Литмир - Электронная Библиотека
A
A

¢

Samotna latarnia na końcu ulicy już od dawna nie świeciła, przez co zarośnięty ogród starego domu stojącego tuż za tablicą z przekreśloną nazwą Wiatrołomu całkowicie pogrążył się w mroku. W oknach nie paliło się światło, co nadawało posesji nieco upiornego wyglądu.

Po przeciwnej stronie ulicy stały dwie sylwetki, wpatrując się w budynek.

– To co wiesz o tym lokalnym żniwiarzu? – zapytał Pierwszy.

– Jest młody i głupi. Z łatwością sobie z nim poradzisz – zapewnił Blank, który tym razem wyglądał jak starszy, elegancki pan, dobrotliwy dziadek gromadki dzieci. – Rozmawiałem z sąsiadami. Mówią, że nie widzieli go od kilku tygodni. Przypuszczam, że miał jakieś problemy i zginął.

Pierwszy skinął głową. Nie miał powodów, aby nie wierzyć słowom sługi. Chociaż Blank pozostawiony sam sobie staczał się na dno przez ostatnie dziesięciolecia, to nadal wiedział to i owo, a jego umysł – teraz już niezamroczony alkoholem – wciąż był bystry. Szybko znalazł im dom w zabitej dechami wsi, za którą w głębokim lesie znajdowało się pole krwi idealne do ich celu.

– Miejscowi wiedzą, że jest stare, ale nie mają pojęcia, jak bardzo – powiedział, gdy przechodzili się po małej, zarośniętej polanie pełnej wzniesień i dołków. – Praktycznie nikt tu nie zagląda, a we wsi żyją tylko dwie rodziny z czego jedna to para emerytów, a druga to dwóch braci, starych pijaków. Zajmiemy się nimi?

– Nie ma takiej potrzeby – odparł Pierwszy. – Emeryci pewnie są ślepi i głusi, a pijakom można wmówić wszystko. Pozbędziemy się ich dopiero, kiedy będą nam przeszkadzać.

Tak więc teraz, stojąc naprzeciwko opuszczonego domu, Pierwszy zaczął powoli planować najbliższą przyszłość.

– A co z nim zrobimy, gdy wróci? – zapytał Blank. – Pójdzie na pierwszy ogień?

Pierwszy zamyślił się.

– Tylko jedna osoba na tym świecie, oprócz nas, wie, jak mnie zabić – powiedział powoli.

– Gerard?

– Owszem, Gerard.

– Ale on jest cwany! Tak się gdzieś zaszył, że nie sposób będzie go znaleźć. Tym bardziej, że bardzo dobrze nas zna.

– Dlatego będziemy potrzebowali kogoś, kogo nie zna, komu będzie skłonny zaufać.

– Masz na myśli Feliksa? Ale on…

– Skoro nie jest aż tak bystry, na razie możemy spokojnie działać pod jego nosem. Zabić innych żniwiarzy, a jego zostawić na sam koniec. Gdy wreszcie zorientuje się, co jest grane, gdy zostanie całkiem sam, podsuniemy mu pomysł odszukania Gerarda. Doprowadzi nas do niego, a wtedy pozbędziemy się ich obu. Już nikt mi nie zagrozi, nikt nie będzie potrafił mnie zabić.

Blank pokiwał głową. To był całkiem niezły plan. Spojrzał kątem oka na swojego pana i poczuł bijącą od niego moc oraz pewność siebie.

– Cieszę się, że jestem po twojej stronie – powiedział, wywołując nieznaczny uśmiech na wargach Pierwszego.

– A to kto? – zapytał starszy żniwiarz, patrząc na osobę zbliżającą się po przeciwnej stronie ulicy.

Młoda dziewczyna szła przed siebie pewnym krokiem, nucąc pod nosem i wymachując torebką.

– Zdaje się, że to jego bratanica – odparł Blank. – Sąsiedzi mówili, że niedawno wprowadziła się do tego domu.

Pierwszy uśmiechnął się szeroko.

– Ona i Feliks zaprowadzą nas do Gerarda – powiedział. – Chcę, aby zarówno ona, jak i jej wujek, jak już powróci, byli obserwowani przez całą dobę.

Blank skinął głową.

Pierwszy patrzył, jak dziewczyna, znika w zarośniętym ogrodzie, wciąż podśpiewując pod nosem, a potem ruszył ulicą w stronę miasta.

– Pora obudzić potępieńców – powiedział. – Będziemy potrzebowali naprawdę wielu.

¢

Nadeszła wiosna, a Feliks nadal nie dawał znaku życia. Magda przyzwyczaiła się już do samotnego mieszkania w jego wielkim, upiornym domu, co nie zmieniało faktu, że wciąż się martwiła. Nie tylko o wujka, ale i o zwykłych ludzi z Wiatrołomu i okolic, którzy nawet nie wiedzieli, jakie niebezpieczeństwa im grożą, kiedy nie chroni ich żniwiarz.

