Литмир - Электронная Библиотека

Nie lubię wsi

Pojechałam do Uli. Trzydzieści kilometrów od miasta. Idiotyzm. Nie dla mnie. Przecież nie rzucę pracy. Nie mam samochodu. Nie lubię wsi.

Pojechałam wyłącznie dlatego, że jej obiecałam. Co prawda jest WKD. Taki trzywagonikowy tramwaj. Owszem, wygodny i sympatyczny. Jechałam i jechałam – z godzinę. W życiu tym nie będę jeździć!

Zadupie!

Ula czekała na stacji.

Jeden tor, kolejka co godzinę, żadnego sklepu, pięć domów na krzyż. Mowy nie ma! Szkoła dwa i pół kilometra stąd. Tosi w ogóle nie powiem. Na pewno nie będzie chciała wyprowadzić się z miasta!

Ula prowadzi mnie wśród brzóz.

Uwielbiam brzozy. Chyba zwariowała! Przed torami dziura. Oczywiście w nią wpadam. O mały włos nie łamię nogi. Obcasy mi się zapadają w piasek.

Uli błyszczą oczy.

– Patrz, to tu. – Zatrzymuje się i pokazuje mi tę ziemię, co to niby mam ją kupić. Ugór. Pole. Orane ze trzydzieści lat temu. Sam perz. Straszne. – Rozmawiałam z właścicielami. Oddadzą za dziesięć tysięcy. Pomożemy ci!

Ja mam mieszkać na tym ugorze, z dala od miasta? Przy kolejce, co jeździ co godzinę? Bez telefonu? Bo linii telefonicznej nie ma. W piasku i błocie? Bez sklepu? Kina? Teatru? Przyjaciół?

Dobra, najpierw na herbatkę do Uli, potem pójdę rozmawiać z właścicielami ugoru. Co mi szkodzi, niech Ula wie, że zrobiłam wszystko. Ale to nie dla mnie.

Dom Uli jest piękny. Okna na brzozy. Przed domem cudowny ogródek.

– To szczodrzeniec. Na wiosnę kwitnie żółto. Przyniosłam z lasu, przyjął się. A tu zobacz, jaki piękny świerk. Chorował przez dwa lata, a teraz odbił. Powyginana wierzba płacząca rośnie tuż przy drewnianym tarasie.

Ula nastawia wodę na herbatę, ja zostaję sama. Jej córki jeszcze nie wróciły ze szkoły, mąż pojechał do miasta.

Cisza. Upał. A przecież to dopiero kwiecień.

Patrzę na ugór za siatką. Jakby tak zaorać, ogrodzić – też byłby piękny ogród. Posadzić jeszcze coś by się przydało. Od tamtej strony takie powyginane. Taką wierzbkę czy coś powyginanego, jak ma Ula. W środku można by wykopać oczko. I napełnić wodą. Jakby była woda. A nie ma. Ula ma studnię.

Ale życie musi tu być straszne. Gdyby ktoś lubił się babrać w ziemi, to może zrobiłby coś ładnego. Nie ja. Nie odróżniam sosny od świerka. Z trudnością rozpoznaję gołębia po gruchaniu. I wróbla. Po ćwierkaniu. A tu coś nad nami kwili. Słońce świeci, pachnie czymś i śpiewa coś. Właściwie jest przyjemnie. Jak na wakacjach.

Wraca Ula z herbatą. Pomiędzy nogami plącze się kot Jacek. Jacek jest duży, pręgowany. Miły. Nie lubię kotów. Ale tutaj, na wsi, mogłabym mieć kota. Tosia by się ucieszyła. Lubi koty.

Ula stawia herbatę na stoliczku pod dębem.

– Ale dzwonią sikory.

No, to jeszcze oprócz gołębi i wróbli będę odróżniać sikory. Pachnie. I powietrze jest inne. Może będę częściej do Uli przyjeżdżać. Ula przynosi koce. Kładziemy się na trawie. Nad nami niebo. Mogłabym tak spędzić życie, patrząc w chmury. Ale te pszczoły i osy. Różne latające, groźne dla życia stworzenia, które już się obudziły po zimie? To jest dobre na wakacjach, a nie na co dzień.

