Литмир - Электронная Библиотека

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Jak uradzono, następnego ranka Zwajcy odjechali traktem, zaś reszta kompanii pod przywództwem Suchywilka zapadła się w bory. Koźli Płaszcz zdawał się dobrze znać żalnickie pogranicze i poprowadził ich leśnymi traktami. Twardokęsek z początku nie bardzo rozumiał, skąd u wygnańca podobna wiedza.

– A co, wam się zdaje, mości zbójco, że myśmy się przez te wszystkie lata nie zapuszczali do Żalników? – objaśnił go trzeciego dnia Przemęka. – Rebelia, mości zbójco, nie kukułcze jajo, co można byle komu podrzucić. Trzeba je samemu wysiedzieć i wyhołubić, żeby przed czasem nie zmarniało.

– Własnym kuprem wysiedzieć, powiadacie? Iście, zdaje mi się, że u niejednego kuper nad rozumem przeważy – Twardokęsek skrzywił się i znacząco popatrzał ku Szarce. – Choć z tego nie rebelia, ale zgoła co innego się może wykluć.

– Zostawcież – Przemęka uśmiechnął się półgębkiem. – Co ma być, to będzie, takoż wedle rebelii, jako i kuprów. I nie trwóżcie się, drogi nie zmylimy, bo książę te ziemie dobrze zna. Rzekłbym nawet, że lepiej niźli sam Wężymord, bośmy łońskiego roku każdy kawałek gruntu obrachowali wedle spisów podatkowych, co nam przypadkiem w ręce wpadły. Dokładnie rozumiemy, który obywatel na czym siedzi.

– Jeno ich umysłów nie znacie – napomknął niechętnie Twardokęsek. – Przecie nie będzie tak, że staniecie na rynku i rzekniecie: no, dobrze ludziska, gotujcie się a kosy na sztorc stawiajcie, bo tu pan wasz prawy nadciąga z orszakiem. A w orszaku dwóch Zwajców, karzeł, zbójca z Przełęczy Zdechłej Krowy, dziewka w obręczy dri deonema, jadziołek i wiedźma ze zwierzołakiem. Z tąże potęgą zamyślacie się wyprawić przeciwko Wężymordowi? – prychnął pogardliwie. – Toście głupi ponad wyobrażenie.

– Poczekajcież, mości zbójco – Przemęka znów uśmiechnął się kącikami ust. – Może jeszcze i wy z kosą przeciwko Wężymordowi pogonicie.

– Niedoczekanie! – prychnął zbójca i spiął konia.

Jechał w milczeniu, żując gorzkie myśli. Wcale nie podobały mu się słowa Przemęki i przeczuwał, że rychło żalnicki książę wciągnie ich w nielichą kabałę. Na domiar złego zupełnie nie znał tutejszej okolicy, nie wiedział nawet, jak daleko się zapuścili. Tak czy inaczej, leźli prosto w paści. Bo skoro Wężymord zdołał tyle lat utrzymać władztwo, musi być człekiem przemyślnym, dumał Twardokęsek. I kiedy się rozniesie wieść o powrocie żalnickie – go wygnańca, Wężymord ruszy nań z całą pomorcką potęgą. Ech, wolałbym dalej zbójować na Przełęczy Zdechłej Krowy…

Zastanawiał się, czy jadziołek wciąż ma na niego baczenie i czy Szarka oponowałaby nadmiernie, gdyby postanowił wrócić w Góry Żmijowe. Po spotkaniu z Servenedyjkami rudowłosa popadła w posępne milczenie. Z pozoru jednak niewiele się zmieniło. Dziewczyna jechała na skrzydłoniu, nakrytym przez Servenedyjki przepysznym czaprakiem, i jako pierwej trzymała się w kompanii zbójcy i wiedźmy. Wydobyła nawet z zawiniątka sterany kubrak norhemnów i przykrótką spódniczkę, ale Suchywilk stanowczo ukrócił tę brewerię.

– Nie, córuchna – oznajmił z potępieniem – nie będziesz ty w przebraniu gamratki po gościńcu ganiać ani gołym zadkiem ludziom w oczy świecić. Nawet nie w bezwstydzie sprawa, choć i on kniaziowskiej córce nie przystoi. Nam się trzeba w spokojności między narodem przemykać, czego jako żywo nie dopniemy, jeśli ci będzie każdy próbował pod tą kusą kiecką macać. Przyjdzie do bitki, zawoła ktoś starościńskich. A co nam wtedy po tym, że łbów naszczerbimy, jak nam Pomorcy na kark wsiądą? Rozumiesz, córuchna?

