Литмир - Электронная Библиотека

Przystanął, nasłuchując, czyli kto za nim nie idzie, ale wokół było cicho i ciemno. Długo macał palcami po ścianach, aż wynalazł niewielkie wgłębienie. Wcisnął się weń, głowę wtulił w ramiona, bo przejście było niskie. Za pierwszym zakrętem przykucnął, czekając, czy też kto nie zamyśla go szukać. Siedział, wsłuchując się we własny, przyspieszony oddech, póki wreszcie nie ogarnęła go wielka błogość. No, niech się jeno z tej dziury wydobędę, pomyślał z ulgą, zapalę bogom niejedną świeczkę na ołtarzu za niespodzianą łaskawość. I wtedy właśnie coś w jego głowie przełamało się niespodzianie i boleśnie.

Ani rozumiejąc, co czyni, Mroczek wstał, powrócił na schody i począł kroczyć przed siebie w dół. Nogi pewnie odnajdowały stopnie, choć mrok gęstniał coraz bardziej. Nie wiedział, dokąd wędruje ani skąd zna drogę, lecz jakaś jego część wyła rozpaczliwie ze strachu. I nic nie mógł zrobić, zupełnie nic – jakby odebrano mu cały świat, nawet samego siebie, wszystko, prócz ciemnych schodów prowadzących do wnętrza skały.

Stopnie urwały się niespodzianie i Mroczek przystanął niepewnie. Powietrze było ciężkie i stęchłe, lecz musiała otwierać się przed nim jakaś większa przestrzeń, bowiem czuł na twarzy lekki podmuch. Nie było w tym jednak żadnej nadziei: ponad nim zalegały nieruchomo pokłady żywej skały, mocą Zird Zekruna wypiętrzone z morskiego dna w Hałuńską Górę, najpotężniejszy szczyt Pomortu. Przyprowadził mnie tutaj, pomyślał z przerażeniem Mroczek, jak bydlę na rzeź.

– Niezupełnie. – Mroczek nie potrafił zgadnąć, skąd dobiega przyciszony, głęboki głos, który zdawał się na wylot przewiercać jego umysł.

I zaraz w ciemności wokół leniwie poczęły otwierać się tuziny oczu, połyskliwych, żółtych ślepi, co wpatrywały się weń urągliwie. Kolana osłabły mu ze strachu, zatoczył się mocno na ścianę.

– Niezupełnie na rzeź – ciągnął z rozbawieniem Zird Zekrun, zaś bursztynowe ślepia zataczały w ciemności coraz ciaśniejsze kręgi. – Widzisz, kupcze, nie potrzebuję cię więcej. Nie po tym, jak rudowłosa niewiasta, której obaj pragniemy tak mocno, odrzuciła obręcz dri deonema – po cóż miałbym szukać u ciebie marnych resztek wiedzy, skoro wreszcie mogę jej zaczerpnąć u samego źródła? Przeszedłeś jednak długą drogę i twój trud zasługuje na zapłatę. Jakież dary przyniosłeś swojemu bogu, kupcze?

– Nie jesteś moim bogiem! – zaskowytał dziko Mroczek, kiedy żółte źrenice rozbłysły znienacka przy samej jego twarzy. – Moim bogiem jest Nur Nemrut Od Zwierciadeł!

– Twojego boga zaszlachtowała rudowłosa Zwajka – zaśmiał się Zird Zekrun. – Jesteś bezpańskim psem, o którego nikt się nie upomni. A ja potrzebuję pomocnika. Nic wielkiego, kupcze, nic wielkiego. Kogoś, kto pozamiata komnaty i kurz ze sprzętów zetrze. Uwarzy w kominie polewkę i przyniesie z targu nowe świece. Buty wypastuje w święto, piosenkę skoczną zaśpiewa dla odpędzenia smutku – ciągnął z drwiną. – Przyjmę cię do terminu, kupcze, a kto wie, jak daleko zajdziesz? Może i tobie królestwo wielkie pisane, zemsta krwawa i miłowanie pięknej księżniczki, której ojca zamordujesz? Może nawet nieśmiertelność? Uczeń czarnoksiężnika wiele może, kupcze, więcej niż ogarniasz swoim drobnym, robaczywym umysłem. Ale najpierw musisz wkupić się do terminu, bo nie rozrzucam moich darów na próżno. Poprzedni sługa przyniósł mi śmierć żmijów, kupcze. Czyją śmiercią ty mnie obdarujesz?

