Wieczorem zadzwonił Adam. Powiedział, że tęskni. Powiedziałam, że ja też. Zapytał, czy zaglądałam do e-maila. Dobra, zrobię mu przyjemność. Mówię, że tak. No, owszem, troszkę skłamałam, ale czy to takie ważne? Co on się tak uparł, żebym się głupotami zajmowała? Próbowałam się połączyć z Telekomunikacją Polską SA, ale to nie jest możliwe, niestety.
***
Przyjechał Adam. Tak mnie mocno przytulił, że mało mi żebra nie weszły w moją nadwagę.
– No i co? – zapytał głupio.
– W porządku – odpowiedziałam i marzyłam o tym, żeby mnie trochę odstawił od piersi.
Ależ te chłopy są nienormalne.
– Boże, jak się cieszę! – i zaczął mnie tak całować, jak nigdy przedtem.
To fascynujące, że tak mało – okazuje się – wiem o takich różnych rzeczach związanych z całowaniem itd. Szczególnie z tak dalej.
– Chcesz o tym pogadać?
No głupi, przecież widzę, że się cieszy, on widzi, że się cieszę, to o czym tu gadać! Spędziliśmy bardzo przyjemną noc. Spaliśmy dwie i pół godziny.
Oj, mamo, żebyś ty wiedziała… O ojcu nie wspomnę…
***
Moje urodziny! Przyjechali wszyscy. Mańka wniebowzięta z nim, Grzesiek z Agnieszką, Krzysztof, matematyk, przyjaciółka z dzieciństwa i trzydzieści osiem innych osób. A na dodatek przejechała ta dziewczyna na białym koniu, co tu jeździ przez całe lato, i pomachała mi. Od razu pomyślałam życzenie. Nie powiem – jakie.
Adam był ujmująco miły dla wszystkich, robił drinki, rozmawiał normalnie z ludźmi i przyznał mi rację, że Ewa jest rzeczywiście śliczna! Doprawdy, tego już było za wiele. A właśnie że będę przez resztę wieczoru wredną, złośliwą suką. Przecież mógł zaprzeczyć. Ale Adam, zamiast się denerwować moimi cudownymi bon motami rzucanymi ot, tak sobie tu i ówdzie na temat mężczyzn jako brakującego ogniwa nieudanej ewolucji nieudanego faceta, co właśnie możemy naocznie sprawdzić, śmiał się najgłośniej i bezczelnie chwalił moje poczucie humoru. Doprawdy, bardzo dobrze, że się nie zgodziłam, żebyśmy moje urodziny spędzili tylko sami, we dwójkę.
Zasunęłam więc z grubej rury. Przypomniałam sobie, że Eksio się na mnie strasznie obraził, jak kiedyś powiedziałam w towarzystwie dowcip. Przychodzi baba z facetem do lekarza i mówi, że mąż z nią nie sypia. Lekarz każe jej zaczekać na korytarzu i mówi do faceta: „Wie pan, nie jest dobrze, jeśli pan nie zacznie sypiać z żoną – ona umrze”. Facet wychodzi do żony, ona doskakuje do niego i pyta: „No, co ci powiedział?” A on macha ręką i mówi: „No, że umrzesz!”
Eksio się do mnie przez trzy dni nie odzywał, że go tak przy ludziach obrażam.
Więc teraz sięgnęłam do zasobów pamięci, która na ogół odmawia mi posłuszeństwa, i opowiadam ten dowcip. Wszyscy się śmieją. A co robi Adam? Podchodzi do mnie, przytula się bezczelnie i mówi:
– No, to ty będziesz żyć wiecznie!
I wszyscy się ze mnie śmieją!
A na dodatek Grzesiek mówi do Adama, świnia jedna:
– Ty z nią uważaj, ona jest kastrująca.
Och, mam dosyć uwag na mój temat przy moich własnych trzydziestych siódmych urodzinach. Być obrażaną! I nikt nie stanie w mojej obronie, jak zwykle. Chcę się wyrwać Adamowi, ale trzyma mnie, socjolog jeden, mocno i mówi:
– To właśnie w niej lubię. Ale ja nie należę do mężczyzn, którzy pozwolą sobie coś oberżnąć.
