Литмир - Электронная Библиотека

Mógł siedzieć u boku Szarki, kiedy grała na żmijowej harfie, i słuchać śpiewu wodnych boginek, ale teraz, w pojedynczym spazmie nienawiści i zazdrości, pojął, że córka Suchywilka nigdy, przenigdy nie popatrzy na niego tak, jak spoglądała na żalnickiego księcia. Wystarczyło mu wyciągnąć rękę, pomyślał, zaciskając zęby tak mocno, że czuł, jak pulsowanie rozpełza się od szczęk na skronie i w dół szyi. I nic więcej nie miało znaczenia. Jakby jadziołek nie próbował go zabić na wyspie Fei Flisyon, jakby Sorgo nie porąbał jej prawie na śmierć na Przełęczy Skalniaka. Wystarczyło wyciągnąć rękę, aby znaleźli drogę do tej przejrzystej, nie istniejącej sfery, w której ożywają dawne baśnie. Usłyszał przyciszony, chrapliwy warkot z głębi własnego gardła i zdusił go z wysiłkiem, choć miał ochotę krzyczeć i wyć jak pies nad ciemnym, niespokojnym morzem. To była baśń, a nawet najmroczniejsze z baśni mają swoje piękno. Nic podobnego nie przeznaczono zbójcy z Przełęczy Zdechłej Krowy.

Powiedziała, że odejdzie, pomyślał. Tyle że nic już nie będzie takie samo.

Książę stał na samym skraju urwiska. Dość byłoby jednego ciosu, pomyślał zbójca, jednego uderzenia kamieniem, by jego głowa rozpękła się jak dojrzała dynia, by zdechł razem ze swoimi mrzonkami, razem z kniaziowskim tronem i durnym spiskowaniem. Dość byłoby…

Koźlarz wciąż trzymał rękę Szarki.

– Nie sądziłam, że potrafisz to usłyszeć, książę – powiedziała tak cicho, że szum deszczu niemal zagłuszał jej słowa.

– Zapominasz, że byłem tamtej nocy w świątyni Bad Bidmone – odparł. – Jak mógłbym zapomnieć?

Żadne z nich nie próbowało odejść dalej od poskręcanych korzeni; jakby było obojętne, czy zbójca słucha ich słów. Zresztą czy książęta kiedykolwiek dbali o podobne rzeczy, pomyślał cierpko? Czy kiedykolwiek zniżali głos przy służbie?

– Dlaczego za mną idziesz? – spytał książę. – Przełęcz Skalniaka… Dlaczego?

– Z powodu długu, pamięci i obietnicy – w jej głosie był uśmiech, nie szyderstwo, ale lekki cień rozbawienia, który zbójca nauczył się bardzo dobrze rozpoznawać. – Każde z nich może być złudzeniem, a wszystkie razem są zagadką, która zbyt wiele znaczy. Nie powiem ci, książę, w każdym razie jeszcze nie teraz. Ostatecznie, to moja pamięć i moja zagadka – dokończyła niemal ze śmiechem.

– Nie tylko. Poprzez majaczenia Skalniaka zobaczyłem obraz samego siebie, jak walczę z tobą w miejscu, którego nigdy nie widziałem – powiedział Koźlarz. – Walczyliśmy na długich, drewnianych stołach przed paleniskiem, zraniłem cię w ramię, lecz na koniec wytrąciłaś mi z ręki miecz, inny miecz, nie Sorgo. A później… później widziałem siwowłosą kobietę, przygwożdżoną dwoma mieczami do gobelinu, i słyszałem krzyk umierających bogów i łopot płomieni. Co to było?

– Nie wiem – potrząsnęła głową. – Kiedy spotkaliśmy się w ogrodach Zaraźnicy, sądziłam, że znam wszystkie odpowiedzi, że zdołałam je wydobyć z korytarzy pamięci, wciąż te same, znajome. Ale teraz niewiele zostało z mojej pewności, książę.

– Jednak podążałaś za mną tak daleką drogą. Dlaczego?

– Dług, pamięć i obietnica – przypomniała z uśmiechem. – Ślepy wybór. Skoro wszystkie ścieżki były równie niepewne, wydało mi się, że twoja zaprowadzi mnie najdalej. Nie omyliłam się, prawda?

– Nie wiem – odparł po chwili. – Sam jeszcze nie wiem.

– To akurat nie jest prawda – zaśmiała się dźwięcznie Szarka. – Ale… nie moja rzecz. Od Przełęczy Skalniaka minęło wiele czasu, jeszcze więcej od nocy w ogrodach bogini, kiedy nazwałeś mnie dziwką. Dlaczego dopiero teraz zadajesz pytania, książę? Dlaczego tak długo zwlekałeś?