* * *

Wreszcie nie mogła czekać ani jednej nocy dłużej i czterej niemi niewolnicy wynieśli jej posłanie za zachodni mur treglańskiej świątyni, na skraj morza. Noc była ciemna i zimna, zaś przez wichurę przebijał ryk fal bijących o wysoki brzeg. Ukryty głęboko w skórach kamienny topór boga zdawał się parzyć jej ramię. Jeden z niewolników potknął się na kamiennym stopniu i lektyka zakołysała się niebezpiecznie. Firlejka krzyknęła coś, lecz jej głos ginął w tętnieniu kropel bijących o nawoskowane płótno.

Dopiero wysoko na murze rozsunęła zasłony i zimny deszcz smagnął ją po twarzy. Nie poczuła go, nie czuła właściwie nic: tej nocy wypiła podwójną dawkę uśmierzającego ból naparu. Oschle odprawiła niewolników i przez chwilę leżała nieruchomo, wypatrując bladych smug piany u podnóża muru. Firlejka zgięła się w pół, jedną ręką kurczowo uczepiona blanków, drugą zaciskając na brzuchu poły płaszcza. Z bliska jej twarz wyglądała niczym oblicze topielicy, posiniałe z zimna i strachu, oblepione mokrymi włosami.

Kiedy dowiedziała się, co mają uczynić tej nocy, pierwszy raz odwróciła się do Lelki plecami. Nie zrobię tego, powiedziała, nie okradnę mojego syna z jego dziedzictwa. A czy okradniesz go z całego życia?, spytała ostro Lelka. Czy wierzysz, że pozwolą ci go zatrzymać, kiedy nowa narzeczona przypłynie do książęcej cytadeli, a ty nie będziesz miała żadnej mocy, żeby go obronić? Żadnej mocy, dziewczyno. Wrzeciono bogini nie jest cudownym płaszczem i nie zasłoni cię przed wzrokiem drużynników, kiedy zastukają we wrota, żądając kniaziowskiego pierworodnego. Kea Kaella nie ma żadnego powodu, by strzec twojego bękarta. I nie uchroni żadnego z was przed ukamienowaniem na placu przed cytadelą, jeśli Wark wyda taki rozkaz. Pamiętasz jeszcze ten plac, Firlejko?

Dziewczyna wyprostowała się sztywno, a na jej policzkach wykwitły ceglaste plamy. Pamiętała bardzo dobrze, jakże mogła zapomnieć? Ale kiedy podtrzymywała Lelkę w ostrym, jesiennym wichrze, stara kapłanka przez chwilę przestraszyła się, że zaraz zepchnie ją w dół, ku ostrym nabrzeżnym skałkom, nie dbając o kamienny topór i przysięgi przed posągiem bogini.

Jeszcze nie teraz, jaskółeczko, pomyślała cierpko. Jeszcze jedna rzecz, do której cię przeznaczono, wybrano i przygotowywano przez te wszystkie lata. A później… Są jeszcze inne narzędzia, a w podziemiach przybytku trzech kopiennickich kowali wyczekuje kruszcu, którego nie zdołają rozpoznać, ponieważ wyjęto im oczy, lecz przekują go, jak im rozkazano.

Z wysiłkiem uniosła ramiona – topór był ciężki i śliski od deszczu – i pozwoliła mu opaść na chropowate kamienie. Jeszcze rok temu, pomyślała z rozgoryczeniem, mogłabym ścinać drzewa w świątynnym ogrodzie, a teraz ledwo zdołam utrzymać go w palcach. Dźwięk był tępy, lecz pełen nieoczekiwanych, dziwnych ech – poprzez odurzające wywary Lelka poczuła, jak coś w jej piersi rozchybotało się boleśnie. Przełknęła ze strachem ślinę. To była ogromnie dawna obietnica i magia tak potężna, że mogła je obie zmieść bez śladu.

A potem dźwięk wygasł. Morze dalej biło ze złością w brzeg, a kolejny podmuch wichru niemal zepchnął ją z muru. Tyle właśnie na końcu zostaje z boskich obietnic, pomyślała gorzko Lelka. Dwie durne niewiasty w jesiennej ulewie.

Jednak głęboko w przybytku Kei Kaella spoczywał wiklinowy kosz wyścielony nie gręplowaną wełną. A także żebracza miska, resztki zwierciadlanego naszyjnika i Fletnia Wichrów, delikatnie otulone szarą przędzą. Niewiele, a w każdym razie nazbyt mało na to, czego pragnęła. I dlatego musiała spróbować jeszcze ten jeden raz, jeszcze tej samej nocy – nim krople wodnego zegara bogini przetoczą się na dobre.

