Литмир - Электронная Библиотека

Będę elegancką kobietą

Podjęłam heroiczną decyzję. Pożyczyłam od Uli forsę, zamówiłam fryzjera i wsiadłam do swojego ulubionego środka lokomocji. Będę wyglądać cudnie – balejaż i te rzeczy. Wzięłam tę Jong do poczytania, żeby nie być idiotką, jeśli Niebieski jeszcze napisze. Swoją drogą, dlaczego tacy mężczyźni są porzucani? Muszą mieć jakąś ukrytą wadę. W ogóle nie mogłam się skupić na czytaniu. Już jutro spotkam się z Hirkiem!

Parę stacji później siadła koło mnie babcia z wnukiem, uroczym malcem, który natychmiast przylgnął do szyby i krzyknął w najwyższym zachwycie:

– Babuniu, peron jedzie!

Odłożyłam książkę i spojrzałam przez okno. Miał rację. Peron odjeżdżał. Odjechała tablica z napisem „Opacz”, z dopisaną literką P i strzałką w prawo. Odjeżdżały dwie brzozy na peronie i dwie panie z siatkami.

Malec był zachwycony i szorował buzią po szybie.

– Nie dotykaj tego, to brudne! – powiedziała dostojnie babcia. – Odsuń się. Tu są zarazki. Peron nie jedzie, to pociąg odjeżdża. To tylko złudzenie. Bo wiesz, jak my jedziemy, to tobie się wydaje…

– Babuniu! Zobacz, już tu listki pozawieszane! – chłopiec był inteligentny i się nie dawał.

Buzię od szyby odsunął.

– Marcinku! – powiedziała z wyrzutem babcia. – Listków nikt nie wiesza. Jest wiosna. Listki po prostu urosły, listki rosną, rozwijają się z pączków, a na jesień spadają…

– Patrz, patrz! – radośnie cieszył się Marcinek. – Złoty domek, złoty domek.

Rzeczywiście za oknem stała w świeżej trawie sraczkowata budowla, ilekroć tędy jadę, to się dziwię, kto wymyślił taki kolor elewacji.

– Kochanie, nie złoty, tylko żółty – sprostowała babcia. – Może nawet lekko wpadający w jasny brąz, nie złoty. Złotego koloru właściwie nie ma. Chociaż…

– Babuniu! Zwierzątko! Zwierzątko! Prawdziwe dzikie zwierzątko! – Chłopiec miał rozjarzone oczy i brudne paluszki.

– Marcinku, przecież już mówiłam ci, że to kuropatwa. To nie zwierzę, to ptak, on żyje tuż przy domach, mimo że jest dziki…

Za brudną szybą kolejki biegło zwierzątko. Rzeczywiście kuropatwa.

– A kto dmucha na chmurki? Zobacz, jak szybko ruszają chmurki.

Ciekawość chłopca była niezaspokojona. Śledził wszystko na niebie i na ziemi. Chwilowo przeniósł się na niebo.

Babcia była cierpliwa i łagodna.

– Babcia ci już tyle razy mówiła, nie dotykaj tej szyby. Chmurkami rusza wiatr. Kiedy powstaje różnica ciśnień masy powietrza…

– Babuniu, babuniu – przerwał jej chłopiec i przyznałam mu w duchu rację – świeci się, świeci, kościółek świeci!

– Marcin – powiedziała z wyrzutem w głosie babcia. – To przecież Pałac Kultury, już dojeżdżamy, nie poznajesz? On nie świeci, to słońce odbija się w iglicy…

Patrzyłam przez brudną szybę i sama widziałam, że świeci. Nic nie odbija, żadna iglica. Przysięgłabym również, że to kościółek. Jak dorośli starzy ludzie podcinają skrzydła romantycznym malcom. A przecież z takiego Marcinka może wyrosnąć taki cudowny i wrażliwy Hirek. Można przypuścić, że Hirek nie miał toksycznej babci. Nie będę o tym myśleć. Nie dzisiaj, kiedy robię z siebie piękną kobietę.

U fryzjera spędziłam dwie i pół godziny. Balejaż, fryzura, podcięcie itd., to musi potrwać. Wydałam sto siedemdziesiąt złotych. W biegu do kolejki powrotnej kupiłam farbę, ciemny kasztan, i gazetę.

Peron odjechał, ja zasłoniłam się gazetą. Razem z peronem odjechał kiosk i duży napis „Lecznica Chirurgiczna”, do której ktoś sprejem dopisał: „Tragiczna”.

Patrzyłam przez taką samą brudnawą szybę, mimo że koło mnie nie było już Marcinku i babci. Było mnóstwo innych ludzi, którzy wracali z pracy i zajęci byli głównie czytaniem kolorowych gazet lub przysypianiem. Szczęśliwie nikt nie zwracał uwagi na to, co miałam na głowie. Iglica Kościółka Kultury i Nauki jarzyła się wszystkimi kolorami tęczy w zachodzącym słońcu. Kolejka, pędząc na zachód, minęła złoty domek. Na stacji P-Opacz spojrzałam w stronę strzałki. Wskazywała daszek przystanku. Na daszku stał telewizor. Na ekranie ktoś flamastrem napisał: „I co się tak gapisz? Jestem radio”. Dzikie zwierzątka podrywały się do lotu, śmigały w brzozy, na których ktoś porozwieszał listki. Chmury już ktoś przedmuchał w inne miejsce – niebo było czyste.

