Литмир - Электронная Библиотека

Śmiech Morskiego Konia chlasnął ją w twarz dotkliwiej niż zawierucha.

– Więc i tego na koniec doszukałaś się w wiedźmich majaczeniach, kapłanko! – zadrwił. – Na własną zgubę, bo Prządka nie dozwoli, by jej służki parały się podobną sztuką, a w sinoborskich lasach znajdzie się dość chrustu na niejeden stos. Tuzin gałęzi za każde słowo bluźnierstwa, kapłanko. Bo nie tobie złożono obietnicę i nigdy nie miałaś prawa dotykać topora. Ani tym bardziej żądać rogu wykutego w ogniach Mieczownika.

– Dość! – uciął głosem, w którym pobrzmiewał huk morza, nim zdołała odezwać się na nowo. – Czy powiedziano ci – odwrócił się ku Firlejce – czym naprawdę jest ta obietnica? Obietnica złożona dawno temu z powodu córki sinoborskich kniaziów, która rzuciła się w morze?

Dziewczyna niemo pokręciła głową. Lelka poczuła, jak chłód przenika ją gwałtownie.

– Dawno temu córka sinoborskich kniaziów rzuciła się w morze z klasztornego muru, po tym, jak nieśmiertelna moc posiadła ją pod postacią jej małżonka – powiedział oschle Mel Mianet. – Roztrzaskała się na nadmorskich skałach, najpiękniejsza z kobiet swego czasu i dziecko, które nigdy nie miało się narodzić. Jej ojciec wszedł po kolana w morze z martwą córką na rękach i zażądał od boga zapłaty za zdradę, za przelaną krew i nie narodzone dziecko, a bóg go usłuchał – świat był inny w tamtych czasach. Złożono przysięgę, jedną z tych, których nie można złamać – na pamiątkę dziewczyny o oczach koloru zimowego morza – i przypieczętowano ją darem złożonym w świątyni Kei Kaella. Kamiennym toporem, którego głos przywołuje boga. I żeby stało się zadość wyrządzonej krzywdzie i nieprawości, bóg poprzysiągł, że odtąd po kres wieków potomkowie owej niewiasty, pierworodni sinoborskich kniaziów, mogą bez lęku wezwać go uderzeniem topora w czas największej trwogi, a bóg wysłucha ich pragnienia. Lecz topór ma dwa ostrza i oba uderzają równie mocno. Jedna jest zapłata dla tych, którzy okiełznają boga w dziedzinie jego mocy, odwieczna i nieodmienna.

Stara kapłanka przygryzła wargi: skoro bóg zaczął mówić, nie mogła go powstrzymać.

– Od tamtych czasów tylko dwa razy uderzono toporem w świątynny mur nad brzegiem morza, bo niewiele jest darów cenniejszych niż życie. Czy tego właśnie pragnęłaś dla swojego syna? Śmierci?

Dziewczyna nie poruszyła się, nie odwróciła nawet ku Lelce. Klęczała na murze u stóp boga, z pochyloną głową. Lelka poczuła przelotne pragnienie, aby dotknąć jej ramienia – jak czyniła wiele lat temu, kiedy szarookie dziecko budziło się z krzykiem pośrodku nocy, wspominając plac przed cytadelą i wysoki podest, na którym obcinano jej włosy. Wybacz, jaskółeczko, pomyślała z litością, tego jednego mogliśmy ci oszczędzić. Wiedzy.

Jednak sieć zastawiono wiele miesięcy temu, tamtej nocy, kiedy za sprawą wołwy przysłuchiwała się kłótni bogów w grotach Traganki, zaś Firlejka była jedynie wąskim pasmem przędziwa na kołowrotku bogini. Gdyby tylko był inny sposób, pomyślała z nagłym żalem stara kapłanka, patrząc na srebrne wrzeciono bogini, wciąż zawieszone u pasa dziewczyny.