Potem idziemy rozmawiać w sprawie ziemi. Na wszelki wypadek. I niech Ula nie myśli, że nie doceniam tego, co dla mnie robi.

Przed furtką właścicieli Ula mnie zatrzymuje.

– Bo wiesz – mówi – elektryczność to możesz pociągnąć od nas, na czas budowy, i wodę. Krzyś się dowiadywał, i w ogóle mają tu robić wodociąg jeszcze w tym roku, we wrześniu. Gdybyś kupiła gotowy projekt, to obok jest ekipa górali, kończą dom i mogliby od razu zacząć.

Krzyś, jej mąż, różni się od mojego tym, że po pierwsze nie jest eks, a po drugie jest dobry i kocha Ulę. Statystycznie nie miała dużych szans, ale na nią padło.

Ugór mieni się wszystkimi kolorami. Słońce chyli się ku zachodowi. Trawa podświetlona złotem lekko faluje na wietrze. No owszem, wygląda to cudownie. Ale nie dla mnie. I tak tego nie kupię.

Do furtki podchodzi właścicielka.

– Wczoraj powiedziałam pani Uli, że dziesięć tysięcy, ale to za tanio. Tak że nieaktualne. Przepraszam.

Robi mi się mdło. Szaro. Jak to, nieaktualne? Między wczoraj a dzisiaj tak podrożało? Niemożliwe! Przecież ja to muszę mieć! To jedyna szansa wyrwania się z miasta! Przecież szkoła tak niedaleko, zakupy przywiezie się kolejką, nie można ludzi robić w konia! Muszę zacząć nowe życie!

– A ile pani chce?

– To ja już muszę się z córką naradzić.

Boże jedyny, przez przypadek odnalazłam swoje miejsce na ziemi i ono ma być nie dla mnie? W życiu! Będę walczyć! Nie dam sobie odebrać swojej ziemi! Przecież już nawet wiem, gdzie będzie to cholerne oczko wodne!

Ula odprowadza mnie na stację. Obcasy grzęzną mi w piasku. Cudownie miękkim, ciepłym piasku. Omijam dziurę przed torami. Szyny błyszczą w czerwonawym słońcu.

Przed Warszawą widzę po prawej stronie tęczę! To znak, że można zacząć nowe życie i w ogóle!

O, nie dam się!

***

Przyjechałam do mieszkania, co je mam w ciągu miesiąca opuścić.

Borys miałby tam używanie. Tosia miałaby kota. Mówię Tosi, że może by tak się wynieść daleko stąd. W redakcji byłabym dwa razy w tygodniu. I tak przeważnie pracuję w domu.

Tosia pyta, czy mogłaby mieć kota. Kiedy jej mówię, że to tuż obok Uli, chce natychmiast jechać i zobaczyć się z jej córkami, które przecież zna.

Szczęśliwie jest wpół do dziesiątej, więc nie jedziemy.

Pozwalam Borysowi spać w łóżku. On śpi, ja nie mogę zasnąć. Jutro koniecznie muszę pojechać do Uli. Byle złotozębna Jola mnie nie zmoże.

***

Właśnie zadzwoniła moja mama i zapytała, kiedy zamierzam wziąć się za siebie, bo chyba dalej nie można tak egzystować. (Przez egzystowanie moja mama rozumie życie bez stałej posady, bez stałego męża, bez stałej wagi. Nie mówiąc już o późnym kładzeniu się spać). I co zamierzam z sobą zrobić.

Nie powiedziałam jej. Po co ma nie spać. Położyłam się o jedenastej. W końcu nawet moja mama może mieć czasami rację.

O wpół do dwunastej zadzwonił mój ojciec i zapytał, dlaczego o tej porze jeszcze nie śpię.

