Литмир - Электронная Библиотека

ROZDZIAŁ ÓSMY

Strażnicy nie ośmielili się jej zatrzymać. Książę na mnie czeka, powiedziała, a pod płaszczem miała jedynie lnianą, spodnią suknię. Bose stopy. Nie znali co prawda jej twarzy, ale we fraucymerze księżnej Egrenne było wiele dworek, zaś spichrzański pan nie przywykł sam sypiać. Zwyczajna rzecz.

Książę wciąż stał przy oknie, przypatrując się pożarowi miasta. Nie, nie zdziwił go widok córki Suchywilka – o ile istotnie była jego córką. Nazbyt dobrze znał pogłoski o dri deonemach, by dziwić się czemukolwiek. Może właśnie dlatego ze wszystkich ludzi, którzy zjechali na spichrzańskie Żary, służebniczka Fei Flisyon niepokoiła go najbardziej. Pozostałych potrafił choć w części zrozumieć. Nawet kapłanów Zird Zekruna, którzy, jak mu się zdawało, nader srogo zawiedli się tej nocy w rachubach. Rudowłosa niewiasta w obręczy dri deonema wymykała się jego pojmowaniu.

– Pani – nieznacznie skinął głową, kiedy podeszła bliżej. – Co was do mnie sprowadza, pani, w tę jakże osobliwą noc?

Wiedział już, że Zwajcy odnaleźli ją w ruinach wieży Śniącego. Żywą. Jednak kiedy stanęła obok w białej sukni, a jej twarz była jasna, niemal przezroczysta, wydało mu się, że tak właśnie musi wyglądać Annyonne, o której przed laty, dawno temu, opowiadała mu piastunka. Bo w Górach Żmijowych nadal straszono dzieci widmem bladoskórej niewiasty, która zakrzywionym sierpem ucięła głowy Stworzycielom w czasach, gdy świat był młody jak niemowlę. I co roku, właśnie w noc Żarów, po trzykroć przeklinano jej imię.

Jednak córka Suchywilka była niezawodnie śmiertelna. Jej ręka drżała, kiedy odgarnęła włosy z twarzy. Krwawiła, w wycięciu sukni dostrzegał wyraźnie ledwo przyschniętą rankę. Widział też, że jest wyczerpana do granic możliwości.

A jednocześnie, pomyślał, jednocześnie bogowie potrafią nas omamić na wiele sposobów.

– Nie jestem pewna – powiedziała jakby ze zdziwieniem Zwajka. – Naprawdę. Wiedźmie przepowiednie, spiski, powalona wieża boga, nie potrafię wszystkiego ogarnąć. Jakbym zatraciła się w dusznym koszmarze.

– Tedy jest nas dwoje.

– Nie – potrząsnęła głową. – Mylicie się, książę. Wierzę, że moglibyście mnie w wielu rzeczach objaśnić i wdzięczna będę, jeśli zechcecie. Ale nie jest nas dwoje w żadnej z nich. I cokolwiek postanowicie w tej materii, to bez znaczenia i nic nie zmieni.

Książę Evorinth uniósł brew. Mógł ją odesłać do Wiedźmiej Wieży za przewiny dotkliwsze niż ubliżanie panu Spichrzy. Przywędrowała z wiedźmą tej samej nocy, kiedy w Trątniowcu i Cierzynie mordowano jego poddanych, i szła od strony Gór Sowich, odwiecznego zwierzołackiego siedliska. Nie potrzebował dowodów. Nie potrzebował nawet sądu. Starczyło rozpuścić wieści wśród rozszalałego motłochu. Herezja i bluźnierstwo, pomyślał. Dość, by uwięzić ją w ciemnicy głębszej niż lochy pod Wiedźmią Wieżą. Tak głębokiej, że Suchywilk nie zdoła jej odnaleźć.

