Литмир - Электронная Библиотека

– Twoje życie – powiedział na koniec Koźlarz. – Którego nie chciałaś utracić z powodu Żalników, a teraz wystawiłaś na szwank dla kilku słów wypowiedzianych nie w porę i dziecinnej dumy.

– Naprawdę? – uśmiechnęła się blado. – Naprawdę wierzysz, że jedynie takie niebezpieczeństwo nam zgotowano? Że każdy dar pozostanie bez zapłaty, zaś znaki nie upomną się wreszcie o swoich właścicieli? Że na koniec nikt inny nie upomni się o owe znaki, skoro ich bogowie pomarli, a powiernicy wędrują z dala od siedzib mocy? Naprawdę w to wierzysz?

Nic nie odpowiedział i przez chwilę patrzyli na siebie, jakby narastały pomiędzy nimi kolejne kurtyny deszczu.

– Chodźmy – potrząsnął głową książę. – Odprowadzę cię do obozowiska. Jutro przed świtem ruszamy na Pomorców.

* * *

U schyłku lata choroba stoczyła Lelkę tak dalece, że kazała się nieść w sekretne komnaty w podziemiu przybytku, gdzie w żelaznych klatkach trzymano wołwy. Pozostawiła przy sobie jedynie dwie stare niewolnice do usługi i nie chciała oglądać nikogo prócz Firlejki. Jej odejście trzymano w tajemnicy: Tregla nie okrzepła jeszcze po śmierci Krobaka i lękano się zamętu. Lecz raz po raz t przeklęte z krzykiem uderzały czołem o kamienną posadzkę i w przybytku trwożliwie szeptano, iż stara pani pożywia się ich plugawą mocą. Niektórzy zaś wierzyli, że Lelkę dawno pogrzebano przy wewnętrznym murze świątyni, w korzeniach czarnego bzu, jeszcze inni gadali, że młoda pani uwięziła ją w tajemnej komnacie. Nie miało to jednak większego znaczenia – póki przy pasie Firlejki połyskiwało srebrzyste wrzeciono bogini.

Wark nadal nie próbował przyzywać jej do cytadeli. Jeśli domyślił się, z czyjego rozkazu jego ojca zaszlachtowano pod świątynnym murem niczym wieprza, nic nie dał po sobie poznać. Krobaka pochowano godnie, zaś jego syn przeszedł ulicami Tregli w żałobnym pochodzie z odsłoniętą głową i nie kryjąc łez. A potem nastał spokój, dziwny, nieoczekiwany spokój. Jakby Kea Kaella postanowiła na koniec odpłacić za długie godziny modłów i obdarować Lelkę pożegnalnym darem, nim na dobre poprowadzi ją w podziemne komnaty bogów.

Aż tamtego chmurnego, jesiennego dnia obwieszczono jej, że pod bramą świątyni stoi niespodziewany zgoła gość – i że nie chce rozmawiać z nikim prócz niej. Niewiasta w białym żałobnym płaszczu Skalmierek, których mężów zabrało Wewnętrzne Morze, wypowiedziała tylko jedno słowo: swoje imię. Dość, by przywołać starą kapłankę spoza mgły naparów i kojącego ból dymu.

Na twarzy miała wykłute ciemną farbą znamię niewolników, którym wedle pogłoski naznaczono ją na Wyspach Zwajeckich. Jednak oczywiście nie była to prawda. Zwajcy nie mieli zwyczaju szpecić niewolnic, szczególnie tych, które prowadzono do łoża kniazia, zaś ta niewiasta urodziła mu czterech synów i niejedna księżniczka mogła zazdrościć jej władzy. Suchywilk nie naznaczył jej piętnem, nie kazał nawet nosić niewolniczych bransolet. Rodziła mu synów, zasiadała w górze stołu, pod poprzeczną belką zwajeckiego dworca i nosiła przy pasie pęk mosiężnych kluczy. Jak każda zwajecka niewiasta w mężowskiej włości.

Aż wreszcie mężczyzna, którego przywykła uważać za małżonka, choć nigdy nie było pomiędzy nimi obietnic ni przysiąg, odprawił ją bez słowa. Suchywilk stanął w drzwiach, obcy, odmieniony. Nie widział jej – nawet wtedy, gdy trzęsącymi rękoma odpięła od pasa pęk kluczy, znak władzy we dworcu. Ani kiedy upadła mu do nóg, błagając, by nie odsyłał precz matki własnych synów. Tej samej nocy w jednym rozpaczliwym wybuchu gniewu, żalu i poniżenia kazała sobie wykłuć na policzku niewolniczą spiralę, aby pohańbić go przed północnymi wojownikami i synami, których mu urodziła. Na darmo, bowiem Suchywilk nigdy nie miał zobaczyć jej twarzy. Nie uczynił nawet tego drobnego honoru i nie odprowadził jej na pokład okrętu.

