– Ja nie szukam sojuszników, książę. – Obracała naczynie w palcach. – Nie musicie mi sprzyjać. Chciałabym tylko, żebyście nie próbowali mnie zatrzymać. Bo tutaj rozhulały się moce, których nie zdołacie okiełznać, a one mogą zetrzeć na proch i was, i wasze władztwo.
– Jako i was.
– Być może. – Spoglądała w okno, na odległą łunę pożaru. – Ale wy, książę, zostaliście ostrzeżeni i w przeciwieństwie do mnie mieliście wybór. Bo naprawdę nie macie nic, czego pragnę, ni jednej rzeczy i nie do was mnie posłano. Trzeba było usłuchać wiedźmy, książę. Trzeba się było nie mieszać w kapłańskie spory i pozostawić bogów samym sobie. Trzeba było odesłać moich ludzi precz z Wiedźmiej Wieży i co prędzej zapomnieć wiedźmie proroctwa. Tymczasem wyście poczęli łowić ogień gołymi palcami i, jak to zwykle bywa, w palcach nie utrzymaliście. Gdyż jego się nie da, książę, w palcach utrzymać, można tylko precz odrzucić, zanim w krąg rozgorzeje. Jako się właśnie stało. Zawarliście wiedźmę w ciemnicy, ja ją uwalniać poszłam. A dalej wszystko potoczyło się samo: Zarzyczka, którą zbójcy próbowali ubić na schodach cytadeli, Suchywilk, co z nagła córkę zaginioną odnalazł. Jakby mnie kto na pasku przywiódł pod wasz dach, książę.
– Za to mnie winić nie możecie.
– Nie winie. Tyle, książę, żeście za wścibstwo i niebaczenie srogo zapłacili. Zrazu pomordowaniem waszej nałożnicy, dalej pożarem miasta…
Ręka Jasenki, pomyślał. I jej kot, który na dźwięk otwieranych drzwi leniwie podniósł pysk znad kałuży krwi.
– Tego nie tykajcie, pani – odparł przez zaciśnięte zęby. – O tym z wami mówić nie zamierzam, choćbyście nie tylko dri deonemem, ale i samą boginią byli.
– Doprawdy? – spytała bardzo spokojnie. – Myślę, że jednak będziecie ze mną mówić, książę. I myślę, że teraz już nie macie wyboru. Bo to jednak ja byłam w świątyni, kiedy wieża Nur Nemruta zaczęła rozpadać się w gruzy.
– Byliście wewnątrz? – nie ukrył zdumienia. – Jakim więc sposobem…?
– Nie wiem – uprzedziła pytanie. – Nie wiem, jak ocalałyśmy. Może dzięki obręczy dri deonema, może poprzez moce wiedźmy, a może za przyczyną Zarzyczki. Dlaczego kapłani Zird Zekruna próbowali ją zabić? – zapytała nagle. – Nie pytam z pustej ciekawości, książę, ale jeśli wiesz, co pchnęło panią Jasenkę do napaści na księżniczkę, czas, abyś to wyjawił. Jako i powody, dla których Pomorcy zamordowali twoją nałożnicę w tak potworny sposób.
– W tym się mylisz, pani – powoli odpowiedział książę. – To nie byli Pomorcy. Zabiła się własną ręką. Była opętana, to prawda, stąd skalne robaki. Ale zabiła się sama, aby kapłani nie popchnęli jej przeciwko mnie – odwrócił twarz. – Tak, jak popchnęli ją przeciwko Zarzyczce. Czy ta wiedza ci wystarcza, pani?
Mnie nie wystarcza, dodał w myślach. Nie po tym, jak zobaczył jej twarz, w której wiły się tłuste białe larwy. Na blacie toaletki, gdzie w równych rzędach wciąż pyszniły się butelki z kosztownego skalmierskiego szkła, drobne ampułki, których przeznaczenia nie potrafił odgadnąć, zwierciadła z polerowanego srebra, grzebienie wykładane słoniową kością. I ofiarny sztylet pomorckich kapłanów, ułożony równo pomiędzy puzderkiem z pudrem i flakonem perfum.
