Литмир - Электронная Библиотека

Cukier jest niezdrowy

Rozpadało się u nas na wsi. Lało się z nieba chyba ze dwa dni, a jak leje, to droga u nas, że nikt nie przejedzie. Siedziałam smętnie przy komputerze, bo kiedy pada, to mi smętnie, i zamiast pisać latałam smętnie kursorem po ekranie, bo jakże tu odpowiadać na listy, jak pada i pada. Z tego wynika tylko błoto. A że błoto, to i tak nikt nie zajrzy, nic się nie zdarzy.

Dlatego przegapiłam pierwszy dzwonek. Na drugi poderwałam się z niedowierzaniem. Bo oto w tymże błocie stali przy bramie nieznajomi ludzie – kobieta i mężczyzna, dość młodzi i zupełnie obcy. Wyszłam, zarzuciwszy kurtkę na głowę. Zanim doszłam do furtki, przemokłam na wylot. A obcy wyglądali – pożal się Boże!

Okazało się, że tuż przed torami ich mały fiat został w kałuży, do której tubylcy nie wjeżdżają w czasie deszczu, ale obcy owszem. Dziura charakteryzuje się tym, że wyjechać z niej już nie można – oczywiście w czasie deszczu. Wpadłam w nią, jak przyjechałam po raz pierwszy na moją ziemię. Dziewczyna i chłopak byli przerażeni, przemoknięci do suchej nitki i wyglądali sympatycznie. Nie mieli telefonu komórkowego, czym również zaskarbili sobie moją sympatię. Chcieli tylko, żebym zadzwoniła po pomoc drogową.

Spojrzałam na dziewczynę – do kolan była ciemna od deszczu, od kolan w dół błotnisto-gliniana. Jej towarzysz był tylko mokry. Znaczy: ona próbowała wypychać ten samochód. Nie znoszę mężczyzn, którzy każą własnym kobietom wypychać z błota samochody. Sama kiedyś Eksiowi wypychałam. Ale kobiety z takimi mężczyznami u boku budzą głębokie współczucie, więc zaprosiłam ich na herbatę, zanim pomoc przyjedzie.

Przedstawiliśmy się. Weszli. Nastawiłam wodę, oni gdzieś zadzwonili. Weszłam z herbatą.

– Nie słodź tyle – powiedział obcy do towarzyszki.

Cofnęła rękę od cukierniczki i oblała się rumieńcem a dawno nie widziałam kogoś, kto by się czerwienił. Gdybym miała wcześniej jakiekolwiek sympatyczne uczucia do młodego człowieka, to teraz ulotniłyby się bezpowrotnie.

– Cukier jest niezdrowy, pani też tak uważa?

Owszem, uważam, słodzę półtorej łyżeczki, żal mi się zrobiło tej ładnej dziewczyny, co chciała sobie troszkę osłodzić życie.

– Bo wie pani – kontynuował wyznawca niesłodzenia – kobiety łatwiej tyją, to niech Ania nie słodzi, bo utyje. Ale mówię jej to już tyle razy, a ona swoje. Tutaj zresztą od razu powiedziałem: zakopiemy się. Ale ona się uparła, żeby jechać do ciotki. I zakopaliśmy się – stwierdził z satysfakcją. – Miałem rację.

Spojrzałam na jej mokre nogi, buty zostawili w przedpokoju.

– Na pewno pomoc drogowa w takiej dziurze przyjedzie nie wcześniej niż za godzinę – kontynuował wesoluchno młody człowiek. – To miło z pani strony, że możemy się napić herbaty. A sąsiadów nie ma? Mówiłem, w taką pogodę nie należy się ruszać z domu. Jak pojechaliśmy z Anią do Zakopanego, lubię góry i chciałem troszkę pochodzić, to już w pociągu wiedziałem, że to nie będzie udany wyjazd, człowiek ma czasami takie przeczucie. No i Ania skręciła sobie nogę od razu pierwszego dnia na Kalatówkach, mówiłem: szybciej, bo nam się coś przed zmrokiem nieprzyjemnego wydarzy, i proszę! – Triumf w jego głosie brzmiał niebezpiecznie. – Stało się. Cały pobyt na nic. Prawda, kochanie?