– Ponieważ w mym życiu zbyt wiele było cudowności – w jednej chwili głos Koźlarza stał się ostry i chłodny. – Za każdym razem, kiedy spotykam jedno spośród przedksiężycowych, zaraz potem zostaję sam wśród zgliszczy i trupów, a ty nosisz obręcz dri deonema i rozmawiasz z bogami. Jednej rzeczy nauczyłem się w świątyni Bad Bidmone: nigdy nie ufać żadnemu spośród nieśmiertelnych ani też tych, którzy dzielą ich moce. Nawet po Przełęczy Skalniaka – dodał ciszej. – Nie ufam ci, nie potrafię. A jednocześnie… Jednocześnie słyszałem wtedy jadziołka i wiem, dlaczego próbował mnie zabić.

– Nie jest nieomylny – głos Szarki był cichy jak westchnienie.

– Ale wierzy, że doprowadzę do twojej zagłady – odparł Koźlarz. – Cokolwiek myśli, nie chcę twojej śmierci.

Wiatr targnął jękliwie gałęziami sosny. Twardokęsek mocniej ściągnął płaszcz.

– Nie ufasz mi więc i nie chcesz mojej śmierci – powtórzyła Szarka. – Jest na to prosta rada, książę, nawet jeśli jadziołek się nie myli. Suchywilk ze szczerego serca pragnie zabrać mnie na Wyspy Zwajeckie i teraz, kiedy mam żmijową harfę, a sorelki słuchają moich pieśni, myślę, że potrafiłabym tam żyć, pośrodku obcego morza. Jeśli więc popłynę z Suchywilkiem, możemy nigdy więcej się nie spotkać. – Twardokęsek widział jednak, że wciąż nie cofnęła ręki i ich splecione palce przeczyły słowom. – Lecz nie sądzę, że dlatego przyszedłeś, książę. Więc?

Nie odpowiedział od razu. Po twarzy zbójcy spływały strumyczki ciepłego, letniego deszczu, zaś w głowie z wolna rodziło się pytanie, które przygnało Koźlarza na brzeg Wewnętrznego Morza.

– Czy potrafiłabyś zabić dla mnie Zird Zekruna Od Skały? – padło wreszcie.

Zbójca zacisnął rękę na wygładzonym przez wiatr i piasek korzeniu. Czemu nie, pomyślał gorzko, czemu nie – po tym wszystkim, co oglądaliśmy w Spichrzy?

– Nie wiem – odparła płaskim, beznamiętnym głosem. – Nie przypuszczam. Spróbowałam podobnej rzeczy w świątyni Śniącego dla ocalenia twojej siostry i krzyk Nur Nemruta prawie mnie pochłonął. Słyszałeś w Rdestniku, jak umierała bogini, powinieneś rozumieć. Ale ja nie mam żadnych osłon, książę – podniosła twarz, jasną i wilgotną od deszczu. – Noszę w sobie krew przedksiężycowych, krew Iskry i słyszę ów głos inaczej niż zwyczajni śmiertelnicy, słyszę go całą sobą i jednocześnie jestem na tyle słaba, że mogę zagubić się w obcej zagładzie. W wieży Śniącego jadziołek wydobył mnie na powierzchnię, ale… Jak możesz prosić o podobną rzecz, wiedząc, jakimi głosami krzyczą umierający bogowie?

– Prawem słabości. Bo jestem kniaziem i widzę stosowne narzędzie dla obrony swego władztwa. Nawet za cenę twojej śmierci, jeśli nie będzie innej drogi. Za cenę własnej śmierci, jeśli miałoby przyjść i do tego. Bo każdego dnia Żalniki zatracają się coraz bardziej pod panowaniem Zird Zekruna, a ja nie potrafię nic zrobić.

– Żalniki to tylko spłachetek lądu – Szarka cofnęła dłoń i odgarnęła z twarzy mokre włosy. – Trochę pól wydartych puszczy, kilka zamków, garść wieśniaków. Nic, dla czego pragnęłabym umierać, książę. Czy wiesz, co oznacza zagłada Zird Zekruna, nawet gdybym istotnie miała go pokonać? Cała ziemia Pomortu, spojona dotychczas jego mocą, opadnie z powrotem na dno Wewnętrznego Morza. Cały kraj, książę. Podobne pola, zamki i wieśniacy. Dlaczego miałabym przyłożyć do tego ręki?

– Z powodu długu, pamięci i obietnicy. Szarka cofnęła się, jakby ją uderzył.

