Литмир - Электронная Библиотека

ROZDZIAŁ PIĄTY

Servenedyjki odnalazły ich, nim jeszcze położnica na dobre ostygła. Zarzyczka odetchnęła z ulgą, kiedy tabunek wojowniczek w błękitnych płaszczach wpadł w zaułek. Czas był niespokojny, więc nikt na darmo nie zwlekał. Servenedyjki owinęły trupa towarzyszki w pokrwawioną wiedźmią opończę i nie czekając żadnych objaśnień, zarzuciły na siodło. Z sąsiednich ulic dobiegały coraz donośniejsze wrzaski. Księżniczka usłyszała krótką komendę i twarda ręka podciągnęła ją na koński grzbiet.

Przy furtce do wieży Śniącego bez ceremonii wysadzono je na bruk. Na szczęście tutaj było spokojnie, zapewne za sprawą trzech tuzinów wojowniczek, które ze znudzeniem przypatrywały się wchodzącym do środka pątnikom. Zarzyczce wydało się, że na widok Szarki wytatuowana twarz najbliższej drgnęła lekko, ale zaraz obojętnie machnęła ręką, nakazując im iść dalej.

– Jeden grosz za chłopa, półtora za babiniec – zażądał stojący w bramie człowieczek o kaprawych oczkach. – I nie zwłóczcie zanadto, bo rychło świątynię zamykamy.

Karzeł wysupłał żądaną kwotę i wpuszczono ich na dziedziniec, gdzie biło źródło cudownej wody.

– Dziwny jakiś obyczaj – zauważyła księżniczka, rozglądając się po krużgankach. – Nawet w przybytku Zird Zekruna nie ściągają z pątników daniny.

– Może w Żalnikach kapłani mniej chciwi – zachichotał karzeł. – Ale w Spichrzy to oni pazerni, że nie daj bóg. Szczególnie w świąteczny czas, kiedy mnogi lud się garnie do modlitwy przed zwierciadłami. Cóż, kupieckie miasto, trudno, żeby się w świątyni przekupnie nie krzewili.

– Bardzom tych zwierciadeł ciekawa – oznajmiła Szarka. – A i do zmierzchu niewiele czasu zostało, tedy pospieszmy się, póki nas stąd na zbity pysk nie wygnają.

Schody na szczyt wieży okazały się ciemne i niewygodne, szczególnie że większość pątników zbierała się do odejścia i przyszło im mijać się na wąskich stopniach ze schodzącymi. Śmierdziało wilgocią i pleśnią, niczym w Wiedź – miej Wieży księcia Evorintha. Zarzyczka nie potrafiła uwierzyć, że tak wygląda świątynia jednego z najbardziej czczonych bogów Krain Wewnętrznego Morza.

– Nie myślcie sobie – zaśmiał się karzeł, kiedy zwierzyła mu się z zadziwienia – że kapłani tędy chadzają. Oni, ścierwa, mają pośrodku wieży takie ustrojstwo, jakby kubeł wielki, co się na bloczkach i linach do góry podciąga. Bardzo zmyślne, a że się czasem kubeł przy robocie urwie, to też niewielka strata, bo kapłaństwa od tego za bardzo nie ubywa. Gadają zresztą, że się niedawno ta machina zepsuła, kiedy świętej pamięci poprzednik Krawęska do przybytku jechał – zarechotał nieprzyjemnie. – Ponoć i nie bez udziału samego Krawęska owo nieszczęście na nas spadło… ale tyle wiadomo, że kapłan pospółkiem ze sługami obrócił się w wielką krwawą kiszkę. W każdym razie, wąskie schody trzyma się tylko dla pospólstwa. Są pono jeszcze jedne, marmurowe, i chadza nimi sam książę pan, takoż za bardzo nie dowierzając kapłańskim sztuczkom z linami i bloczkami. A wedle pleśni i zaduchu, to tak dumam, umyślili sobie kapłani, że trza pątników naprzód umordować. Bo jak się wreszcie który na górę wdrapie, umorusany, spocony i zadyszany, to go od tamtejszych wspaniałości jeszcze większe zdumienie chwyci. Ja tam nie wiem, mnie jeno kurcz w łydce chwyta, a od tego do zachwytu długa droga…

U szczytu schodów smuga ostrego światła niemal oślepiła Zarzyczkę. Poskręcany, przypominający muszlę portal prowadził wprost do korytarza wyłożonego szeregami kryształowych luster. Było przeraźliwie jasno. To z wnętrza zwierciadeł, pomyślała z przestrachem, mrużąc oczy, które nagle poczęły łzawić i piec. Blask bije z wnętrza zwierciadeł.

