Литмир - Электронная Библиотека

Jasnowidz

Mietek zginęła. Widziałam ją ostatni raz trzy dni temu. Szła w stronę pól z podniesionym ogonem. Nie wiem, co się stało. Nikt nie widział trzykolorowej kotki. Ula mnie pociesza i mówi, że koty wracają. Dlaczego mój nie chce wrócić?

Karmię Zaraza mięsem, żeby sobie nie poszedł. Ale to jest mały, głupi kotek i poluje na szerszenie, które się już pojawiły. A przecież taki szerszeń może małego kotka zabić!

Niebieski napisał do mnie bardzo miły list. Też odpisałam mu bardzo miło. A niech ma. Choć złośliwie mi przyłożył: gdybym nie była taka stara, jak piszę, wnioskowałby z nagłej zmiany tonu moich listów, że się zakochałam. Jasnowidz, czy co?

Odpowiedziałam, żeby nie pisał więcej w sprawach prywatnych, bo jak mnie naczelny dorwie, to mogę mieć nieprzyjemności. List posłałam poza redakcją, przecież nie mogą mi płacić za wymianę uprzejmości z jakimś facetem. I jeszcze mu poradziłam, żeby zgłosił się do ośrodka terapeutycznego, to tam sobie spokojnie przepracuje problem z odrzuceniem. Bo ja jego terapeutką być nie mogę. Trochę mi żal, że już nie będziemy do siebie pisać.

Hirek dzwoni codziennie.

***

Ale dzisiaj dzień – zupełnie jakby to był środek lata! Upał zrobił się niemożliwy, a ja muszę jechać po listy.

Uwielbiam WKD. Po prostu uczy mnie życia jak nic na świecie. Ludzie wchodzą i wychodzą. Dzisiaj na ogół wchodzili. Robiło się coraz tłoczniej. Poza tym nudno.

I wtedy weszła zgrabna dziewczyna ze zgrabnym malcem, pałętającym się w okolicach jej kolan. Malec nie chciał usiąść, tylko wodząc nosem po szybie, zadawał pytania. A dlaczego trawa? A dlaczego jedzie? A gdzie i po co? W świat? A co to jest świat? A dlaczego prąd? A co to jest?

Nadstawiłam uszu, ponieważ do dzisiaj nie wierzę w prąd. Ale zanim jego matka, ta zgrabna dziewczyna, zdążyła mi wyjaśnić istotę prądu oraz powstania wszechświata, malec nagle zaproponował:

– Daj loda.

Dziewczyna schyliła się do torby i wyjęła jogurt.

– Mam jogurt – powiedziała.

– Chcę loda – powtórzył dobitniej chłopiec.

– Mam dla ciebie pyszny jogurt – oświadczyła matka.

– Loda! – krzyknął chłopiec.

Nadzieja na podróż bardziej interesującą rosła z minuty na minutę. Głowy dwóch starszych pań schyliły się do siebie. Dzieci, które się kłóciły o miejsce przy oknie, zamilkły.

– Może serek? – zapytała matka, a ton jej głosu nie podniósł się ani trochę, ku naszemu rozczarowaniu.

Kolejka nadstawiła uszu.

– Lo-da!

– Lody dostaniesz w Warszawie. Zobacz, ten serek ma taką łyżeczkę…

Chłopak siedzący na miejscu dla inwalidów otworzył oczy, ani chybi, ciekaw łyżeczki do serka.

– Serek nie! Loda!

Staraliśmy się wszyscy udawać, że nic się nie dzieje. Zapanowała jednak cisza i śledziliśmy wydarzenia w napięciu. Da w dupę czy nie da? Wszechświat poszedł w niepamięć razem z istotą prądu.

– Ja chcę loda! – zawył malec, a napięcie sięgnęło zenitu.

– Słuchaj – powiedziała zgrabna – posłuchaj, kochanie. Mam jogurt i serek. Nie mogę ci dać czegoś, czego nie mam. Mogę ci dać tylko to, co mam.

Chłopiec otworzył i zamknął buzię. Patrzyliśmy w milczeniu. A potem zaordynował:

– Na kolanka.

Powiało rozczarowaniem. Potem wszechświatem. Potem młody człowiek z miejsca dla inwalidów ustąpił miejsca pani, która koło niego stała.