Wybita z pierwszego snu, nie mogłam zasnąć. O pierwszej pies zaczął piszczeć. Ubrałam się i poszłam go wysikać. Gdybym miała ogródeczek, puściłabym go do ogródka. Potem zrobiłam sobie herbatę. Potem zapaliłam papierosa. Potem zjadłam przepyszną bułeczkę z pasztetem z gęsich wątróbek. W dalszym ciągu nie mogłam zasnąć. Zapaliłam. Po jedzeniu palę. Zrobiłam drugą herbatę. Potem umyłam zęby. Potem czytałam, mimo że czytanie mi zdecydowanie szkodzi. Potem próbowałam zasnąć. Mowy nie było! O trzeciej trzydzieści się złamałam i wzięłam pół tabletki na sen. O dziewiątej zadzwoniła moja mama.

– To ty o tej porze jeszcze śpisz?

Nie wiem, dlaczego się rozwiedli.

Tam na wsi nie ma telefonów. I bardzo dobrze. Będę żyć w zgodzie z naturą.

***

Tosia absolutnie jest za. Już szuka małego kotka. Właścicielka ugoru podniosła cenę o pięć tysięcy.

– Zgadzam się! – krzyknęłam.

– A to ja jeszcze porozmawiam z synem – powiedziała.

Boże, ilu samotnym porzuconym kobietom, statystycznie rzecz biorąc, pozwalasz na wybudowanie własnego ślicznego domeczku, w którym zawsze będzie ciepło? Możesz mnie tak ustawić w tym szeregu, żeby tym razem też na mnie wypadło, tak jak to zrobiłeś w kwestii porzucenia mnie przez eks?

Przecież coś mi się w końcu należy za to, że Jola nigdy w życiu nie miała ospy?!

***

W kwestii zasadniczej – nie wiem, ile razy człowiek, czyli kobieta, może zaczynać życie od nowa. Jeśli o mnie chodzi, robię to teraz poniekąd nałogowo. Bez przerwy. Nie wiem, dlaczego akurat na mnie popadło. I nigdy się nie dowiem. Widać coś robię źle, bo normalni ludzie żyją normalnie. Nie są porzucani, ich mężowie nie robią sobie dziecka na starość z jakimiś obcymi kobietami, ich porzucone żony nie muszą się wyprowadzać i szukać swojego miejsca na ziemi, ich córki nie muszą zmieniać szkoły i się stresować, a te kobiety nie tyją.

Te kobiety nie kupują kawałka ziemi.

A ja będę miała własny dom, nawet po swoim własnym trupie.

***

Przywieźli mi listy z redakcji. Czterdzieści.

Włączyłam komputer, zrobiłam herbatę. Wyłączyłam telefon. Muszę normalnie żyć. Za trzy dni mamy się wyprowadzić. Julek – kolega z redakcji – wyjeżdża, może mi na trzy miesiące zostawić klucze. Tosia u narzeczonego Złotozębnej. Właściwie powinnam się cieszyć, że ma z ojcem dobre stosunki. Szlag mnie trafia! Z narzeczonym Złotozębnej muszę załatwić, żeby mi pozwolił przewieźć meble później. Czterdzieści listów! Biorę się do roboty. Pierwszy list jest tragiczny. Czy to specjalnie tak?

Droga Redakcjo,

nie wiem, co robić, dowiedziałam się, że mój mąż ma inną. Dzieci ją znają, razem chodzą do kina, razem od dwóch lat wyjeżdżają na urlopy. Moje życie rozpadło się w gruzy. Jak go zatrzymać, jest dla mnie wszystkim. Dzieci mówią, żebym nie histeryzowała, odsunęły się ode mnie, ja płaczę całymi dniami i proszę, żeby mnie nie opuszczał przez wzgląd na te wszystkie wspólne lata. Mąż upokarza mnie na każdym kroku, a przecież wie, że go kocham nad życie. Co robić? Co robić?

Ty głupia babo – zabić! Puścić go z torbami, niech się wynosi do tej lafiryndy, a ty zacznij nowe życie! Co się go tak uczepiłaś jak rzep psiego ogona! Trzeba mieć odrobinę poczucia własnej wartości, idiotko!

Droga Pani,

rozumiem trudną sytuację, w jakiej się pani znalazła. Niestety nie mogę wziąć odpowiedzialności za pani związek i za pani decyzje – jakiekolwiek by one były.

A szkoda. Już ja bym ci napisała, co cię postawi na nogi.

4
{"b":"88042","o":1}