– Nawet nie rozumiesz, co to oznacza – wyszeptała. – Uderzasz na oślep. Tego właśnie obawia się jadziołek: że na ciemnych skałach Pomortu wypisana jest moja śmierć i że nadejdzie, kiedy tylko postawię stopę w cieniu Hałuńskiej Góry. Nie popychaj mnie tam. Jeśli nie ze względu na mnie, to z litości dla samego siebie. Bo jadziołek nie będzie przyglądał się bezczynnie, a ja nie zawsze potrafię powstrzymać go na czas. Jest wyczerpany pogonią za Nur Nemrutem, lecz jego siła rośnie. Niebawem znów będzie szukał krwi i ognia w moich snach. Nie panuję – zająknęła się – nie panuję nad siłami, które mnie prowadzą. Z coraz większym trudem poskramiam jadziołka, książę, i wiem, że będzie pędził mnie wciąż naprzód, pomiędzy trupy i płomienie. Na oba sposoby, we śnie i na jawie, póki nie wyśnię ostatniego majaku i nie spotkam na swojej drodze czegoś, czego nie zdołam pokonać. Albo czego jadziołek nie zdoła pokonać – poprawiła się. – Jednak w naszym kruchym, zwodniczym przymierzu nie ma dla ciebie miejsca, książę, powinieneś to wiedzieć po ogrodach Traganki. Jestem tkaczką snów, strawą, którą żywi się bestia. I lepiej, byś nie stał jej na drodze.

– Nie mam wyboru.

– Ale ja mam – ucięła Szarka. – I moja odpowiedź brzmi: nie. Nie popłynę dla ciebie na Pomort, książę. Z tego samego powodu, dla którego odprawiłam Servenedyjki. Bo nie ufam Delajati i nie chcę, aby wplotła mnie w spór z Zird Zekrunem. Jeśli to ona zgotowała nam owo odległe spotkanie w cieniu Białogóry, raczej nagnę się do woli jadziołka. On przynajmniej chce, żebym żyła.

– Dobrze więc – ze znużeniem powiedział Koźlarz. – Dziwna rzecz. Jakaś część mnie raduje się, że odmówiłaś, inna burzy się z gniewu. Ale nawet jadziołek może kiedyś zdechnąć, a ty masz jeszcze inne moce. Obręcz dri deonema na czole i krew Iskry.

Jak zwykle, także tej nocy nosiła na głowie znak bogini i sięgnęła ku niemu bardzo szybko. Srebrzysta obręcz zabłysła w palcach dziewczyny mimo deszczu, a potem Szarka uniosła rękę i cisnęła nią z całej siły w dół, ku rozhuśtanym falom. Koźlarz i zbójca krzyknęli jednym głosem, lecz było zbyt późno. Obręcz bogini wystrzeliła w powietrze, by – niewidoczna i nie rozpoznana w ciemności – zniknąć bez jednego dźwięku. Zbójca poderwał się na równe nogi, ale Koźlarz był pierwszy.

– Głupia! – książę pochwycił ją za ramiona, potrząsnął gwałtownie, ze złością. – Bogowie, jak mogłaś zrobić podobną rzecz? Jak mogłaś odrzucić moc w samym przededniu wojny?

– Nie mojej wojny! – odparła z równą złością, strącając jego ręce. – Nie mojej wojny, książę! Nie spętacie mnie własnymi strachami! Dlaczegóż miałabym zatrzymać kawałek metalu, po tym, jak odrzuciłam całą potęgę Servenedyjek? Daj mi jeden powód, książę! Jeden powód inny niż twoja waśń z Zird Zekrunem.

Wciąż stali naprzeciw siebie na brzegu Wewnętrznego Morza, które w milczeniu pochłonęło moc Fei Flisyon, jak wiele innych darów, przyjętych i ukołysanych głęboko w dolinach fal. Przejrzysta sfera rozprysła się jednak bez śladu. Coś przepadło wraz z odrzuconą obręczą dri deonema. Jak mogła, Twardokęsek nieświadomie powtarzał słowa żalnickiego księcia, jak mogła uczynić podobną nierozwagę? W milczeniu skubał brodę, nie zważając na drobne strumyki deszczu, które ściekały mu po szyi, i stał przy j potężnym pniu drzewa, wciąż nie potrafiąc do nich podejść. W jego głowie kołatała się jedna myśl: że gdyby na czas strącił Koźlarza ze skarpy, gdyby rozłupał jego czaszkę o korzenie sosny, Szarka nie musiałaby odrzucać opieki bogini.

101
{"b":"89146","o":1}