– Nie chcę tam iść – sprzeciwiła się wiedźma. – Nie powinniśmy tam wchodzić, wcale nie…

– Teraz? – rudowłosa Szarka odwróciła się, chwyciła ją za ramiona i potrząsnęła ze złością. – Teraz mi to mówisz?

– Nie lękajcież się – uspokajająco powiedział karzeł. – Umyślnie kapłani wiodą ludzi na wieżę mrocznymi schodami, aby ich potem zrazu zwierciadła pomieszały i z pantałyku zbiły. Ale to jest jeno sztuczka i byle alchemik podobne lustra postroi. Prawda, księżniczko?

– Lustra tak – odparła powoli Zarzyczka. – Choć ani równie wielkie, ani tak przejrzyste. Ale skąd ten blask bije, tego powiedzieć nie potrafię.

– Tedy się zaraz dowiemy. – Szarka wyszła z konchy portalu.

Jej kroki zadźwięczały szybko, kiedy podeszła do pierwszego z luster. Wyciągnęła rękę i dotknęła gładkiej powierzchni, zaś Zarzyczce wydało się, że zwierciadło pociemniało nieznacznie i zmętniało.

Jadziołek zasyczał wściekle.

– Ciekawe – powiedziała cierpko rudowłosa.

– Ciekawe, gdzie się podziali kapłani – karzeł donośnie pociągnął nosem. – Zawdy się ich tu cała gromada kręci, a dzisiaj, kiedy w mieście święto, a pątników pełno, ani widu, ani słychu. Coś nie bardzo mi się to widzi.

– Nie rozłączajcie się – Szarka nie odrywała wzroku od zwierciadła, a Jadziołek na jej ramieniu przestępował niespokojnie z nogi na nogę. – Słyszysz, wiedźmo? Ani kroku samopas i trzymajcie się zaraz za mną. I cokolwiek się będzie działo, cokolwiek, powtarzam, nie dotykajcie tych luster.

Księżniczka poczuła, jak chropowata, ciepła ręka wiedźmy zaciska się kurczowo na jej palcach. Przecież to tylko świątynia, pomyślała. Przecież dzień w dzień tyle luda tędy się przewija, co przez pomniejszy jarmark. Po co tedy te strachy i skradania? A potem przypomniała sobie taniec Nur Nemruta.

– Słusznie – przytaknął karzeł. – Pono tu wczoraj jakaś babina objawienie miała.

– I co? – wiedźma popatrzyła na niego wielkimi, niebieskimi oczyma.

– A to – dobitnie rzekł Szydło – że Nur Nemrut doszczętnie dech z niej wytrząsł. I ja tak sobie myślę – po – skrobał się po głowie – piękna rzecz wyrocznia i wszelkiemu człekowi bardzo przydatna. Ale ja się bynajmniej dla pospólnego pożytku na nędzną śmierć nie skażę. I wam też nie radzę.

– Dokąd wiedzie ten korytarz? – spytała Szarka.

– A skąd mnie wiedzieć? – zaśmiał się niziołek. – Ja człek prosty, mało pobożny. Ale gadają, że gdzieś pośrodku wieży Nur Nemrut śni, tedy chodźmy się mu pokłonić, jako chcieliście.

Rudowłosa przygryzła wargę, ale nic nie powiedziała. Z wolna ruszyła szpalerem zwierciadeł. Przypominała Zarzyczce sprężonego do skoku płowego kota, jednego z tych, które skalmierscy panowie hodowali w dworskich zwierzyńcach.

Jej odbicie rozpryskiwało się w lustrach na tuziny drobnych odłamków.

Kilka kroków od portalu korytarz rozgałęział się w wiele odnóg. Skręcili w prawo, a potem jeszcze raz. Coś jest nie tak, pomyślała księżniczka. Czuła, że przejście wznosi się nieznacznie, lecz po chwili nie potrafiła już odgadnąć, w którym kierunku idą ani skąd przyszli. Niemal przeoczyła szparę, która znienacka otworzyła się z lewa pomiędzy taflami. A później spostrzegła, że takich szczelin jest znacznie więcej, tylko niemal nie sposób je wypatrzyć wśród wszechobecnych refleksów i odbić.

