Lecz być może, pomyślała po chwili i była to gorzka, bardzo gorzka myśl, być może właśnie tego pragnie Wark: zguby całego zakonu Kei Kaella, który wyniósł go na Kamienny tron sinoborskich kniaziów, i odejścia bogini, która pozwoliła na podobną niegodziwość. A także – spojrzała na pochyloną, ukrytą w cieniu twarz Firlejki – śmierci niewiasty, która lepiej niż ktokolwiek poznała jego słabość. Której nigdy nie zdoła wydrzeć bogini. I która ukradła mu pierworodnego.
– Módlcie się, żeby wasz kochanek obdarował was szybką, łaskawą śmiercią – córka doży uśmiechnęła się zimno. – By nie pogrzebano was za życia w ciemnej, świątynnej krypcie. Byście nie oglądali, jak krew z waszej krwi obraca się przeciwko wszystkiemu, czym jesteście.
– Czy dlatego przybyliście do Sinoborza? – Firlejka odezwała się nieoczekiwanie jasnym, spokojnym głosem. – By ostrzec nas przeciwko pomorckiemu przymierzu?
– Nie, dziewczyno! Nie dbam, choćby Zird Zekrun przykuł waszą boginię żelaznym łańcuchem do stoku Hałuńskiej Góry i kazał sępom dzień w dzień wyżerać jej wątrobę. I nie z tego powodu wykradłam Fletnię Wichrów z najświętszej świątyni Sen Silvara.
– Dlaczegóż więc? – głos Firlejki był wciąż opanowany i płaski, lecz jej dłoń poruszyła się nieznacznie na brzuchu, jakby uspokajając drzemiące wewnątrz brzemię.
– Z powodu długu, który noszę w sobie dłużej, niż sięgasz pamięcią, kapłanko – córka doży odrzuciła z twarzy siwe, rozpuszczone włosy. – Powiadają, że w Skalmierzu wszystko ma swoją cenę: honor, wierność, miłość, a ja opłaciłam moją solennie i niewiele mi z tego przyszło. Lecz są jeszcze inne rzeczy i, jak się wnet przekonasz, one również mają swoją cenę. Bo nic się nie dzieje bez zapłaty, bogowie pilnują, byśmy o tym nie zapomnieli. Wiedziałam o tym bardzo dobrze, posyłając pomorckie okręty na brzeg jego wyspy.
Lelka wstrzymała oddech.
– Ukrytą ścieżką pomiędzy skałami poprowadziłam frejbiterów do kniaziowego dworca – ciągnęła beznamiętnie Skalmierka. – Świętowano jesienny połów biełuchy i brzeg migotał od ognisk, ale sale dworu były puste i ciche. Nie więcej niż pół tuzina wojowników, żaden nie krzyknął głośniej niż niespokojne, nocne ptaki. Szliśmy od komnaty do komnaty, ja i zastęp pomorckich frejbiterów, opłaconych szczerym złotem, tym samym, które Suchywilk wcisnął mi na pożegnanie w rękę. A potem wróciłam do wielkiej sali i usiadłam na moim miejscu, pod poprzeczną belką rzeźbioną w wizerunki żmij ów, i czekałam na niego. Czekałam ze splecionymi rękoma, jak czyniłam wcześniej przez te wszystkie lata, kiedy nosiłam u pasa klucze do dworca. Czy rozumiesz to, kapłanko?
– Tak! – odparła Firlejka z gwałtownością, która niemal przestraszyła starą kapłankę. – Tak!
– I wiedziałam, że przyjdzie mi za to zapłacić – córka doży potrząsnęła głową. – Wiedziałam bardzo dobrze. Ale… gdybyście widziały to światło w jego oczach, kiedy mówił o jasnej Selli. Krew z rodu nieśmiertelnej Iskry, legenda północy – jakże brać się śmiertelnym w zapasy z baśnią? – zaśmiała się gorzko. – Więc powiadam wam, że oddałabym własne życie raz jeszcze i po trzykroć, byle zobaczyć, jak gaśnie to światło w jego oczach, jak zamienia się w popiół i jałowy żal. Stałam na kamieniu, mocno wrośniętym w ziemię, kiedy frejbiterzy brali ją kolejno, jeden po drugim, dziewkę o włosach jak ogień. Krzyknęła tylko raz jeden, na końcu, a jej krew była czerwona i zupełnie zwyczajna na morskim piasku. Suchywilkowe szczenię pełzało po brzegu, grzechocząc barwnymi kamieniami, pamiętam bardzo wyraźnie. Owinęłam je płaszczem z błękitnej materii, kniaziowym darem, jednym z wielu darów. Noc była jasna i pogodna, kiedy popłynęliśmy wprost ku ciemnej ziemi Pomortu.