– Nie będziesz mogła służyć wszystkim – rzekł łagodnie Mel Mianet. – Nie narodzonemu dziecku i bogini, która wysyła na stos swoje służki, jeśli splamią się cudzołóstwem. Kochankowi, który cię porzucił, i pragnieniu szalonej kapłanki, która pragnie zabijać bogów ich własną mocą. Musisz wybrać, dziewczyno, bo legenda o Annyonne przybrała nowy kształt i nie pozostawiono nam wiele czasu. Tak, kapłanko – błysnął zębami ku Lelce, a drobne strumyczki szybciej potoczyły się po jego brodzie. – To prawda i być może przywołałaś fałszywą przepowiednią więcej, niż pragnęłaś. Sorelki pokłoniły się przed niewiastą, którą nazwano Sharkah, Sierpem Bogini, i wysłuchały jej pieśni, lecz przed kim ugną się bogowie? Nie wiem, podobnej przyszłości nie potrafią wypatrzyć nawet nieśmiertelni. Lecz zeszłej nocy ofiarowano mi rzadki dar. Córka Suchywilka – teraz znów patrzył wprost na nią i czuła się pod tym spojrzeniem jak tamta dziewuszka, co upadła na progu świątyni, nim jeszcze ojcowe ramię poderwało ją ku górze z głębokiego śniegu – z własnej woli odrzuciła ku morzu obręcz dri deonema. Cóż podarujesz mi w zamian za znak Fei Flisyon, skoro nie pożałowałaś życia kniaziowskiego bękarta dla morskiego rogu?

Z nagła zaschło jej w gardle. Nie miała nic, wiedział o tym bardzo dobrze, żadnej mocy, żeby go zatrzymać ani przymusić.

– Nie potrafiłybyście tego dokonać, choćbyśmy złożyli wszystkie znaki bogów w wiklinowym koszu przy bramie świątyni – w głosie Morskiego Konia nie było drwiny, tylko powściągliwa pewność. – Nie starczy do tego przygarść zakazanej wiedzy o Annyonne i majaczenia zdychających wiedźm. To wszystko na darmo, kapłanko, zupełnie na darmo. Nie zdołacie na nowo połączyć tego, co rozdzielono w kuźniach Kii Krindara, zaś sztylet, który zabijał Stworzycieli, wykuto z innego zgoła kruszcu. I nawet wówczas nie metal był najważniejszy, ale palce, które go trzymały.

– Łżesz, obyś był przeklęty! – wykrzyknęła wściekle Lelka. – Nie z innej przyczyny spalono ongiś spichrzańskie opactwo – bo zachowano w nim resztki dawnej wiedzy. I sposób, wyśniony w proroctwach boga. Sposób, jak zabić nieśmiertelnych.

– Opactwo spalono – powoli odparł Mel Mianet – ponieważ kniaź powadził się z kapłanami albo oni z nim, nie pomnę dokładnie, bo też trudno rozeznać się we spichrzańskich waśniach. A to, że jedna czy dwie ze świątynnych mniszek nabiły sobie głowy proroctwami, niczego nie mogło zmienić.

– A Sorgo?! – zaskowytała stara kapłanka. – Co powiesz o Sorgo?!

– Ostrzegałem Bad, by nie nadawała swej mocy kształtu miecza – skrzywił się boleśnie. – I nawet gdybym z własnej woli oddał róg, jak zamierzasz mnie nim zabić, kapłanko? Bo nie w twojej mocy, powtarzam, połączyć owe znaki na nowo i wykuć zeń sztylet podobny broni, którą nosiła Annyonne.

– Ale przyznajesz, że jest podobna moc! – wykrzyknęła z wściekłością. – A skoro jest moc, pierwej czy później wy – zdychacie niczym szczury, choćby po naszym trupie, choćby po tym, jak Zird Zekrun zniesie nas z powierzchni świata dla własnej mrzonki! Dla marzenia, które nie może się spełnić, ponieważ jego czas minął dawno temu, ponieważ oszczędzono was z rzezi z łaski Delajati, ale wasz czas także minął nieodwracalnie! Nigdy – zachłysnęła się własną wściekłością – żadne z was nigdy nie dorówna Stworzycielom! Nie potraficie, żadne z was nie ma mocy, aby wyprząść cokolwiek z nicości i nazwać nowym imieniem. Umiecie jedynie niszczyć, jak Zird Zekrun, który wymordował żmijów i ninie sięga po cały nasz świat!

Bóg spoglądał na nią z nieodgadnionym wyrazem twarży, kiedy osunęła się na mokre kamienie. Widziała, jak trójząb drgnął w jego dłoniach, a drobna, spieniona fala zatańczyła u rąbka szaty, jakby zamierzał ku niej podejść, lecz nie uczynił ani kroku.