Kochanie przytaknęło głową i spuściło oczy.

– Tak to już jest, że życie człowiekowi kłody pod nogi. Nie jest łatwo. Teraz też pewno będziemy czekać nie wiadomo ile na tę pomoc i takie pieniądze będę musiał dać, że się nie pozbieram. Rżną człowieka na każdym kroku, prawda?

Nie czuję się orżnięta na każdym kroku (Hirek poszedł w niepamięć), ale pani Ania popatrzyła na mnie takim wzrokiem, że musiałam kiwnąć głową.

– I ten deszcz! Pada i pada. Pewno będzie padało cały tydzień – ucieszył się mężczyzna. – Mam nadzieję, że skończy się tylko na katarze. W zeszłym roku miałem takie zapalenie oskrzeli, myślałem, że z tego nigdy nie wyjdę – rozmarzył się.

Pani Ania kichnęła.

– No, ale my tu zawracamy pani głowę, a to czekanie potrwa, jak się znam na rzeczy. Nawet na pogotowie ludzie czekają i umierają w międzyczasie.

W ciągu następnych piętnastu minut dowiedziałam się, że koniec świata, przewidywany na lipiec, był prawdopodobnie źle obliczony i nastąpi tuż-tuż. Deszcz będzie padał przez najbliższe tygodnie, lato szybko minie, a zima na pewno będzie ciężka i da się nam we znaki. On dostanie zapalenia płuc, a samochód ma na pewno zalany gaźnik. Drogi są niemożliwe, jego Ania się roztyje, a on zawsze mówił, że dobrze nie będzie, i dzięki temu rozczarowanie nie ma do niego dostępu.

Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Promieniał wiedzą, świadomością, znajomością świata, ludzi i praw przyrody. Pani Ania siedziała przy nim wymięta, z przestraszonymi oczyma, potakująca i bierna.

Kiedy pan przypominał sobie wszystkie wypadki, że ktoś komuś nie udzielił, nie przyjechał na czas, spóźnił się przed bramą zawył klakson. Poderwałam się. Samochód pomocy drogowej niecierpliwił się na drodze.

– Już przyjechali – powiedziałam z ulgą.

– Tak szybko? – Na twarzy obcego zobaczyłam po raz pierwszy rozczarowanie.

Pani Ania uśmiechnęła się, a on zamilkł. Wyszli.

Stanęłam w oknie. Na zachodzie chmury zrobiły miejsce słońcu. Od wschodu powoli na niebo wypełzała wyblakła tęcza. Krople drżały w trawie, mokra ziemia odbijała ostatnie promienie. Złocista mgła podnosiła się i łagodnie kolebała.

Drogą przejechała najpierw pomoc drogowa, potem mały fiacik. Rozpryskiwał wodę wysoko, opadała z szumem. Na pewno będzie miał pecha, kogoś ochlapie, lub nie zamknie szyby i ktoś mu naleje wody do środka. Albo złapie go policja za przekraczanie szybkości. Albo złapie gumę, bo przecież życie jest wredne.

Przez moment pomyślałam sobie, że właśnie takie wredne życie to dla niego szczęście. Pracowicie planuje złe rzeczy, które się muszą przydarzyć. A nie daj Boże, jeśli obejdzie się bez przewidzianych trudności. Żadnej satysfakcji, żadnej radości, żadnego dreszczyku. Tylko nieprzyjemne rozczarowanie – takie jak ta pomoc drogowa, która za szybko przyjechała. Pocieszyłam się, że może przynajmniej zapłacił za tę usługę tak dużo, iż poczuł się orżnięty. Niech ma coś w końcu z tego życia.

A następnie siadłam do komputera i pomyślałam, że zawsze coś się może zdarzyć. Odpisałam na dwanaście smutnych listów dwunastu skłopotanym osobom, w tym trzynastolatce, która chciałaby pożyczyć troszkę pieniędzy od naszej redakcji, żeby polecieć do Ameryki, bo dostała dwóję z matmy i nie wie, jak o tym powiedzieć w domu.