– Pani siądzie – powiedział i poszedł do tyłu.

Dzieci ustaliły, że będą się zamieniać po każdej stacji. Panie przymknęły oczy.

A mnie olśniło! Zgrabna wypowiedziała w sposób naturalny głęboką prawdę, o której zapomniałam! Z pustego to i Salomon nie naleje. Możesz dostać tylko to, co on ma! Jak miał, to ma. Jak ma, to daje. A jeśli nigdy nie miał? Czy mój Eksio miał to, czego ja od niego chciałam? Tak niewiele przecież – żeby mnie kochał do końca życia. A tak w ogóle? Jeśli dana kobieta chce nagle czułości? Ni stąd, ni zowąd? Troskliwości? A nie daj Boże, bliskości i intymności? A skąd taki ktoś może wiedzieć, co to znaczy? Tak nagle? Bez uprzedzenia? Bez wypowiedzenia tamtej umowy, w której nic nie było o takich fanaberiach? Wszystko zrozumiałam.

Przecież Krzyś – no, nie wiem, czy tu nie przesadzę, nawet rozmawia ze swoją żoną! I ja też chciałam, żeby Eksio był dla mnie miły. A skąd miał wiedzieć, co to znaczy być miłym? Miły był – bo przecież głosu nie podniósł, a i z godzinę w domu posiedział, zanim do Joli poszedł. Zrozumiałam, dlaczego Eksio bez przerwy mówił: „Czego ty ode mnie chcesz?” On się czuł osaczony. Miał rację, że zwiał. Przecież chciałam, żeby pamiętał o imieninach, nie zapominał o grze wstępnej i nawet rozmawiał ze mną! I to w ogóle nie była jego wina. Tylko moja.

Jak się człowiek zada z neandertalczykiem, to dlaczego on ma literaturę obcą obrabiać z tobą wieczorami? A przecież mojemu Eksiowi nie porobiło się tak nagle! Zawsze się oglądał za kobietami. Tylko wcześniej nie przyjmowałam tego do wiadomości. Ale numer! Co ja miałam za pomysł, żeby mi facet dał to, czego nie ma? Całe szczęście, na tym świecie istnieją mężczyźni, którzy mają co dawać. Na przykład Hirek.

Będę teraz zwracała uwagę na to przed, a nie po.

Więc czułości mogę oczekiwać od mężczyzny czułego. Seksu od takiego, który seks z nami lubi. Rozmowy od rozmownego. Przyjaźni od przyjaznego, a nie od takiego, co to jeszcze stosunków z mamusią nie uregulował, mimo że czterdziestka na karku. Szacunku od takiego, co kobiety szanuje. Pieniędzy od bogatego, i tak dalej…

Taką to prawdę usłyszałam pewnego dnia w kolejce WKD.

I może – nie wiem, czy tu za daleko się nie posunę – ale może faceci też w ten sposób myślą? Może trzeba mieć dużo, bo zgłosi się taki, co ma wymagania sięgające poza codzienny obiad. Przecież cuda się zdarzają na każdym kroku.

Czego może chcieć taki Hirek? Dobra. Od jutra nie palę i zacznę dbać o siebie.

***

Palę. Ale palę tylko dlatego, że strasznie mnie boli ząb. Pewnie dlatego, że bez przerwy myślałam o zębach Joli. Ale już nie będę! Ząb, ząb, ząb. Przychodzi Ula i daje mi jakąś tableteczkę, co ma pomóc. Ząb rośnie. Biorę dwie. Ząb dalej rośnie i jest wielki jak drzewo. Panie Boże, obiecuję, że już nigdy nie zaniedbam chodzenia do dentysty, będę co trzy miesiące chodziła, ale żeby mnie przestało boleć! Ząb wielki jak dom. Po południu Ula dzwoni do swojego dentysty. Uprasza go, żeby mnie przyjął. Jadę do Warszawy. W kolejce w ogóle nie ma ludzi, tylko siedzą wielkie, bolące zęby. Za oknami zęby. Na zębach małe, zielone, bolące ząbki. Nie wytrzymam. Wytrzymam. Muszę wytrzymać.

