Литмир - Электронная Библиотека

Znów odwrócił spojrzenie: kiedy mówił o tamtej nocy, oddalał się ku miejscom, których nie mogli dzielić, a może też – których nie chciał z nią dzielić. Nie powie, pomyślała. Będzie mnie zwodzić opowieściami o Iskrach i wiedźmach, żebym bała się jeszcze bardziej, ale nie powie ani słowa o tym, co się zdarzyło podczas rzezi Rdestnika. O przekleństwie Zird Zekruna.

– Wydawało mi się, że zdołam przechytrzyć boga – ciągnął w zadumie. – Znów musiałabyś wiedzieć, czym była wówczas północ i czym były Żalniki. I dlaczego, pomimo wszystkich opowieści o lochach pod Hałuńską Górą i wymordowanym potomstwie Iskier, wybrałem się w odwiedziny do boga. Zird Zekrun śmiał się. Później, o wiele później położył na mnie sześciopalczastą dłoń i powiedział: „Więc jedne moce umierają, inne rosną w siłę, a ty zabijesz dla mnie żmijów?" To prawda, że nie rozumiałem natury mojego życzenia, jednak cóż stąd? Obaj dotrzymaliśmy słowa, ale gdybym wcześniej nie słyszał o Delajati, uwierzyłbym w jej istnienie tamtej nocy.

Nie wiedziała, co odpowiedzieć – bo też nigdy wcześniej nie mówili o rzezi Rdestnika i aż do tej nocy nie ośmielała się pytać. Pamiętała wszystkie opowieści: ludzie szeptali po kątach o bogu, który znienacka wychynął spośród frejbiterów i obrócił w gruzy najświętszą żalnicką świątynię. Pamiętała też przerażony wzrok pokojówek, kiedy korytarzem przechodził jeden z kapłanów naznaczonych znamieniem skalnych robaków. A także lepkie ze strachu ręce możnych, kiedy Wężymord przyjmował coroczne hołdy. I nigdy nie zadawała pytań.

Zbyt długo zwlekałam, pomyślała. Bo kiedy wreszcie stanęłam przed zwierciadłami Nur Nemruta, nie znałam żadnego sposobu, by odróżnić kłamstwo od prawdy, a fałszywy majak od przepowiedni.

– Smardz był głupcem, księżniczko – podjął po chwili. – Nie zależało mi na jego śmierci. Lecz skoro po tylu latach czekania twój dziadek zdechł we własnym łóżku od zwyczajnej zimnicy, dostałem przynajmniej tron Żalników i biednego, skretyniałego Smardza na osłodę. Spośród moich ludzi nikt chyba nie domyślił się, że sam bóg dołączył do drużyny kopijników. I nim w rdestnickiej cytadeli dorżnięto opornych, Zird Zekrun zrzucił opończę i ruszył do przybytku. Było mi zupełnie obojętne, co zamierza uczynić z żalnicką boginią. Jednak pamiętam jej głos, kiedy opadło ostrze Sorgo. Księżyc poczerwieniał od krwi, a każdy z bogów Krain Wewnętrznego Morza usłyszał przedśmiertny wrzask Bad Bidmone Od Jabłoni, ponieważ podobna rzecz nie zdarzyła się od czasów Annyonne. Od wieków nazywano ich nieśmiertelnymi, ale bogowie pamiętali zagładę Stworzycieli i wiedzieli lepiej. Jednak teraz twój brat również poznał tajemnicę i była to szkoda nie do naprawienia…

– Pamiętam, że kopuła przybytku zapadła się, grzebiąc służebników bogini, frejbiterów i uciekinierów, którzy schronili się w świątyni na wyspie. A potem Zird Zekrun wynurzył się z jeziora w swojej prawdziwej postaci, jak ciemna kolumna dymu. Ludzie marli na ulicach, budynki stawały w płomieniach. Tym naprawdę była rzeź rdestnickiej cytadeli, księżniczko. Z samej twierdzy nie więcej niż tuzin frejbiterów uniosło głowy, bo furia rozszalałego boga obróciła się po równo przeciwko zwycięzcom i pokonanym. Mówiono później o masakrze jeńców i pożarze, który ostatecznie położył kres istnieniu miasta. Ale prawda jest taka, że Zird Zekrun zemścił się na Rdestniku za oszustwo, które odebrało mu moc żalnickiej bogini.