Chyba muszę skontaktować się ze szkołą Tosi. Ciekawe, jakie ma stopnie.

I pomyślałam, że ludzie mają to, co chcą. I już mi nie było żal pani Ani. Niech nie słodzi, skoro może utyć! I że już nigdy nie będę narzekać, że mi jest źle. Całe szczęście, że nie mam przy sobie mężczyzny.

***

Niebieskiego zostawiam sobie na koniec. Na deser.

Droga pani Judyto,

przekonała mnie pani, pani kurczak wigilijny jest rewelacyjny. To miłe. Obawiam się, że nie dorównam pomysłom pani przyjaciół, ale chętnie bym został jednym z nich, zwłaszcza że jak się dowiedziałem z pani listu, kocha pani zupełnie innego faceta który przyjechał do pani z daleka. A może to tylko licentia poetica…

Jezus Maria, co się dzieje? Jaki kurczak?

Zaglądam do komputera – o Chryste – połączyło mi dwa pliki, nie wyszłam ze swojego, tak byłam tą Tosią wzburzona, i wszystkie moje bazgroły połączyły się w jeden list, o matko! Mój list do pani od białego konia połączył się z moimi wspominkami, a wszystko to poszło do Niebieskiego! A do zawiedzionej kobiety od prezentów – poszły rybiki!

Nie mam po co żyć. Jestem skompromitowana jako profesjonalistka, jako kobieta, jako matka. Ilu statystycznym kobietom zdarzają się takie pomyłki? No ilu? pytam.

Nic nie mam do stracenia. Drukuję jeszcze raz list do tamtej kobiety, dopisuję przeprosiny – jadę do redakcji.

Naczelny rozjaśnia się na mój widok. Ani słowa o łechtaczce i seksie. Proponuje mi pisanie felietonów – pogodnych, miłych, przyjaznych ludziom. W stylu listów. Listy przejmie kto inny. Bo „pani Judyto, może dla szerszego grona będzie pani pisać, a o rybikach przy okazji”.

I uśmiecha się! Po czym dodaje:

– I do porzucanych mężczyzn też przy okazji.

Nogi się pode mną uginają. To znaczy, że śledził całą korespondencję! Czy naczelny nie ma nic innego do roboty? Nie musi pilnować pisma, tylko zajmuje się listami? Sprawdza mnie? Chce mnie wylać? To dlaczego proponuje mi stałą rubrykę?

– Gdyby pani wpadło do głowy coś o dawaniu, braniu, o tym, że ludzie nadmierną wagę przywiązują do pieniędzy, a przecież są prezenty, które płyną z serca, bardzo chętnie wydrukujemy na początek.

Palą mnie policzki. Spuszczam głowę. Czytał!

– Poza tym chciałbym, żeby pani pojechała na reportaż. Proszę się skontaktować z kierowniczką działu. Ona wszystko pani powie.

Hura!

***

Na ostatni list Niebieskiego odpisuję. Trudno. Nie jestem małą dziewczynką, która boi się odpowiedzialności. Nie pozwolę sobie na jakieś nierozsądne dziecięctwo, jestem dojrzałą, dorosłą kobietą. Muszę o tym pamiętać. Trzeba ponosić konsekwencje własnej indolencji i niedbalstwa.

Szanowny Panie,

w wyniku pomyłki doszedł do pana tekst, który nie był przeznaczony dla pana. Bardzo przepraszam, proszę mi wybaczyć, to się już nigdy więcej nie powtórzy, tym bardziej że zrezygnowano ze mnie jako z osoby, która odpowiada na listy.

Dziękuję za propozycję przyjaźni. W przeciwieństwie do moich niezbyt udanych kontaktów z płcią przeciwną na innym gruncie, na brak przyjaciół na szczęście nie mogę narzekać.

Z poważaniem, w imieniu redakcji…

Następny mężczyzna, przed którym się skompromitowałam.

35
{"b":"88042","o":1}