moje włosy są długie, pomyślała, wchodząc w korytarz prowadzący do komnat Wężymorda, wystarczająco długie, by upleść z nich sznur, który nie zerwie się pod ciężarem ciała. I nagle nade wszystko zapragnęła przez chwilę zatańczyć w powietrzu i przez jedną chwilę być wolna jak ptak kołysany lotem.
Przypomniała sobie: to było obce wspomnienie, myśl Szalonej Ptaszniczki pochwycona ukradkiem w wieży Nur Nemruta Od Zwierciadeł. A potem także ona znikła, jak ostatecznie i nieodwołalnie zostało przesądzone owej nocy, gdy spłonęła cytadela w Rdestniku, zaś Zird Zekrun odcisnął na niej piętno.
Świątynia była stara i przebudowywano ją wiele razy, tworząc labirynt wąskich przejść i schodów. Nieoczekiwanie wyszła na otwarty taras. Z dołu unosiła się woń ziół ze świątynnego ogrodu, ciężki zapach miodownika, werbeny i lawendy. W głębi, w niewielkim oknie komnaty Wężymorda dostrzegła przyćmione światło lampki. Drzwi nie były zaryglowane. Poderwał się, nim przekroczyła próg.
– Co tu robisz? – spytał.
Ze zdumieniem i gniewem jednocześnie.
Nie odpowiedziała: póki istniał Zird Zekrun, każde z nich musiało podążać własną, wąską ścieżką. Lecz miała nadzieję, że od rzezi Rdestnika minęło już dość zim i dość krwi sorelek wsiąkło w niego kropla po kropli, by zdołał zrozumieć.
Wężymord szybko wciągnął ją do środka i zamknął drzwi; wówczas odwaga opuściła ją do reszty. Rozkaz Zird Zekruna zagnał ją aż tutaj, a teraz siedziała na twardym, zaścielonym opończą łóżku jak oniemiała, nie potrafiąc powstrzymać dreszczy. Czuła, jak pulsowanie mocy z wolna ustępuje z jej oczu i pomyślała, że podobnie muszą się czuć wiedźmy, kiedy przemija szał. Nie wiedziała, co robić. Pan Pomortu pierwszy raz sięgnął po nią równie otwarcie, bez żadnych osłon, przygnał do komnaty Wężymorda i porzucił jak pęknięty garnek. Zabawki, pomyślała słabo. Zabawki w rękach boga.
Zawieszona przy oknie oliwna lampka zwabiała roje ciem.
– Ty mi odpowiedz – odparła, kiedy wreszcie mogła mówić. – Proszę. Potrzebuję czegoś, na czym mogłabym się oprzeć – ciągnęła z rosnącą desperacją. – Inaczej to wszystko uniesie mnie, nie wiem dokąd. Potrzebuję wiedzy.
Wężymord odwrócił się do niej plecami, poprawił okiennice. Spostrzegła, dlaczego ich nie zamknął: wysoko, w załomie muru jaskółka uwiła gniazdo.
– Proszę – powtórzyła bezradnie.
– Co chcesz wiedzieć?
– Co zdarzyło się w świątyni Bad Bidmone i co zrobił ze mną Zird Zekrun – wyrzuciła jednym tchem.
– Tylko tyle? – spytał cierpko.
– Nie! – Drwina poruszyła złość tak głęboko utajoną, że zdumiała samą Zarzyczkę. – Jeszcze i to, czy naprawdę wymordowałeś żmij ów na brzegu źródła Ilv. Czy istotnie wytargowałeś od boga nieśmiertelność w zamian za śmierć morszczynek z Cieśnin Wieprzy. I czy jestem częścią tego targu.
Nie umiała odczytać z jego twarzy ani gniewu, ani niczego innego. Jednak widywała, jak wbijano ludzi na pale za winy mniej znaczne niż te pytania.
– Tak – odpowiedział po chwili miękko. – Po trzykroć tak, księżniczko. Lecz żmijowie i sorelki… Nie mieszaj się do tego. Nic nie mogę zmienić.