Nie umiał uwierzyć, że zdobyła się na coś podobnego. Od lat patrzył, jak z zastraszonej prostaczki zmienia się w książęcą faworytę, nie tyle potężną, ile ufną we własną potęgę. Jednak zwykle poruszała się rytmem, który potrafił odgadnąć i zrozumieć – nawet wówczas, gdy na jej rozkaz topiono co bardziej urodziwe dworki i kiedy sprzedawała kapłanom tajemnice ich łożnicy za wywary dla pobudzenia płodności. Lecz właśnie ta przewidywalność utrzymała ich razem, pomimo jego znudzenia, jej wyrachowania i głupich kłótni, kto będzie zasiadał po książęcej prawicy podczas świątecznych uczt. Rychło poznał ją wystarczająco dobrze, by usypiać płytkim, niepewnym snem władcy najpiękniejszego z miast Krain Wewnętrznego Morza zaraz po tym, jak zmęczeni opadali wreszcie na poduszki jej łoża. Nawet nie zaufanie, pomyślał, tylko cierpka pewność, że w Spichrzy jest dość szakali gotowych rozszarpać odtrąconą książęcą kochankę. Nie rozumiała tego, nie potrafiła snuć intryg, jednać sprzymierzeńców. Była dokładnie taka, jaka powinna być. Przewidywalna i bezpieczna.
A teraz ten sztylet. Sztylet, list i skalne robaki w jej twarzy.
Szarka musnęła palcami jego bark: dotyk był tak lekki, że niemal go nie poczuł, lekki i w niezrozumiały sposób kojący. Jednak kiedy znów na nią spojrzał, obejmowała się ramionami, jakby raptownie powiało chłodem.
– Skalne robaki mnie przerażają – powiedziała bezbarwnym tonem. – Widziałam wczoraj, jak żywcem toczyły niewiastę, z którą przewędrowałam Góry Żmijowe. To była dziwka, książę, nikt znaczny. Zwyczajna ladacznica, której zdarzyło się pobłądzić między potężniejszych od siebie. Odnalazłam ją zdychającą na brzegu Psiego Ruczaju. Nie wiem, w którego z bogów wierzyła, ale kiedy tam przyszłam, jej twarz, książę – spojrzała mu prosto w oczy – kiedy tam przyszłam, jej twarz była kawałem mięsa drążonego przez robaki. Ryły w niej jak w ścierwie, a ona wciąż żyła. Próbowała utopić się w strumieniu, ale nie miała dość siły, by wpełznąć głębiej w bystrze. Niewiele widziałam wcześniej rzeczy równie potwornych, jak owa zdychająca dziwka. I wierzę, książę, że pani Jasenka wybrała lepszy los. Wybrałabym podobnie.
– Chroni was obręcz dri deonema. Nawet Zird Zekrun nie poważy się wystąpić przeciwko powierniczce mocy Fei Flisyon.
– Nie wiem, jak wiele jej mocy pozostało po tym, jak usnęła zeszłej nocy w grotach pod Traganką – uśmiechnęła się posępnie. – Nie wiedzieliście, książę? Tedy was objaśnię. Nie jeden Nur Nemrut odszedł z Krain Wewnętrznego Morza. Cokolwiek to oznacza.
Książę odstawił kielich. Odstawił albo też naczynie wyślizgnęło się z jego osłabłych nagle palców.
Zwajka pochyliła się ku niemu nad stołem.
– Gdy stałam tam, książę, w wieży Śniącego i podłoga poczęła osuwać się pod moimi stopami, to było, jakby rozpękła się materia świata. Jakbym zaczęła nagle umierać wraz z Nur Nemrutem, kiedy odchodził w głąb zwierciadeł. Obawiam się przepowiedni, książę, wszelkiej przepowiedni, i chciałam, żeby zamilkła. Jednak wiele, naprawdę wiele, dzieli podobne pragnienie od tego, co zdarzyło się w wieży. Bo wciąż po części byłam zanurzona w odbicia i w jego sen, książę, sprzężona z bogiem więzią niemal tak mocną jak ta, która łączy mnie z jadziołkiem. I na koniec właśnie jadziołek zdołał mnie wydobyć. Myślę, że w innym razie umarłabym, nim jeszcze pękłyby ostatnie lustra. Czy rozumiesz mnie, książę?
Nie rozumiał. Nie chciał rozumieć. Gapił się na nią w przerażeniu, a w głowie bezładnie kołatały mu się słowa przepowiedni – o odejściu bogów i zagładzie Krain Wewnętrznego Morza.