Córka skalmierskiego doży ściągnęła wargi pod spojrzeniem Lelki. Wciąż nosiła się prosto, a w jej twarzy, pomimo spirali na policzku, znać było ślady wielkiej urody, o której niegdyś śpiewano po brzegach Wewnętrznego Morza. Rozpuszczone, śnieżnosiwe włosy opadały na plecy, ujęte nad czołem jedynie drobną, srebrzystą obejmą, zaś suknia była biała i równie prosta w kroju, jak świątynna szata Firlejki, która w milczeniu przysiadła na skraju łoża.

Skalmierka była blada, jakby wypłowiała pod południowym słońcem, jakby czas wytrawił z niej wszelkie barwy; jedynie oczy pozostały błękitne niczym niezabudki i dziwnie intensywne. Od powrotu z Wysp Zwajeckich nie widywano jej w stołecznych dworach: Suchywilk obdarował ją wystarczająco hojnie, aby zdołała kupić sobie schronienie w klasztorze, jak czynią świątobliwe skalmierskie wdowy. Tyle że córka doży nie pogrzebała małżonka, choć najpewniej z całych sił pragnęła to uczynić.

Kobiety, pomyślała Lelka, z rzadka są wspaniałomyślne dla mężczyzn, których kochają, a ona nie pozwoliła sobie na najdrobniejszą ulgę. Każdego poranka, kiedy spoglądała w zwierciadło – na ciemną spiralę w poprzek policzka i rozpuszczone włosy – wszystko zaczynało się na nowo. Kiedy wiązała pas w poczwórny węzeł, na pamiątkę czterech synów, których jej odebrano. Kiedy zdobiła kolejną suknię drobnym zwajeckim haftem. Jakby sama pamięć nie wystarczała, jakby musiała nosić na sobie własną hańbę niczym płaszcz.

Tamtego lata, kiedy Suchywilk najechał pałac jej ojca, najstarszą córkę doży, delikatną, wiotką dziewczynę o oczach błękitnych jak niezabudki, przyobiecano jednemu z książąt Przerwanki. W wyprawnych skrzyniach czekały starannie złożone płaszcze z ciężkiego brokatu i jedwabne suknie, nawitki wyszywane perłami i wysokie skalmierskie kołnierze, połyskujące od złota i drogich kamieni. Kołyska z najczystszego srebra, talerze, kubki i dzbany. Kunsztownie rzeźbione szkatułki z różanego drzewa, gdzie pomiędzy flakonami perfum jej matka ukryła napój, który pomoże jej w poślubną noc zdobyć względy męża. Księga w ciężkiej oprawie – traktat jej ojca o sztuce polowania z sokołami, dar dla małżonka córki. Psałterz z modlitwami do Sen Silvara Od Wichrów, by mogła chwalić własnego boga w obcej ziemi. I drobna książeczka w błękitnym safianie, pełna najsmutniejszych wersów skalmierskich trubadurów. Tuzin niewolnic i tyleż szlachetnych skalmierskich panien postanowiono wyprawić w jej orszaku ku Górom Żmijowym, by znalazły mężów pośród szlachty Przerwanki. Cedrowe łoże pobłogosławione w świątyni boga, aby uczynić ją płodną. Spis możnych na dworze jej małżonka: ci, na których przychylność może liczyć, ci, których przekupi srebrem i ci, na których ma ściągnąć niełaskę. I przesycone trucizną rękawiczki, które ma wręczyć małżonkowi, kiedy urodzi mu pierworodnego syna. Wszystko, czego oczekiwano po córce doży. Wszystko, czym był Skalmierz.

Nie miała więcej niż piętnaście zim, wspomniała Lelka, kiedy horda pijanych zwajeckich wojowników wpadła w nocy do jej komnaty. Wiotka, delikatna córka doży, która nigdy nie wyszła samotnie dalej niż w krużganki ojcowskiego pałacu, bo skalmierskie dziewczęta nie chadzają swobodnie ulicami miasta. Jedna z wielu, bardzo wielu, którą okręty uwiozły na północ. Ta jednak musiała wystarczająco dobrze rozumieć, czym są targowiska w cieniu Hałuńskiej Góry, aby znaleźć drogę do łożnicy najwyższego zwajeckiego kniazia. Dość gibka, by nagiąć się, nie złamać. Dość rozumna, by przyjąć imię nałożnicy i władzę żony. Dość urodziwa, by utrzymać go przy sobie dłużej niż tuzin lat.