Wyrywam mu się i biegnę do kuchni, nienawidzę go z całego serca. A on wchodzi za mną do tej kuchni i całuje mnie, zanim w ogóle mogę cokolwiek powiedzieć. Cham jeden, matko święta, jak on całuje, na cholerę mam gości, przecież moglibyśmy teraz być sami i sobie spokojnie pić szampana i w ogóle, kiedy oni sobie pójdą, przecież już siedzą z pół godziny, ludzie w ogóle nie mają wyczucia czasu ani miejsca, ani akcji, ani reakcji, dlaczego ten facet tak na mnie działa, w ogóle nie chcę, żeby mi trzymał rękę na szyi i mnie jeszcze przyciskał, zaraz wszyscy się dowiedzą, że mi piersi dęba stanęły, tylko niech mnie nie wypuszcza z rąk, jeszcze tylko troszeczkę, ostatecznie znakomicie się tam sami bez nas bawią…
O, tak… To były naprawdę fantastyczne urodziny.
***
Ustalamy z Adamem:
Że nie będę musiała codziennie gotować na wezwanie, bo jesteśmy w partnerskim związku i się wspomagamy oraz wyręczamy.
Że nie ma robót typowo męskich i damskich. Z tym że cięższe roboty wykonuje Adam, bo ja jestem kobietą.
Adam będzie mył czasami okna, za to ja nie dotknę samochodu w celu zmiany koła, przeglądu, wypychania z błota. Nie będę sprzątać po Adamie w łazience. Nie będę dotykać jego maszynki do golenia, chyba że mi się skończą moje.
Że mogę nosić jego zieloną koszulę, bo i tak lepiej niż on w niej wyglądam, a na niego i tak jest prawie za mała, ale on nie będzie nosił moich rzeczy, takich na przykład, jak moje grube skarpety z Zakopanego. I nigdy, ale to nigdy bez mojej wiedzy nie dotknie mojego komputera. I nigdy mnie nie okłamie. Bo nawet najgorsza prawda jest lepsza niż najlepsze kłamstwo. Nigdy już nie chcę być oszukiwana.
Adam cały czas się śmiał. Powiedział, że świetnie negocjuję – ma być tak i tak, ale w załączniku do umowy jest zawsze, że może mi się coś odmienić, a jemu nie może.
Ma się wprowadzić w piątek. Z rzeczami. Na razie malujemy kuchnię i hydraulik przesuwa zlew, bo musi się zmieścić stół, a do gościnnego idą rzeczy Adama. Bo mieszkanie Adama się wynajmie.
***
W czwartek nastąpiła katastrofa. Wszystko na nic. Wiedziałam, że mężczyźni są beznadziejni. Adam niczym się nie różni od Eksia. Jest gorszy od Hirka. Nie chcę się do nikogo odzywać. Nikomu już nigdy nie uwierzę.
***
Gdybyśmy w czwartek w nocy nie poszli do Uli i Krzysia na grill od razu po posprzątaniu kuchni – wszystko ułożyłoby się inaczej. Gdyby na ten grill Krzyś kładł ryby, zamiast piersi kurzych, byłabym szczęśliwą, nieświadomą niczego kobietą. Ze złudzeniami. Ale skończyliśmy przesuwać meble o dziesiątej. Krzyś zadzwonił i powiedział, że siedzą na tarasie. A my jeszcze nie mieliśmy wody w kuchni, bo hydraulik zapomniał czegoś podłączyć. Złączki czy kolanka. Więc Krzyś powiedział, żebyśmy przyszli na kolację do nich. I kiedy kładł te piersi na grillu. Ula powiedziała do Adama:
– Teraz będziesz miał nieźle. Jutka jest specjalistką od kurczaka. Robi świetnego w ananasach i w winie, i w pietruszce, ze śliwkami suszonymi i czarnym pieprzem, i nadziewanego farszem z owocami i…
– Takiego wigilijnego? – dodaje pytająco Adam.
Ula nawet tego nie zauważyła, ale niestety zauważyłam ja.
– Co powiedziałeś? – powiedziałam i mrozem się rozlało po tym tarasie, naszych ogrodach, drzewach, polach, bażantach. Zeszkliło cały świat i mróz przeleciał mi po kościach.