Będzie czas, pomyślał. Nie raz wydawał ludzi katu: nie darmo w Górach Żmijowych nazywano go Wieszacielem. Jednak wbrew temu, co powtarzano ze sprośnym rechotem w spichrzańskich oberżach, nie znajdował uciechy w przypatrywaniu się torturowanym niewiastom ani przyozdabianiu dusielnic ścierwem zbiegłego chłopstwa. Podpisywał pergaminy. Przyjmował petycje. Sprawował sądy. Lecz po jego prawicy nieodmiennie zasiadał Krawęsek w długiej świątynnej szacie i zwierciadlanym naszyjniku, świadectwie władzy sprawowanej w imieniu Nur Nemruta. Z lewej zaś strony miał księżnę Egrenne, drobną, wysuszoną niewiastę, która była jego matką i w złości potrafiła rzucać się na posadzkę sali audiencyjnej, wzywając bogów na świadectwo swej krzywdy, rwąc włosy z głowy i przeklinając synowską niewdzięczność. I to regenci spisywali pergaminy wyroków. On tylko kreślił na dole swój podpis.

Malowany książę, pomyślał. Straszak dla pospólstwa, Wieszaciel z przyprawionymi rogami karnawałowego diaska.

Aż do dzisiejszego poranka. Obudził go błazen. Nie pokojowiec, jak to zwykle bywało, nie matka, która często wpadała z krzykiem do książęcych komnat, kiedy coś szło nie po jej myśli. Szydło pojawił się w drzwiach sypialni, jakby zmalały i jeszcze bardziej skurczony niż zwykle. I starszy. Dziwna rzecz, pomyślał książę, widzi się posturę, garb albo pokręcone kończyny, ale nie dostrzega wieku owych monstrów, które czepiają się dworskiej klamki. Jednak nie miał czasu na dalsze rozmyślania. „Pani Jasenka – powiedział karzeł – chodźcie szybko, wasza wysokość, pani Jasenka…”

To nigdy nie była jedna z tych rzeczy, o których śpiewali pieśniarze. Jasenka za mało znaczyła we fraucymerze, by księżna Egrenne próbowała podsuwać ją synowi na kochankę – a miała zwyczaj dbać, by tych mu nie brakowało. Zbyt uboga. Zbyt niebezpieczna – córka buntownika, który wraz ze spichrzańskim kniaziem pociągnął przeciwko świątyni. Zbyt głupia, by dać się przekupić. I zbyt nieostrożna, by pozwolić się zastraszyć. „Jeśli mój pan jest ze mną, któż będzie przeciw mnie", powiedziała, kiedy próbował odesłać ją ze Spichrzy. A teraz nie żyła.

Nie mógł wybrać doradców ani odprawić opiekunów, więc samowolnie wziął kochankę: bardzo żałosna granica możliwości dla kogoś, kto powinien być władcą Spichrzy. Wiedział, że było w tym wiele uporu, nic nie znaczącej wściekłości i rozgoryczenia. Lecz nigdy nie było miłości.

– Wierzcie, że nie próbuję was obrazić. I jestem zbyt zmęczona, by wysłuchiwać obelg – Szarka uśmiechnęła się bladym uśmiechem, który nie sięgał oczu. – Ale jest między nami różnica, książę. Bo w wieży Śniącego zobaczyłam wyraźnie moją przyszłość splątaną nierozdzielnie z przyszłością Krain Wewnętrznego Morza. Nie ma w tym mojej winy, książę, ani mojego wyboru. Jedynie drwina bogów, którzy ciskają nam w twarz nasze pragnienia.

Zaskoczyła go. Znużeniem, z jakim oparła głowę o framugę okna. Niezrozumiałym smutkiem w głosie, który sprawiał, że jej słowa brzmiały niemal jak prośba.

I zaraz znienacka przyszło otrzeźwienie: to nie była słaba niewiasta, zaś słabość przeważnie bywa pułapką. Księżna Egrenne wyuczyła go tej lekcji na tyle dobrze, by – mimo łez i przekleństw – zdołał dzisiejszego ranka uwięzić matkę w jej pokojach. „Zabijcie ją, jeśli ktokolwiek wejdzie do komnaty bez mego zezwolenia", rozkazał przerażonym i nic nie rozumiejącym pachołkom. Dopiero w drzwiach spojrzał na nią – stała pośrodku alkowy, boso, z pobielałą twarzą, bez peruki, z siwymi włosami opa dającymi na ramiona – i powiedział: „Kiedy to się skon czy, matko, odjedziesz ze Spichrzy. Odjedziesz do jakiegoś małego klasztoru na uboczu, a ja będę cię odwiedzał, jak przystoi synowi. Ale jeśli kiedykolwiek wystąpisz przeciwko mnie, rozkażę zatknąć twoją głowę nad bramą Spichrzy, dokładnie na tym samym haku, na którym powieszono głowę ojca. Mam nadzieję, że zrozumiałaś to dokładnie, matko". Sądził, że właśnie dlatego usłuchała: nie tyle z powodu słów, ile jego głosu. Nigdy wcześniej nie mówił do niej w podobny sposób. Jakby już umarła.