Zrazu Szarka popędziła go grubym słowem, aż Suchy – wilk zmienił się na pysku. Jednak wieczorem, kiedy przystanęli na obozowisko na skraju osady, potulnie przywdziała ciemnosiną suknię, którą dlań wyłudził od miejscowej karczmarki. Co prawda łysnęła przy tym ślepiami jako żbik, lecz Twardokęsek poznawał, że wszystko się miało w ich kompanii odmienić. Dawna swoboda włóczęgi przez Góry Żmijowe przeszła bez śladu. Nie było pogawędek z wolarzami i jędrnych przekomarzań z wiejskimi dziewuchami. Jeśli nawet przystanęli gdzie na popas w gospodzie, wiedźmę z Szarka zaraz zwajecki kniaź odsyłał na górkę i zbójcę na straży zostawiał, aby przypadkiem kto się do nich nocką nie próbował przekradać. Twardokęskowi zdawało się, że podejrzliwość Suchywilka godziła przede wszystkim w Koźlarza, bowiem gdy tylko żalnicki wygnaniec podchodził bliżej do dziewczyny, Zwajca pojawiał się znienacka i nie odstępował jej na krok, póki Koźlarz nie poszedł precz.

Siedział więc zbójca samowtór z karłem, którego takoż nie dopuszczano do komitywy ze Zwajcami, i rżnęli w karty albo zabawiali się grą w kości. Było to zajęcie wcale wdzięczne, gdyż Szydło okazał się przednim szulerem i pokazywał zbójcy, jak kości fałszować i karty znaczone układać. Czasem zachodziła do nich wiedźma i bawili się z karłem dziecięcymi zgadywankami, bowiem Szydło okrutnie lubił zagadki. Przy tym musiał pierwej wiele bywać na dworach Krain Wewnętrznego Morza, bo skwapliwie sypał opowieściami, ohydnie sprośnymi.

Jednakowoż zbójca czuł się pohańbiony owym nagłym wyłączeniem z męskiego bractwa, a za główną przyczynę swych niedoli uważał Koźlarza. Z Przemęką, przeciwnie, oswoił się bardzo szybko, po części dlatego, że szpakowaty najemnik znał szlaki w Górach Żmijowych i chętnie gwarzył ze zbójcą o dawnej świetności Kopienników. Takoż zwajecka rubaszność i prostoduszność ujmowały go z wolna. Patrzajcie, myślał sobie, ileż to gadali ludziska o Zwajcach, że pogaństwo najgorsze we świecie, bezecne, plugawe. Tymczasem łacniej się ze Zwajcami domówić, niźli z tym pankiem wyniosłym a dufnym. Może tedy lepiej pociągnąć za Suchywilkiem? Może nam na Wyspach Zwajeckich wielka przyszłość pisana? Teraz Szarka jest za zwajecką kniahinkę, co niemałą fortunę oznacza. A Szarka niedbała. Ani się obejrzy, jakie tam niej dobra przygotowane, jeszcze wszystko zepsuje durną połajanką. Nie, trzeba się samemu wywiedzieć.

Jak pomyślał, tak uczynił. Przydybał zwajeckiego kniazia na uboczu, kiedy Suchywilk w spokoju ducha zapinał portki. Jednak ledwo gałązka trzasnęła pod Twardokęskowym butem, Zwajca obrócił się z długim ostrzem w ręku.

– Nie skradajcież się po nocy! – upomniał zbójcę. – Mogłem niebacznie nożem popod żebro zmacać.

– Jakbym was prawdziwie podchodził – skrzywił się Twardokęsek – prędzej by wam kark gruchnął, niźli mnie gałąź pod podeszwą. Pogwarzyć chciałem na osobności.

– Ja tam tajemnic nie mam – podejrzliwie rzekł Suchywilk. – Widzę, że spoglądacie krzywo na Koźlarza, ale mnie przeciwko niemu nie podbechtacie.

– O Szarce chciałem mówić! – fuknął urażony zbójca. – Widzicie, mości kniaziu, myśmy długo ze sobą poprzez Góry Żmijowe szli i poznałem dziewkę jak dziadowski szeląg. Zanadto ona cicha ostatnimi czasy. A jak cicha, tedy coś gotowi, bo u niej umysł niecierpliwy. Zdałoby sieją gdzie w bezpieczne miejsce wywieźć – dodał. – Byle daleko, gdzie jej nie będą bębenka podbijać gadkami o Annyonne, Delajati i mordowaniu bogów.