Pomruk morza u stóp wzmógł się i spotężniał. Lelka popatrzyła na swoje palce, zaciśnięte rozpaczliwie na stylisku topora, a potem zamknęła oczy i drugi raz uderzyła w kamienny mur. Jej płaszcz i suknie przemokły ze szczętem, zaś bandaże na obrzmiałym brzuchu rozluźniły się i drażniły przy każdym poruszeniu.

Nie przyjdzie, pomyślała. Dlaczego niby miałby mnie usłuchać, przed czasem, nim jeszcze pierworodny sinoborskiego kniazia urodzi się w wielkiej komnacie cytadeli? Powinnam była zaczekać – bo choć bogowie muszą dotrzymywać obietnic złożonych śmiertelnikom, nie czynią tego za darmo i nie przed czasem przez nich wybranym. Jeszcze kilka miesięcy, do wiosny, nie dłużej. Tyle że wtedy będę już spać głęboko, w korzeniach czarnego bzu przy klasztornym murze, a Firlejka nie znajdzie w sobie dość odwagi na podobną wyprawę.

Ze stłumionym jękiem uniosła topór. Nie było innego sposobu i zamierzała tu zostać, choćby jej przyszło całą noc uderzać w mur przybytku – bo róg Mel Mianeta spoczywał głęboko na dnie Wewnętrznego Morza i nie mogła go wydobyć bez boskiego przyzwolenia.

– Dosyć, kapłanko.

Był tam. Na brzegu morza, choć niewiele niżej – szedł ku nim po wysokiej, gładkiej fali, jak po ciemnym moście. Jakimś sposobem mimo ciemności i deszczu Lelka widziała go bardzo wyraźnie: ciemne włosy zwajeckim zwyczajem splecione w dwa warkocze i długą, rozwichrzoną brodę, z wczepionymi weń sinozielonymi wodorostami, muszlami i drobną rybką, która trzepotała się niespokojnie, póki jej nie strącił. W ręku trzymał trójząb, ten sam, którym burzył morze w Cieśninach Wieprzy i rozrywał dla kaprysu kadłuby okrętów, a jego szata spływała deszczem. Jednak naprawdę przestraszyły ją dopiero oczy. Kiedy spojrzał jej prosto w twarz spod krzaczastych brwi, zdawało się jej, że widzi źrenice kniazia Krobaka, jej ojca, którego pozwoliła zakłuć pod bramami przybytku. To nie był wizerunek Kei Kaella wymalowany dawną sztuką na sosnowej desce, tylko żywa moc, która odpowiedziała na wezwanie, lecz której nie mogła żadnym sposobem przymusić do posłuszeństwa.

– Nie miałaś prawa mnie wzywać, kapłanko – odezwał się łagodnie. – Nie miałaś prawa dotykać topora.

– Doprawdy? – Lelka przymrużyła oczy, lecz jej głos dygotał niebezpiecznie: to nie była wołwa, spętana i opita ofiarną krwią, tylko nieśmiertelna moc Wewnętrznego Morza, którą wyrwała z otchłani. – Czyżby Morski Koń zapomniał dawnych obietnic?

Bóg bez słowa potrząsnął głową i przeniósł spojrzenie na Firlejkę, drobną i skuloną w mokrym płaszczu. Dziewczyna pochyliła się, próbując podjąć go pod kolana, lecz fala cofnęła się prędko.

– Proszę – powiedziała bardzo cicho. – W imieniu niewiasty, która niegdyś chodziła po tym murze. I w imieniu mojego syna. Idzie wojna, a żaden ze śmiertelnych władców i nieśmiertelnych mocy nie stanie w jego obronie. Proszę.

Wzrok Morskiego Konia złagodniał nieznacznie, a Lelka głęboko zaczerpnęła tchu.

– Zaklinam cię poprzez pięcioro, którzy stworzyli niebo i ziemię, i morze, i wszystko, co w nich jest – podjęła śpiewną inwokację. – Poprzez jedenastu bogów, którzy chadzają pomiędzy śmiertelnikami, i poprzez wszystkie przedksiężycowe moce. Poprzez skrzydlate węże nieba i Iskry, młodsze siostry bogów. Poprzez wszystko, co zamieszkuje cztery krańce ziemi. Poprzez krew i wodę cię zaklinam, poprzez żelazo i kamień. Poprzez tę, którą zabrało morze i poprzez obietnicę starą jak te mury. Zaklinam cię poprzez twoją własną śmierć. Na róg, który przed wiekiem wykuto w kuźniach Kii Krindara. Oto moje życzenie.

114
{"b":"89146","o":1}