Wet za wet, pomyślał. Matka i Jasenka, które tak długo walczyły ze sobą jak psy nad padliną. Jedna martwa, druga skazana na wygnanie. Ale w tym także nie było żadnej z tych rzeczy, o których śpiewano pieśni. Jedynie daremna, bezowocna wściekłość, którą przykrył obraz płonącego miasta.

– Czy zechcecie mi o tym opowiedzieć, pani? – spytał ostrożnie. – O tym, co zobaczyliście w wieży Śniącego. I o waszych pragnieniach.

Pozwoliła poprowadzić się do wysokiego krzesła, bez słowa przyjęła kielich z winem. Piła powoli, przymrużonymi oczami wpatrując się w pomalowane na rdzawo ściany.

– Moje pragnienia… – powtórzyła martwym głosem. – Książę, przeszłam daleką drogą z powodu moich pragnień. Dalszą, niż potrafisz zrozumieć. To mnie w jakiś sposób chroniło, z początku. Ponieważ byłam obca w Krainach Wewnętrznego Morza, a ci, którzy stawali mi na drodze, nie należeli do mnie. Jedynie wiedźma… – zawahała się. – Wiedźma odnalazła nas przy przełęczy Skalniaka, może nawet uratowała mi życie. A może nie – podniosła na niego wzrok. – Nigdy nie będziemy wiedzieć. Jednak dlatego próbowałam ją odesłać. Byłam jej winna choć tyle. Nikomu więcej nic nie jestem winna. W każdym razie tak mi się zdawało, póki nie weszłam do wieży Śniącego… Nie wiem, dlaczego to opowiadam, książę.

– Dlatego, że cokolwiek postanowię, nie zdołam zmienić przeznaczenia – podpowiedział.

Jej własne słowa. Znacznie bardziej urągliwe niż wszystko, co zdążyła powiedzieć księżna Egrenne, nim na koniec zostawił ją własnym myślom – zdumioną i przerażoną zarazem. Lecz książę Evorinth bynajmniej nie usiłował zmieniać przeznaczenia. Wściekłość, która ogarnęła go na widok smukłej, nieruchomej dłoni Jasenki, przygasła i zelżała pod naporem wieści z ogarniętego pożarem miasta. Miasto, nad którym miał panować, umierało. Bał się. Muszę coś postanowić, myślał. Już teraz. Nie czekając na rady Krawęska, nie szukając sprzymierzeńców wśród kapłanów, nie licząc na wsparcie rajców. Musiał coś postanowić – chociażby o losie rudowłosej Zwajki. Nie wiedział co.

Szarka skrzywiła się.

– Ale obawiam się, że możesz próbować mnie zatrzymać, książę. Wysłać skrytobójców do moich komnat, zatruć wino, które pijemy. Nawet jeśli nie życzysz mi śmierci, masz powody, by mnie uwięzić, choćby jako zakładniczkę w przetargach z Zird Zekrunem. Tak, jak zamierzałeś postąpić z żalnickim księciem – potrząsnęła głową i złotorude włosy szerzej rozsypały się po ramionach. – Nawet jeśli z początku zawarliście małe, tajne przymierze, wszystko musiało się zmienić, kiedy z Żalników ściągnęła Zarzyczka z orszakiem Pomorców. Tego nie było w planach, prawda, książę? Przymierze ze Zwajcami i Koźlarzem stało się zbyt niebezpieczne po tym, jak z Gór Sowich wylegli szczuracy, a Spichrza zaroiła się od pomorckich kapłanów. Nadto siedziba Fei Flisyon spłonęła, nim ktokolwiek zdołał zasięgnąć wieści o przyczynach, dla których posłała do Spichrzy dri deonema. To ostatnie, książę, oznacza, że w spór wdali się nie tylko kapłani, ale i bogowie. Czy mam mówić dalej?

– Wino nie jest zatrute. – Ponownie napełnił jej kielich. – Mówcie dalej.

46
{"b":"89146","o":1}