– Dziwne. – Teraz nadszedł jej czas na kpinę. – Dziwne, że zaszedłszy tak daleko po ścieżce nieśmiertelnych, tak mało możesz.
– Nie – owale jego niebieskich źrenic zwęziły się w dwie ciemne kreski jak u zwierzęcia i nie usiłował tego ukrywać. – Nie jestem jednym z nich i nigdy nie będę.
– Wiem – odparła, wspominając słowa wiedźmy.
– Nie sądzę – rzekł powoli Wężymord. – Nie sądzę, abyś wiedziała, księżniczko, ani jakikolwiek inny człowiek. Są rzeczy zbyt dalekie, by je ogarnąć myślą, i po przekroczeniu pewnych granic nic nie jest takie jak przedtem, ani życie, ani śmierć. Lecz przymus i konieczność pozostają, nawet wówczas, gdy mija cała reszta. A także niemoc. Powinnaś zrozumieć to po tym, jak Zird Zekrun wysłał cię do mojej komnaty jednym uniesieniem ręki.
Jaskółka poruszyła się w gnieździe z niespokojnym świergotem.
– Przestań – poprosiła ze strachem, nie rozumiejąc, dlaczego nagle postanowił otwarcie mówić o ciemnej magii Zird Zekruna.
– ON jest teraz zbyt zajęty, by nas śledzić – wyjaśnił cierpko. – Rozmyśla o kobiecie, która idzie za Koźlim Płaszczem i opowiada o ścieżkach pośród gwiazd. I w tej chwili – dodał – pragnie jej bardziej niż twojego brata, bo sądzi, że Szarka zna rozwiązanie zagadki dręczącej go od czasów Annyonne. Zagadki spętania bogów. Nie, nie wierzę, żeby Delajati powierzyła podobną wiedzę śmiertelnej kobiecie – jeśli istotnie jest śmiertelna. Jej imię, księżniczko, nawet jej imię jest obustronnym ostrzem. Sharkah, zakrzywiony sierp bogini w języku bogów, i Szarka, gwiazdka południowych skrytobójców w języku śmiertelników. Dwie natury splecione w jedno albo szyderstwo Delajati. Zird Zekrun oddałby połowę swego władztwa, aby to odgadnąć.
Ta chwila zaraz minie, pomyślała Zarzyczka, i nigdy później nie będziemy rozmawiać o bogach i rudowłosej córce Suchywilka. Lecz kapłani dowiedzą się i znajdą sposób, wiele sposobów, by ukarać moją ciekawość.
Jednak nie umiała się oprzeć.
– Słyszysz jego myśli? – spytała.
– Część – spoglądał przez okno w ciemność. – To, co chce przede mną odsłonić. Czasami widzę świat oczyma boga, węzły splecione z przeszłości i przyszłości… wizja, która przyprawia o szaleństwo – zakończył cicho.
– Jak bóg – odgadła z przestrachem.
– Taka była obietnica – przyznał. – Złożona trzy pokolenia temu, na skałach zapomnianej wyspy, która jest dziś jednym z pasm górskich Pomortu. Jeśli Zird Zekrun dotrzyma słowa, przemiana zostanie zakończona. Niebawem.
Więc to jednak prawda, pomyślała z przerażeniem, bo było czymś zupełnie innym słuchać podobnych opowieści i czym innym stać naprzeciw Wężymorda, kiedy otwarcie mówił o obietnicy boga. Więc istotnie towarzyszył Zird Zekrunowi, gdy ten wydźwignął część morskiego dna i połączył rozproszone wyspy w ciemną ziemię Pomortu. Przypomniała sobie powtarzaną przez uciekinierów z północy opowieść o synu starego, pirackiego rodu, który zaprzedał swoją duszę, aby osiągnąć nieśmiertelność. Lecz potem bóg posłał go na północ, daleko, do krainy ciemności i gdy na koniec ów człowiek powrócił, na północy nie pozostała ni jedna z wysp, które pamiętał, a jego bliskich pochłonęło morze w ów dzień, gdy powstał Pomort. Jednak bóg dotrzymał słowa, a życzenie zostało wypełnione.