– O co ci chodzi? – Nawet Ula straciła pogodę w oczach. – Mogę już nie mówić więcej…
Niestety, nie mogłam już się powstrzymać. Nie obchodziło mnie, że Ula i Krzyś siedzą obok. Patrzyłam prosto w oczy Adama. Spuścił wzrok.
– Pytam, co powiedziałeś – moim głosem można by kroić boczek na przezroczyste plasterki. – Jakiego kurczaka?
Krzyś przypomniał sobie, że musi natychmiast gdzieś zadzwonić. Ula też się podniosła, żeby natychmiast nastawić wodę na herbatę, bo okazało się, że jest nagle straszliwie spragniona.
Adam nie patrzył mi w oczy. Wszystko było jasne. Grzebał w moim komputerze. Czytał wszystko. Wszystkie moje listy i artykuły. Wszystkie moje felietony. Listy do Niebieskiego. Jedyna zasada, na której opierałam cały świat, już została złamana: skłamał. Serce mi pękło na pół. Albo na milion milionów kawałków. Jak mogę być z człowiekiem, który jeszcze ze mną nie mieszka, a już nadużył mojego zaufania?
Podniosłam się. Adam podniósł się także. Ula i Krzysztof nie zawołali nas. Tosia już spała. Borys spojrzał na mnie i umknął pod stół w kuchni.
I wtedy powiedziałam Adamowi, że mi przykro, ale nic z tego. Nie mogę niestety nawet próbować żyć z facetem, który mnie oszukuje. Że wiedział, że to najgorsza rzecz, jaką mi mógł zrobić – bo dostatecznie poznał mój życiorys. Że wszystko inne bym wybaczyła, ale kłamstwa – nie. Nie, nie, nie! Że jeśli w swoim własnym domu nie mogę mieć prawa… że nie spodziewałam się, że jeśli zaczynamy od kłamstwa, to… itd. itd.
Gula w gardle rosła mi i rosła. Miałam wrażenie, że za chwilę mnie zadławi. Jeszcze jedno słowo, i umrę.
Adam podszedł do mnie i powiedział:
– Ja ci wszystko wytłumaczę…
I wtedy wybuchnęłam. Że mam dosyć tłumaczeń. Że jestem tylko człowiekiem i chcę być traktowana jak człowiek. Że mnie zawiódł jak nikt inny na świecie i nigdy więcej go nie chcę widzieć.
I wtedy on, zamiast mi coś wytłumaczyć mimo wszystko, po raz pierwszy podniósł na mnie głos i krzyknął:
– Przecież wiem, że marzysz o tym cholernym rycerzu na białym koniu! A ja nie jestem jakimś cholernym rycerzem! Twoich marzeń nie jest w stanie zaspokoić nikt. Nawet ja. Nie pozwoliłaś mi dojść do głosu, kiedy chciałem ci wszystko powiedzieć, nie widzisz nic poza własnym pępkiem. Może jak się trochę uspokoisz, to porozmawiamy. I na dodatek to ty mnie okłamałaś, że zajrzałaś do własnej skrzynki e-mailowej! Więc jak zdecydujesz się na rozmowę taką, jaka na ogół bywa między dorosłymi ludźmi, to zadzwoń!
Jeszcze myślałam, że nie zdecyduje się pojechać. Nie ruszyłam się z miejsca. Oto wyszło szydło z worka! Będzie mi wykłuwał oczy moimi marzeniami i zwierzeniami – z moich listów do Niebieskiego, i to też przez pomyłkę, jak wiadomo, tam przesłanych! I zarzucał mi kłamstwa! W tak drobnej sprawie! Nigdy więcej żadnych mężczyzn!
A jednak pojechał!
Siedziałam jak sparaliżowana. Ula weszła przez tarasik. Borys dalej siedział pod stołem.
– Co cię ugryzło? – powiedziała Ula.
Poszłam do kuchni i otworzyłam szampana, którego kupiliśmy z Adamem na jutro. I otworzyłam. Przyniosłam dwa kryształowe kieliszki kupione od Rosjan pod dworcem.