Dość nieostrożna, by zapomnieć, że Zwajcy nigdy nie przyjmą jej za swoją.

Pozostawiła w dworcu Suchywilka czterech synów i suknię, którą całą zimę wyszywała w srebrne kwiaty, ślubny dar Suchywilka dla jasnej Selli. W przeddzień wesela jedna ze służebnych przymierzyła ją dla zabawy, a nasączona palącą trucizną materia przeżarła ją aż do kości. Nie darmo ze wszystkich Krain Wewnętrznego Morza w Skalmierzu najbardziej kochano kunsztowną sztukę skrytobójstwa.

Córka doży podniosła chłodne spojrzenie na brzuch Firlejki.

– Widzę, że treglańskie kapłanki godnie zakrzątnęły się wedle sinoborskiego władztwa – zauważyła.

– Lepiej niż wyście się, pani, zatroszczyli wokół waszego! – syknęła dziewczyna.

Palce Lelki zacisnęły się wokół jej nadgarstka jak szpony.

– Może i prawda, dziewczyno – Skalmierka wzruszyła ramionami. – Ale niegdyś i ja dumnie obnosiłam wydęty brzuch pomiędzy panami północy i nie przywiodło mnie to dalej niż na śmiech ludzki i poniżenie. Dziewki kniaziów – przymrużyła oczy, gdy na twarz Firlejki wolno wypełznął rumieniec – z rzadka oglądają swoje potomstwo na tronach. A w moim kraju kapłanki, które zerwały śluby, żywcem pali się na stosach. Jak wiedźmy.

– A w moim kraju – chrapliwie odezwała się Lelka – za ubliżanie kapłankom wyrywają język i wyłupiają oczy. Czy będziemy obrzucać się obelgami, niczym dzieci?

– Nie – córka doży uśmiechnęła się, sięgając ku inkrustowanej macicą perłową skrzyni. – Raczej dobijemy targu.

Odwinęła lnianą materię, podając jej na wyprostowanych dłoniach srebrzystą fletnię, jedenaście piszczałek, połączonych wijącym się pędem winorośli. Lelka pogładziła palcem chłodny, gładki metal. Fletnia Wichrów, wykuta w zagubionych kuźniach pośrodku Gór Żmijowych, pulsowała mocą.

– Jakim sposobem?

– Złotem, trucizną, sztyletem – wąskie, blade wargi córki doży wygięły się w uśmiechu. – Jakież to ma znaczenie? Czy ja zgaduję, po co kapłanki Kei Kaella zbierają znaki bogów? Czy pytam, co bogini rzekłaby na podobne świętokradztwo? Albo sinoborski kniaź – podniosła na Firlejkę drwiące spojrzenie. – Pono nie odwiedza was już w świątynnej łożnicy. Pono szuka innego przymierza i wyprawił posłów w ciemną ziemię Pomortu. Rychło przyjdzie wyglądać zrękowin – z narzeczoną wybraną z woli pomorckich kapłanów albo i samego Zird Zekruna. Jak wam się zdaje, kapłanko, długo li wasz bękart pożyje, jeśli w treglańskim dworcu rozgości się nowa kniahini?

Ręka Firlejki napięła się i zesztywniała pod palcami starej kapłanki, lecz dziewczyna ni jednym gestem nie pokazała po sobie zdumienia. Lelka z wysiłkiem przełknęła ślinę: skalmierscy szpiedzy słynęli w Krainach Wewnętrznego Morza, zaś córka doży nie miała powodu, by kłamać. Mógł to uczynić, pomyślała. Z zemsty za śmierć ojca i koronę, którą wcisnęłyśmy mu na głowę. Kniaziowie z rzadka bywają wdzięczni i nazbyt często płacą swoje długi katowskim żelazem. Lecz Zird Zekrun… bez słowa potrząsnęła głową. Jak mógł być podobnym głupcem – po wszystkim, co zdarzyło się w Żalnikach, po tym, jak wymordowano żmijów i po zniknięciu Bad Bidmone?

102
{"b":"89146","o":1}