Magda wypakowała wilgotną pościel z pralki i wyszła do ogródka. Ścieżką wydeptaną w wysokiej trawie dotarła do linek, które luźno zwisały nad ziemią.

– I znowu muszę prosić o pomoc ojca – mamrotała, szukając w zielonej gęstwinie kija. – Nawet jeśli chodzi o pożyczenie kosiarki, bo inaczej sama w życiu sobie nie poradzę z tymi chwastami.

Ostatnio stwierdziła, że mniej martwi się o wujka, jeśli się na niego wścieka.

– Jest facetem, skosiłby trawę, naprawił coś w domu, ale nie, nigdy nie ma czasu na te „bzdury” – narzekała, mocno akcentując ostatnie słowo. – Człowiek cywilizowany powinien dbać o miejsce swojego zamieszkania, a nie tak je zapuścić, że od pół roku tylko sprzątam i jeszcze końca nie widać.

Gdy znalazła odpowiedni, rozdwojony na końcu kij, podparła nim linki na środku i zaczęła wieszać na nich kolorowe prześcieradła. Przedpołudnie było ciepłe i słoneczne, z lekkim wiatrem, który kołysał delikatnie praniem. Owady bzyczały pracowicie w kwitnących trawach, a sroka szczebiotała między gałęziami kwitnącej akacji. Cały ogród oszałamiał zapachami wiosny.

Magda przypięła klamerkami ostatnie prześcieradło i schyliła się po miskę, chcąc wracać do domu, gdy kątem oka ujrzała ciemny kształt przy pniu brzozy. Powoli, nie patrząc w tamtą stronę, wyprostowała się. Była przekonana, że cień zaraz się rozpłynie, ale sekundy mijały, a on ani drgnął. Dziewczyna obserwowała go dyskretnie, udając, że zapatrzyła się na srokę i jej gniazdo. Czarny kształt wciąż tkwił nieruchomo i zdawało się, że na nią patrzy. Tego już było za wiele.

Magda odwróciła gwałtownie głowę i spojrzała prosto na niego. Był niematerialny, zbudowany jakby z ciemnego dymu, który zachował postać szczupłego mężczyzny w obszernym płaszczu.

Magda nie bała się. Nie pierwszy raz ujrzała jednego z cienistych, jednak ten zachowywał się inaczej. Zazwyczaj można było zobaczyć ich zaledwie kątem oka, a gdy człowiek chciał bliżej się im przyjrzeć, rozwiewali się w powietrzu, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Czasem, gdy człowiek budził się w środku nocy wyrwany gwałtownie z koszmaru, mógł dostrzec podejrzany ciemny kształt stojący w kącie pokoju. Wiele razy zdarza się, że to zwykłe przywidzenie, ale czasem jednak to coś więcej, coś czego nie można wytłumaczyć zwykłymi, sennymi omamami. Tak samo, gdy w wieczornej szarówce idzie się przez park, a między drzewami majaczy cień, którego tak naprawdę nie powinno tam być. Cieniści zdecydowanie woleli pokazywać się nocą lub o zmierzchu, choć zdarzały się przypadki, że zaobserwowano ich w biały dzień.

Fascynowali Magdę od zawsze. Tym bardziej, że dla wszystkich stanowili pewną zagadkę. Nawet żniwiarze nie wiedzieli, skąd pochodzą cieniści, ani w jakim celu istnieją. Nie wydawali się bytami złymi, jak upiory czy duchy, choć nie sprawiali również wrażenia postaci całkowicie życzliwych ludziom.

– Ja nie zawracam sobie nimi głowy – oświadczył kiedyś Feliks. – Egzorcyzmy na nich nie działają, tylko stoją, gapią się i nic innego nie robią. Jak będą czegoś ode mnie chcieli, to sami wykonają pierwszy krok.

I ten właśnie wyglądał, jakby miał ochotę „wykonać pierwszy krok” w stronę Magdy.

Uniósł nagle głowę, odsłaniając czerwone oczy, którymi prześwidrował dziewczynę na wylot.

– Witaj – powiedziała, bo nic innego nie przyszło jej na myśl.

Cienisty otworzył usta i choć nie wydobył się z nich żaden słyszalny dźwięk, wszystkie włoski na ciele Magdy stanęły dęba. Wyciągnął rękę przed siebie, kierując w nią oskarżycielsko palec. A potem ruszył w jej stronę. Z początku wolno, lecz już po chwili coraz szybciej. I wtem do dziewczyny dotarł zapach. Nie smród, ale też nie do końca przyjemny i tak charakterystyczny, że z niczym innym nie można było go pomylić.

– Czego chcesz?! – zapytała trochę wyższym tonem, niż planowała.

Cienisty sunął po ziemi coraz szybciej, a niematerialny płaszcz z czarnego dymu powiewał za nim niczym skrzydła. Znów otworzył usta, a mózg Magdy zaczął wibrować od dźwięku, którego uszy nie potrafiły usłyszeć.

6
{"b":"725614","o":1}