– Czy to prawda? – spytała z cicha Firlejka. – Czy naprawdę tego chce Zird Zekrun?

Morski Koń wciąż milczał, wpatrując się w obie kapłanki nieruchomymi oczyma o bursztynowych źrenicach. Krople deszczu opadały z miarowym pluskiem.

– Zagłady Krain Wewnętrznego Morza? – ciągnęła jak we śnie dziewczyna, jej głos był przyciszony i odległy. – Czy to możliwe? – postąpiła krok do przodu i jeszcze jeden, aż czubki jej butów zawisły nad przepaścią. – Czy zdołałby tego dokonać?

– Nie wiem – odparł wreszcie Mel Mianet, zaś stara kapłanka mogła jedynie słuchać w zdumieniu – gdyż nie sądziła, że po tym, jak jej odmówiono odpowiedzi, bóg ugnie się przed dziecinną prośbą Firlejki. – Nie wiem, jak daleko sięgają jego moce.

– Jednak tego właśnie pragnie, prawda? – przez twarz dziewczyny przebiegł skurcz. – Powrotu świata Stworzycieli, jakakolwiek miałaby być cena. Czy o tym właśnie wieszczyły wołwy w podziemiach treglańskiego przybytku? – odwróciła się gwałtownie ku Lelce, a w jej pobladłej twarzy było coś, co przeraziło kapłankę bardziej niż furia boga. – Czy z tego powodu odesłaliście mnie, matko, do klasztoru w Dolinie Thornveiin – abym nie dowiedziała się zawczasu i przyjęła wrzeciono bogini, a wraz z nim waszą pomstę i waszą nienawiść? Czy dlatego popchnęliście ku mnie Warka – ponieważ potrzebowaliście kniazio – wskiego dziecka, żeby przywołać boga, a mnie odebrać wszelki wybór. Czy…?

– Odpowiedz, kapłanko! – rozkazał Morski Koń i bezradnie skinęła głową, nie patrząc ku Firlejce, starając się nie słyszeć jej szlochu.

Jednak, kiedy podniosła wreszcie wzrok, dziewczyna bynajmniej nie płakała. Wyciągnęła rękę ku Mel Mianeto – wi, a potem postąpiła naprzód, nie oglądając się w dół, nie dostrzegając nawet, kiedy mur urwał się pod jej trzewikami. Szła po ciemnych falach, w głąb dziedziny Mel Mianeta, a morze wygładzało się na jej ścieżce, póki nie stanęła tuż przy nim, niemal dotykając czołem brody przetkanej zielonymi wodorostami. Lelka zamrugała piekącymi powiekami: to miało być zupełnie inaczej.

– Kazałeś mi wybrać, panie Wewnętrznego Morza – odezwała się jasnym głosem Firlejka. – Więc wybieram, z własnej woli i bez przymusu, choć przyprowadzono mnie tu nieświadomą i zwiedzioną kłamstwem. Wedle twego żądania i przed twoim obliczem wybieram i proszę cię o pomoc przeciwko mocy Zird Zekruna Od Skały, ponieważ dałeś mi wybór i ponieważ jest w mojej mocy prosić cię o pomoc. I jeśli ceną mojego życzenia jest to dziecko, które w sobie noszę, niechże i tak będzie.

– Och, jaskółeczko! – zapłakała wreszcie Lelka, pokonując palący ból w dole brzucha i jeszcze inną boleść, która rozpełzała się z wolna w jej piersi.

Lecz żadne z tamtych dwojga nie zwracało na nią uwagi, więc objęła się tylko ciaśniej ramionami. Jej suknia była mokra od deszczu, lecz kiedy dotknęła rąbka spódnicy, dojrzała na palcach żywą, jasną czerwień. Nic nie czuła. Spróbowała się podnieść, lecz jej nogi były zimne jak kamienie muru i równie obojętne.

Czy to już teraz?, pomyślała, unosząc twarz do góry, ku powiewowi od Wewnętrznego Morza.

– Dlaczego miałbym ci pomóc? – Mel Mianet położył rękę na ramieniu Firlejki. – Dlaczego miałbym wystąpić przeciwko własnemu plemieniu?

115
{"b":"89146","o":1}