– Tego też nie potrafię poskładać – powiedziała w zamyśleniu, bardziej do siebie, niż do niego. – Zarzyczka była przynętą. Chciałam wywabić Koźlarza, wypytać go z dala od cytadeli i waszych szpiegów. Tymczasem sama wpadłam w niewód jak dziecko. Nawet nie w pułapkę Zarzyczki, ale w sidła jej życzenia. Czy chcesz posłuchać o życzeniu żalnickiej księżniczki, panie? O życzeniu wypowiedzianym w najświętszą noc Krain Wewnętrznego Morza?
– Tak. Jeśli zechcecie mi powiedzieć, pani.
– To nie ma nic wspólnego z moimi pragnieniami, książę – pokręciła głową. – Po prostu Zarzyczka dotknęła zwierciadła, nie rozumiejąc, co przywołuje. Może nawet niczego nie przywoływała, może po prostu starczyło jej życzenie. „Chciałabym, żeby powrócili żmijowie", powiedziała, kiedy chodziłyśmy ulicami Spichrzy. „Żeby wszystko było jak wcześniej". I te zwierciadła odpowiedziały, książę – w jej głosie zabrzmiało zdumienie. – Bez wahania, jakby cały karnawał rozpętano jedynie po to, by Zarzyczka wypowiedziała życzenie i usłyszała przepowiednię. Przepowiednię o powrocie żmijów. Dlaczego to takie ważne? – spytała nieoczekiwanie ostro. – Żmijowie?
Przez chwilę nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Nawet w czasach, kiedy na północy biło jeszcze źródło Ilv, a żmijowe harfy grywały w ludzkich domostwach, skrzydlate węże nieba żyły daleko stąd. Żmijowie, skalne robaki, klątwy Zird Zekruna, pomyślał z odcieniem zdziwienia. Jeszcze trzy pokolenia temu były jedynie opowieściami o dalekiej północy, równie obcymi i dalekimi, jak legendy o jadziołkach. Tymczasem teraz kapłani Zird Zekruna pienią przekleństwo skalnych robaków po Górach Żmijowych, ja zaś siedzę w komnacie z niewiastą, która otwarcie obnosi jadziołka po spichrzańskich ulicach, i rozprawiamy o odejściu żmijów. Nie minęły trzy pokolenia, a poznaliśmy legendy północy równie dobrze, jak stare bajania naszych babek. Zresztą to już nie tylko wiedza, bo sama północ stanęła u naszego progu i niezadługo wyciągnie ręce po nasze domostwa. I po nas.
Jednak nie umiał odgadnąć, co oznaczał powrót żmijów dla żalnickiej księżniczki i dlaczego spośród wszystkich możliwych – wypowiedziała właśnie to życzenie. Wymykało się rachubom. Powrót żmijów, powtórzył w myślach. Pragnienie żalnickiej kuternóżki wychowanej na dworze Wężymorda i naznaczonej mocą pomorckiego boga. Nie zwycięstwo jej brata, nie zdjęcie przekleństwa, nawet nie zagłada Zird Zekruna, który przecież skrzywdził ją ponad wszelkie wyobrażenie. Tylko powrót żmijów.
I jeśli słowa Szarki były prawdziwe, kolejna moc wyrwała się na wolność. Wywieszczona w majaczeniach wiedźmy i pożegnalnej przepowiedni Nur Nemruta Od Zwierciadeł.
– Nie wiem zbyt wiele o żmijach, pani – zaczął z namysłem. – Nie więcej niż pospolicie powtarzają w przysiółkach u podnóża gór. Niegdyś gnieździli się w dziedzinie Org Ondrelssena Od Lodu i strzegli żywej wody. A potem coś wydarzyło się na najdalszej północy. Zniknęli, pani. I nikt nie zdołał ponownie odnaleźć ścieżki do źródła Ilv. Były pogłoski, rozmaite i po części sprzeczne. Jednak właśnie coś około tego czasu wśród pomorckich piratów wypłynął Wężymord i z cicha gadano, że on właśnie zasłużył się Zird Zekrunowi rzezią żmijów. A wszystko, co nastąpiło później…
– Było możliwe, ponieważ zniknęli żmijowie – dokończyła. – Ale, o ile wiedźma mówi prawdę, zaś Wężymord nie jest dłużej śmiertelnikiem, powrót żmijów w żadnym razie nie zmieni losu Zarzyczki. Coś mi umyka, książę. Nie wiem co.