– A ja? Dlaczego mnie oszczędzono? – spytała cicho.

– Nie z litości. Tamtej nocy ani bogowie, ani śmiertelnicy nie byli nazbyt skłonni do miłosierdzia, a twój brat pozbawił boga upragnionej mocy. Poza tym – jakiś nowy odcień pojawił się w jego głosie – skoro nieodwracalnie zniweczono jego plan, Zird Zekrun nie zamierzał dopuścić, aby ktokolwiek świętował zwycięstwo. Nie mógł złamać słowa. Po części dlatego, że zanadto hojnie napoił mnie własną mocą, po części zaś, ponieważ z samej natury rzeczy bogowie muszą dotrzymywać targów zawartych ze śmiertelnikami, ja zaś zabiłem dla niego żmij ów. Jednak u podstaw podobnych ugod zawsze leży szalbierstwo. Zird Zekrun bardzo dobrze wybrał chwilę, by pokazać, że bez względu na wszelkie dary nigdy nie zdołam się naprawdę uwolnić. Głowę Smardza obnoszono na pice wokół ruin miasta, kiedy Zird Zekrun wyszedł mi naprzeciw z dzieckiem na ręce.

Ze mną, pomyślała, niemal nie śmiejąc oddychać z trwogi.

– Może obmyślił to już wówczas, kiedy odpłynąłem na północ z brzegu Hałuńskiej Góry, która wciąż była samotną wyspą pośrodku Wewnętrznego Morza, a może dopiero wypalone ruiny rdestnickiej świątyni nasunęły mu podobną myśl. Z pewnością jednak wiedział wystarczająco wiele o nienawiści pomiędzy Bad Bidmone i Feą Flisyon, by zawczasu wytargować od Zaraźnicy część jej mocy.

Palce księżniczki mimowolnie powędrowały do okaleczonego kolana.

– Nie – bardzo cicho powiedział Wężymord. – To się stało zupełnie inaczej. Na własnych rękach wyniósł cię z gruzowiska, po dwakroć większy od zwyczajnego śmiertelnika i rozwścieczony do granic szaleństwa. Tkwiłaś nieruchomo w jego uścisku. Drobna dziewczynka w okopconym, porwanym ubraniu, o twarzy tak bladej, jakby przerażenie wyssało z niej całe życie. Nie pamiętałem nawet, że Smardz miał córkę. A potem popatrzyłaś na mnie – i cała byłaś w tych oczach, ty i rzeź cytadeli, z której uratował cię Zird Zekrun. Uratował, ale nie ocalił i myślę, że jakąś częścią zrozumieliśmy to oboje.

Co on mi próbuje powiedzieć?, pomyślała ze strachem księżniczka.

„Podarunek", rzekł Zird Zekrun i nim zdążyłem o cokolwiek zapytać, moc Fei Flisyon przepłynęła między nami. Spośród wszystkich bogów – właśnie Zaraźnica, zaś spośród wszystkich chorób – właśnie ta jedna…

Były w tym całe pokłady udręki i niemocy, których nie rozumiała. Chyba nawet nie chciała rozumieć.

– Zird Zekrun obiecał mi przemianę, która wyniesie mnie pomiędzy bogów. Nie mógł mnie zabić, nie mógł cofnąć przyrzeczenia, więc wypaczył jego kształt.

Znów ją zaskoczył: przywykła wierzyć, że to była ich wspólna zemsta, Wężymorda i Zird Zekruna, po równo. Dlaczego Zird Zekrun miałby mścić się na Wężymordzie za własną klęskę?, pomyślała.

– Z nienawiści – wyjaśnił sucho. – Bo musiał dotrzymać targu, który okazał się bezużyteczny i dlatego, że ośmieliłem się żądać tak wiele. A także po to, aby mnie spętać więzami, które przetrwają przemianę. Bo mimo wszystko jestem tworem jego mocy i pan Pomortu nie może mnie zabić. Jednak z tobą może zrobić, co zechce, i pokazał mi to bardzo szybko.

Tym razem jego wzrok powędrował do kolana, na którym nieruchomo, niczym przyczajone zwierzątko, wciąż spoczywały palce Zarzyczki.