Zwajecki kniaź popatrzał na niego bystro, podrapał się po pękatym, czerwonym nosie.

– A ja wam nie dowierzam! – wypalił. – Na dziecko moje dybiecie, ot co! Znalazł się, psiamać, opiekun! Wyście nie opiekun, ale zbój i łupieżca niewstydliwy! Furda wam od niej! Wam i temu żalnickiemu gołodupcowi! Nie będą się byle kutasiki pętać wedle mojej córeczki!

Tutaj zbójca ze zdumienia ślepia wytrzeszczył i, co mu się jako żywo nieczęsto zdarzało, języka w gębie zapomniał.

– A mojego dobra nawet nie powąchacie – ciągnął zacietrzewiony Suchywilk. – Nasłuchaliście się w Górach Żmijowych gadek o zwajeckim złocie, ale niedoczekanie! Prawda, że majątek za dziewką pójdzie, ale ja jej będę męża wybierał. Ja sam! Tedy możecie nogami do sądnego dnia popod płotem drobić, bo nic nie wydrobicie.

– Akurat – odezwał się spomiędzy tarninowych krzaków zgryźliwy głos Czarnywilka. – Pomnę jeszcze, Suchy, jak was Sella za nos wodziła. Tańcowaliście, jak wam zagrała, niby stary niedźwiedź z obręczą w nosie. I z córką niezawodnie tak samo będzie. Ale nie w tym rzecz. Gorsze, że wasza dziewka iście będzie na całych Wyspach Zwajeckich najzasobniejsza dziedziczka.

– Ha! – Zwajecki kniaź wziął się pod boki. – Zazdrość bierze, Czarny, hę? Myśleliście może, że coś wedle pokrewieństwa waszym synaczkom skapnie? A ja wam powiadam: ani dudu! – ryknął triumfalnie. – Ani złamanego szeląga! Nie trza było dziecisków bez opamiętania płodzić, jak ich wyżywić nie potraficie!

– Wy, kniaziu, jak coś rzekniecie – Czarnywilk posiniał na twarzy i zbójca zląkł się, że tym razem kniaź przebrał miarę w obelgach – to aż człeka wstyd bierze, że dureń tyle lat Zwajcom przewodzi. Moich synów ostawcie w pokoju, dobrze sobie oni bez waszej jałmużny poradzą. Was zawiść gniecie, że u mnie w komorze sześciu synów niby dębczaki młode, a u was jeno jedna dziewka mizerna.

– Jakbym moich synów w komorze trzymał, u matki pod pierzyną, takoż by po świecie chadzali! – ryknął Suchywilk. – Każcie jeszcze waszym czepce wdziać i kądziel im w ręce włóżcie, bo serca mają w zupełności niewieście. Niechby który stawał przeciwko Pomorcom, jak moja córuchna tamtych zbójców na schodach spichrzańskiej cytadeli pogromiła! Ale tchórze są zwyczajne!

– Macie swoje lata, Suchy – syknął Czarnywilk przez zaciśnięte zęby – zdałoby się wam zacząć tchórzostwo od rozwagi odróżniać. Nienawiść was ze szczętem przeżarła i zaślepiła. Nic waszej dziewce nie ujmuję, ani dobytku, ani męstwa. Jeno gadam, że póki was stanie, poty spokój będzie na Wyspach Zwajeckich, bo się będą was chłopy lękać i kręgiem ją obchodzić. Ale kiedy gdzie głowę położycie, rzucą się nań niczym wilcy na łanię.

– Srogą będę mieli niespodziankę – mruknął półgębkiem zbójca, który skwapliwie przysłuchiwał się zwajeckiej sprzeczce, chcąc się zawczasu jak najwięcej wywiedzieć o Szarczynej ojcowiźnie – jak się spod sarniej skóry wilcze zęby pokażą.

– Wyście człek południowy – skrzywił się pogardliwie Czarnywilk – nie rozumiecie, jak u nas męże w zaloty chadzają. Kiedy kniazia w dworcu zabraknie, zlecą się z całych Wysp Zwajeckich. Będą w wielkiej izbie siedzieć, dobytek przeżerać, piwniczkę osuszać i do dziewki zęby szczerzyć, póki się nie ugnie i którego za męża nie weźmie. A wasi wojowie, zacny Suchywilku, ani palcem nie kiwną, żeby ich precz popędzić. Bo taki już we świecie obyczaj, że spódnice nad wyspami nie panują, choćby najbardziej wojenne i harde.

60
{"b":"89146","o":1}