Wszędzie było bardzo cicho. Jedynie podkute buty Szarki podzwaniały lekko.

– A gadają, że wszystkie drogi prowadzą do Nur Nemruta – zaśmiał się piskliwie karzeł.

– Zgubimy się – płaczliwie oznajmiła wiedźma. – Na zawsze się zgubimy. Będziemy łazić po wieży, póki nie osłabniemy z głodu, a potem przyjdą po nas stworzenia zwierciadeł. Słyszałam w opactwie Jałmużnika, że tym sposobem Nur Nemrut niejednego grzesznika umorzył…

– Pomnę, że pół tuzina lat temu – ożywił się niziołek – znalazło się paru śmiałków, co postanowili wynieść skarby z wieży Śniącego. Było o tym swego czasu głośno po gospodach. Ciemną nocką zakradli się do wieży, a trzeba wam wiedzieć, że Servenedyjki nawet za bardzo nie pilnują wejścia, boć wiadomo, że się bóstwo samo potrafi obronić. No, weszli do środka, a potem słuch o nich zaginął. Dobry miesiąc przeszedł, nim ich kapłani przypadkiem odnaleźli. Ze szczętem nieżywych, ale nie z tego najgorsza groza po ludziach poszła – łypnął ku niewiastom, by sprawdzić, czy opowieść budzi należyty postrach. – Bo jak ich ci kapłani znaleźli, to jeno pół człeka w korytarzu leżało. Reszta, znaczy się, głowa cała i ramiona, ledwie majaczyła po drugiej strome zwierciadła. A jak ich wyciągnąć chcieli, to się te trupy na dwa kawałki rozpadły. Sztywne nogi popod murem kapłani zagrzebali, a tamte kadłubki w głąb luster coś pociągnęło. Ale długo jeszcze potem nocami płacz z wieży okrutny słychać było, jak ich zwierciadlane stwory dręczyły a prześladowały za świętokradztwo.

Spod obsuniętej na nos peruki wiedźmy dobiegło zduszone chlipanie. Szydło wykrzywił się z ukontentowaniem. Wiedźmie przerażenie wielce mu schlebiało.

– Nie zgubimy się – twardo oznajmiła Szarka. – Nie zgubimy się, bo nas jadziołek wiedzie. A opowieści o zwierciadlanych stworach niezawodnie sami kapłani rozpuszczają, żeby się tu nikt po nocy nie pętał a dobytku nie tłukł. Tyle, że teraz nie nocka, a myśmy się za wejście opłacili. Nic nam nie będzie. I nie rycz, wiedźmo, bo jeszcze nie ma nad czym.

– One tylko wydają się proste – powiedziała powoli księżniczka. – Korytarze. Tak naprawdę, zwierciadła są… – urwała, szukając właściwego słowa – zwichrowane. Kąty. Coś jest nie tak z kątami.

– Byłam ciekawa, kiedy zauważysz – uśmiechnęła się Szarka, a kilkanaście rudowłosych wojowniczek uśmiechnęło się w tej samej chwili w zwierciadłach. – Powała się wznosi lekko i zakrzywia co parę tuzinów kroków. A lustra w korytarzach… z nimi dzieje się coś innego…

– Tafle – podpowiedziała Zarzyczka, przypatrując się odbiciu kobiety w brunatnym płaszczu: jej twarz była skurczona od strachu. – Tafle załamują się do środka…

Jest jeszcze coś, pomyślała niespokojnie, zaś palce wiedźmy drgnęły w jej dłoni niczym przerażone zwierzątko. Cisza. Dlaczego jest tak cicho?

– Gdzie są kapłani? – Zdziwiła ją nagła piskliwość własnego głosu.

Szarka znów uśmiechnęła się przelotnie. Jakby karciła niesforne dziecko.

– Patrzą na nas – z przekonaniem odezwał się karzeł. – Nie puściliby nas samopas, nie strzeżonych. Wyście zanadto znaczne osoby. I nie zabyliby o wiedźmie, która snadnie może wieszczyć. A bogowie jedni wiedzą, co ona w tych zwierciadłach zobaczy…

26
{"b":"89146","o":1}