– Czy to skalne robaki? – spytała, pierwszy raz wypowiadając najdotkliwszy z lęków. – Inny, utajony rodzaj kapłańskiego znamienia? Czy są tam w środku? – z wysiłkiem zdławiła szloch. – Drążą mnie, zżerają za życia? Jak panią Jasenkę, która czciła Nur Nemruta, pomyślała, a mimo wszystko naznaczono ją ich piętnem pośrodku spichrzańskiej cytadeli, daleko od ciemnej ziemi Pomortu.

– Nie. – Nie zrobił żadnego gestu, nie usiłował jej dotknąć. – Nic równie oczywistego. Położył na tobie sześciopalczastą rękę i kazał mi patrzeć, jak moc drąży cię z wolna, zmartwiałą i zupełnie bezradną. Gdybym mógł, zabiłbym go wówczas, nawet nie za to, co zrobił, choć i to zasługiwało na odpowiedź, ale dlatego, że kazał mi patrzeć. Nie, nie na skalne robaki, choć klątwa okazała się równie nieodwracalna, zaczerpnięta z samego rdzenia jego mocy. Obrócił cię w kamień. Miałaś na sobie zetlałą od ognia tunikę i widziałem bardzo dokładnie, jak powoli, od stóp żywe ciało zmieniało się w kredowy marmur. Byliśmy połączeni, więc czułem przemianę. Prawdziwą. Rozdygotane trzepotanie serca, coraz słabsze w miarę, jak postępowało przekleństwo, i ból, bo każde włókienko ciała przemieniało się w coś przeciwnego naturze. Kiedy kamień dopełznął do pasa, otworzyłaś usta, jakbyś miała zacząć wreszcie krzyczeć, ale nie zdołałaś wydobyć żadnego dźwięku. To była… abominacja. Spośród wszelkich możliwych klątw wybrał tę, która była zarazem drwiną z mojego życzenia. Przemianę równie stałą i nieodwracalną jak moja własna, lecz odwrotną. Ja miałem zyskać nieśmiertelność i moc bogów, ty zaś – nieśmiertelność zamkniętą w bezrozumnym kamiennym kształcie.

– Nieodwracalną? – powtórzyła zbielałymi wargami księżniczka. – Nieodwracalną?

Czuła, jak gdzieś w głębi jej umysłu narasta głuchy wrzask. Czuła, że powinna sprzeciwić się, nazwać go kłamcą, obrzucić przekleństwami. Nie potrafiła.

– Zatrzymał to, na koniec – Wężymord bił pięścią w parapet okna. – Wcześniej kazał mi… kazał mi błagać, żeby przestał. „Jesteś psem i masz skomleć jak pies", powiedział. „Obyś nigdy znów nie zapomniał, że jesteś jedynie psem". Jednak… jednak przemiana się dokonała, Zarzyczko, i Zird Zekrun w każdej chwili może jej dopełnić.

– Czy nie ma żadnego sposobu…? Czy…?

Jednak naprawdę znała odpowiedź na to pytanie. Podobnie, jak każdy człowiek w Krainach Wewnętrznego Morza.

– Był! – znów uderzył dłonią w kamień; kostki miał obdarte do krwi. – Woda ze źródła Ilv.

Och, Zird Zekrun zgrabnie dobrał drwiny i wyroki, pomyślała gorzko, każdemu według jego miary. Woda ze źródła Ilv, zmącona bezpowrotnie w dzień, kiedy Węży – mord wymordował żmij ów. Tylko, cokolwiek zrobił ze mną pan Pomortu, dlaczego miałoby to obejść Wężymorda?

– Dlatego – powiedział po prostu i nagle pokryła ją fala obrazów i myśli.

Jak w wieży Nur Nemruta, kiedy karzeł pociągnął ją w szczelinę pomiędzy pękającymi lustrami boga, a ona wykrzyczała w ciemności jedno jedyne słowo.

Brunatnowłosa dziewczynka w zetlatej od ognia tunice otwiera usta do krzyku, kiedy postać boga pochyla się nad nią jak słup ciemnej mgły. A zaraz obok – biel. Roziskrzona bezkresna biel śniegu w promieniach porannego słońca. Ból w oczach, światło utkane z ostrzy. Smugi skrzydlatych węży na niebie.

Jak w ogrodach cytadeli księcia Evorintha, gdzie szalony starzec zamierzył się na nią szerokim chłopskim nożem – gdy je powtórzyła.

95
{"b":"89146","o":1}