Dentysta jest uroczy, uśmiecha się – nawet oczy mu się uśmiechają. Uśmiecha się od ucha do ucha. Delikatny, nie jak facet. Sadza mnie i uśmiecha się. Otwieram twarz. Uśmiecha się. Robi zastrzyk. Uśmiecha się. Nie boli! Co za ulga. Antybiotyk, powtórna wizyta za dwa dni. Cudowny uśmiechnięty facet!

Potem wypisuje rachunek. Nic dziwnego, że jest taki radosny. Już nigdy do niego nie przyjdę. Przestanę palić od poniedziałku.

***

Mietek nie wróciła. Jestem zupełnie sama. Nie ma już miękkich nóżek, które udeptywały miękkie rzeczy. Już Borys nie jest udeptywany delikatnie, tak żeby mógł udawać, że nie widzi i nie czuje. Ja też już nie jestem udeptywana. Miękkie brzuchy są bardzo pożyteczne – z punktu widzenia kota oczywiście. Zaraz nie udeptuje z taką lubością i śpi z Tosią. I na dodatek przed chwilą rozpętała się straszna burza, a ja jestem sama! I wyłączyli prąd! Borys schował się do łazienki! Nie mam się gdzie schować! Tosia śpi, a ja się boję. Jestem strasznie nieszczęśliwa. Pioruny walą chyba w mój dom, wszystko się trzęsie. Wszyscy mają kogoś koło siebie, tylko ja jestem sama.

I kiedy tak się unieszczęśliwiałam, w drzwi od tarasu zapukała Ula. Zmoknięta, ze świeczką. O Boże, jak to dobrze, że nie jestem sama! Zapaliłyśmy świeczkę ostatnią zapałką i wsłuchane w deszcz, który chciał przebić blaszany dach, wolno sączyłyśmy wino. Pioruny waliły tuż za olbrzymim dębem. Dopiero kiedy z łazienki dobiegło piszczenie Borysa, postanowiłam wziąć wszystkie zwierzaki do nas. Weszłam cichutko do pokoju Tosi i zawołałam: „Kici, kici”.

– Zaraz jest u ciebie, u mnie go nie ma – powiedziała trochę przez sen Tosia.

Otworzyłam drzwi na taras. Niebo walczyło z ziemią, woda lała się nieprzerwanym strumieniem, a ja wołałam w noc:

– Zaraz, Zaraz!

Boże, niech mi nie ginie następny koteczek!

Ula stanęła obok mnie.

– Jak przestanie padać, to go poszukamy.

Burza szalała do pierwszej w nocy. Świeczka dopaliła się i zgasła. Noc była w dalszym ciągu parna i gorąca. Wydawało mi się, że przez stłumione, oddalające się grzmoty słyszę smutne kocie zawodzenie. Noc wyglądała groźnie. Krople spadały z drzew głucho, w oddali niebo mruczało.

– Idę szukać Zaraza.

– Idę z tobą, tylko pobiegnę na chwilę do domu.

Wyszłyśmy w mgłę, która zaczynała się podnosić od ziemi. Ula skręciła w stronę swojego ciemnego domu. Olbrzymie białe płachty snuły się na wysokości naszych kolan. Każda spadająca kropla napawała mnie przerażeniem. Chmury zniknęły. Zajaśniał księżyc, płaty mgły w tym księżycowym świetle mroziły krew w żyłach. Pod starym dębem zatrzymałam się. Biedny zmoczony Zaraz przytulony do pnia płakał rozpaczliwie. Usłyszałam za sobą szelest. Zdrętwiałam, a potem wolno się odwróciłam. Za mną stała Ula. W ręku trzymała niezapaloną świeczkę.

– Nie mam zapałek. Ale i tak nam ze sobą raźniej – powiedziała.

Aż mi się nogi ugięły. Bo może właśnie o to w życiu chodzi. Żeby ktoś przy tobie był – nawet kiedy szukasz w nocy małego zgubionego kotka. Nawet jak świeczka się nie pali.

Wróciłam do domu. Zaraz wbił mi pazurki w szyję i tak siedział przytulony. W kuchni za kredensem szura myszka, którą Mietek kiedyś przyniosła do domu i wpuściła pod kredens. Tosia ją dokarmia. Mietka nie ma, już nie wróci. Ale po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że jednak mam kogoś, kto z niezapaloną świeczką idzie ze mną w noc. Jak mogłam pomyśleć, że jestem sama?

26
{"b":"88042","o":1}