Na głowie miałam fryzurę, balejaż, lakier. Wyglądałam koszmarnie. Kiedy wybiegłam z kolejki, marzyłam o jednym: żeby farba, którą kupiłam w ostatniej chwili, chwyciła. Żeby Beatka, która ma talent do cięcia i nożyczki z Niemiec, była w domu i mogła przyjechać. Żeby nikt mnie nie zobaczył. Z pochyloną głową biegłam do domu. Prawie wpadłam na sąsiadkę od jaj. Nie odkłoniła się. Nie poznała mnie.

Kiedy otwierałam bramę, wyjrzała Ula. Krzyknęła:

– O Boże, co się stało, już do ciebie idę!

Jest gorzej, niż myślałam. Wpadłam do domu i rzuciłam się do łazienki. Wsadziłam głowę pod kran. Już nigdy przysięgam, obiecuję – nie zrobię z siebie eleganckiej kobiety! Po chwili wpada Ula. Ma pogodne usposobienie, więc próbuje mnie pocieszyć. Że farbę mi zaraz na balejaż położy, na pewno chwyci, a Beatkę trzeba ściągnąć za wszelką cenę, to może mi wyrówna włosy.

Dzwonię do Beaty. Przyjeżdża w ciągu godziny. Od drzwi mówi:

– Mówiłam ci, żebyś się sama nie cięła.

Boże, dlaczego mnie wystawiłeś na tak ciężką próbę! Farba chwyciła. Nie ma śladu po balejażu. Beata pracuje nad moimi włosami. Udało się! Wyglądam jak przed fryzjerem, tylko mam znacznie mniej włosów. I znacznie mniej pieniędzy.

Spódnica jest dobra! Hura! Schudłam trzy i pół kilograma i nawet tego nie zauważyłam. Dotychczas chudłam, jak mnie zdradzano. To znak, że zaczął się następny etap w moim życiu!

***

W kwestii porządków: Tosia wydrukowała sobie z komputera mój list do ojca dziewczyny, co nie zdała matury, wierszyk przybiła gwoździem do drzwi.

– Nie jestem twoją własnością – krzyknęła – innym to dobrze radzisz, a ode mnie jesteś uzależniona! Zostaw mnie w spokoju i mój pokój, i mój własny bałagan!

Mam inteligentną i trudną córkę.

Za pół godziny wyjeżdżam. Teraz Tosia mnie maluje. Wyglądam świetnie. Cudownie. Ekstra. Tylko pamiętać – nie łączyć w jedno oka i ręki, oko i ręka nie!

Mijam panią od jajek w biegu do stacji. Nie poznaje mnie! Hura!

***

Jola, dawniej przez nieuwagę zwana złotozębną, jest najcudowniejszą kobietą pod słońcem! Niech nigdy nie ma ospy, opryszczki, ubytków oraz nadwagi. Gdyby nie ona, nigdy bym przecież nie umówiła się na randkę z najcudowniejszym facetem pod słońcem! Nie wiedziałabym, jak się czuje kobieta, której mężczyzna nie dość że podaje płaszcz i zaprasza na cudowną kolację, to jeszcze czeka na nią na peronie z bukietem kwiatów!

W ogóle nie wiedziałam, że takie kwiaty mogę dostać. Nie wiedziałabym, gdyby nie Jola! Niech im się wiedzie jak najlepiej. Jak mogłam być taką idiotką, żeby mieć do niej pretensje!

Jak to człowiek nigdy nie wie, kiedy coś złego obraca się w samo dobre. A przecież Ula mi to już dawno powiedziała!

Czekał z bukietem róż. Z pięć odmian tych róż w ośmiu kolorach. W życiu nie widziałam takiego bukietu! Objął mnie przy tych wszystkich narkomanach i podróżnych, pod tablicą „Uwaga, wysokie napięcie”. Możecie mi wierzyć – poczułam to! Świat mi się zakręcił, słowo daję.

A potem kolacja. Przy szampanie trzymał mnie za rękę i opowiadał o sobie. Jak żona powiedziała, że chce żyć z innym, to odszedł. Wszystko jej zostawił – to znaczy mieszkanie i samochód, bo kobiecie jest zawsze trudniej zaczynać wszystko od nowa. Do dziś są w przyjaźni. Dzieci nie mieli, więc nie walczył, tylko uszanował jej decyzję. Bo jak człowiek prawdziwie kocha, to chce, żeby tej osobie było dobrze! On jest zupełnie inny niż wszyscy faceci na świecie!

A potem – wiem, że trudno w to uwierzyć, sama w to nie wierzę – powiedział, że czekał na taką kobietę jak ja całe życie i poczeka jeszcze, i nie mam się od razu decydować, ale dać mu szansę, skoro nam ją los zesłał. Bo wygląda na to, że jestem kobietą jego życia. Dobrze, że mnie nie widział po fryzjerze. Wtedy nie wyglądałam w ogóle.

Następnie całowaliśmy się na ulicy. A następnie jego kierowca odwiózł mnie do domu. O dwunastej telefon: czy dojechałam, czy będę o nim myślała itd. Wyjeżdża na dwa tygodnie do Londynu. Będzie emaliował. I dzwonił.

Zakochałam się.

25
{"b":"88042","o":1}