– Zabraliście córkę Suchywilka? – Lelka niecierpliwie uniosła się na poduszkach.
– Nie – córka doży odsłoniła zęby w grymasie. – Nie, kapłanko. Żadne ze skalmierskich murów nie utrzymałyby Suchywilka z dala od córki jasnej Selli. A zostawić małego trupka obok ścierwa matki… – zaśmiała się cierpkim, suchym śmiechem. – Nie tego chciałam, kapłanko. Nie, żeby pogrzebał swoją dziewkę razem z bękarcięciem i znów poprowadził do łoża jaką hożą Zwajkę. Uwiozłam wilcze szczenię aż na targowisko pod Hałuńską Górą i sprzedałam na szczeżupińską galerę o sześciu rzędach wioseł. Sprzedałam wilcze szczenię kupcowi w czapce z żółtej kitajki, ponieważ mówił językiem, którego nie rozumiałam, i obiecywał uwieźć ją poza Krainy Wewnętrznego Morza, gdzie nikt więcej nie zdoła jej odnaleźć. To właśnie podarowałam Suchywilkowi, który odebrał mi czterech synów. Nie rudowłosą dziewczynkę, którą można pogrzebać i opłakać, lecz nieustanną, bezkresną udrękę. I nadzieję, co odbiera siły bardziej niż rozpacz.
– Ale teraz złotowłosa córka Selli z rodu Iskry znów wędruje pomiędzy Krainami Wewnętrznego Morza – cicho powiedziała Firlejka. – A wasza zemsta odebrała wam trzech synów potopionych pomiędzy Żebrami Morza w pościgu za pomorckim okrętem. I czwartego, który w niesławie pędzi żywot pomiędzy wygnańcami.
– Powiadają, że nie można zaznać w życiu wszelkiego szczęścia – Skalmierka znów uśmiechnęła się dziwnie. – Lepiej tedy wybrać rzecz upragnioną niż tę, którą łatwiej przyjdzie zapomnieć. Ja zapomniałam wszystko, zapomniałam nawet, czym niegdyś byłam, kapłanko. Jedyne, co pamiętam, to światło w jego oczach, kiedy wypowiadał jej imię. Jej córka… chcę, żeby znów oglądał jej śmierć, teraz, kiedy jest już zbyt stary, by płodzić kolejne bękarty. Zbyt stary i zmęczony, by znieść kolejną niepewność i kolejną nadzieję. Chcę, żeby zdychał bezdzietnie, skowycząc jak pies, przeklinając dzień, w którym spotkał jasną Sellę. Taka jest moja cena za Fletnię Wichrów z najświętszej świątyni Sen Silvara. Śmierć rudowłosej dziewki, która nosi na czole obręcz dri deonema. Bolesne, powolne konanie od trucizny albo świątynnej klątwy. Aby przez wiele dni patrzył, jak umiera. I nie mógł zrobić zupełnie nic.
Lelka bez słowa przycisnęła do wyschniętej piersi znak skalmierskiego boga.
Ślepy jałmużnik, pomyślała, który wierzył, że bogini doprowadziła go w nasze progi wraz z żebraczą miską Cion Cerena. Okaleczone dziecko, co przyniosło we własnym ciele resztki naszyjnika Nur Nemruta i wykrwawiło się tej samej nocy. A teraz kochanka Suchywilka, która pragnie śmierci jego córki. I Firlejka, coraz cięższa od kniaziowskiego bękarta, przerażona niemal do utraty zmysłów, choć wciąż nie zgaduje, czego od niej zażądam, kiedy nadejdzie czas.