Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ja też – mruknęła dziewczyna. – Zajmie się pan nim?

Waldemar powoli skinął głową, a potem podszedł do Mateusza.

– Jak tam się trzymasz, chłopcze? – zapytał, odwiązując chustkę z jego nogi.

– A jak wyglądam? – zapytał ponuro Mateusz.

– Żarty się go trzymają. – Waldemar z uśmiechem odwrócił się do Magdy. – Czyli nie jest źle. Podaj mi nożyczki, dziecko.

Magda bezradnie rozejrzała się po pokoju.

– Na stole – westchnął Waldemar.

Dziewczyna podeszła do stołu i zaczęła przesuwać śmieci, stare gazety, jakieś szmaty i brudne talerze, aż w końcu jej palce zacisnęły się na nożyczkach.

– Mam nadzieję, że to nie były markowe spodnie – powiedział gospodarz i rozciął porwaną i zakrwawioną nogawkę, nim Mateusz zdążył zaprotestować. – No ładnie, mnie to wygląda na psie zęby. Nieźle cię załatwiły te przeklęte dranie. Mam nadzieję, że nie miały wścieklizny, co? – zerknął na Magdę.

– Przecież to były diabelskie psy. Wątpię, żeby miały wściekliznę, ale coś innego…

– Może trupi jad? – zasugerował Waldemar. Wciąż trzymając papierosa w ustach, z akademickim zainteresowaniem przyglądał się ranie na łydce Mateusza, który nagle poszarzał na twarzy. – Nie martw się, gdyby to był naprawdę trupi jad, już byś nie żył – zapewnił mężczyzna, klepiąc go w udo. – Tak przynajmniej mi się wydaje.

Magda skinęła głową.

– To ja pójdę umyć ręce czy coś – stwierdził Waldemar i wyszedł z pokoju.

– Co to za facet?! – syknął Mateusz, podnosząc się nieco na wersalce, tak jakby chciał stąd uciec. – Mogliśmy już jechać na to pogotowie, coś byśmy im ściemnili!

– Spokojnie, Waldemar to prawdziwy lekarz. Ma papiery i wszystko…

Lecz Mateusz wcale nie wyglądał na uspokojonego. Magda mogłaby przysiąc, że nawet odrobinę zzieleniał na twarzy.

– To znaczy miał papiery, zanim go zwolnili – dodała ciszej dziewczyna.

– Zwolnili?! Za co?

– Za bycie nieuprzejmym wobec pacjentów.

Waldemar wrócił i na stoliku obok wersalki zaczął rozkładać różne przedmioty. Kiedy skończył, wyprostował się i z zadowoleniem kiwnął głową, a potem nalał wódkę do kieliszka, który opróżnił jednym haustem.

– No i picie – dodała bezgłośnie Magda, po czym uśmiechnęła się przepraszająco.

Mateusz ze świstem wypuścił z płuc powietrze.

Waldemar ponownie napełnił kieliszek i wyciągnął go w stronę Magdy.

– Jestem kierowcą. – Pokręciła głową.

– No i? Co to szkodzi? – Mężczyzna wzruszył ramionami, po czym wcisnął kieliszek Mateuszowi. – Ty nie kierujesz, więc nie protestuj. Masz szczęście, że ostatnio zamówiłem nici chirurgiczne, bo inaczej musiałbym użyć wędkarskiej żyłki. Daję słowo, ten Internet to jedyna dobra rzecz w tych czasach. – Zaczął rozrywać opakowanie z nićmi.

– Może założy pan rękawiczki? – zasugerowała Magda.

Waldemar spojrzał na nią krytycznie.

– Dziecko, czy ja wtrącam się i mówię wam, jak mordować upiory? – zapytał niemal uprzejmie. – Nie? A więc siadaj na fotelu i trzymaj tę śliczną buźkę zamkniętą.

– Trupi jad – powiedziała Magda, siadając.

Lekarz zawahał się, ale po chwili założył jednorazowe rękawiczki.

– Niech ci będzie. Przynajmniej się niczym nie zarażę.

Mateusz jęknął cicho i nieznacznie odsunął się od lekarza.

– A ty mi nie uciekaj. – Waldemar złapał go za nogę. – Nie ma sensu, żebym dawał ci znieczulenie. To tylko kilka szwów, przeżyjesz.

Magda już otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale lekarz uniósł ostrzegawczo wskazujący palec.

– Co ci mówiłem? – odezwał się, nawet na nią nie patrząc. – Masz siedzieć cicho. Te znieczulenia kosztują, a poza tym nie są wcale takie bezbolesne. Duży chłopak jesteś. I widzę, że masz na sumieniu niejedno. – Wskazał brodą blizny po oparzeniach na przedramieniu Mateusza.

Chłopak gwałtownie zsunął rękawy bluzy, zasłaniając ślady oparzeń.

– No i czego się krygujesz? Każdy jako dzieciak bawił się ogniem.

Magda przymknęła oczy, mając nadzieję, że Waldemar nie będzie ciągnął tematu.

– Mam znajomego, który mając trzy lata, wylał na siebie wrzątek – ciągnął Waldemar, pryskając jakimś sprejem na ranę Mateusza. – Cały oblazł ze skóry, na ramionach i klatce piersiowej. Teraz wciska dziewczynom, że jako dorosły facet ratował dziecko z pożaru.

Magda złapała się za czoło, zastanawiając się, jak przekazać lekarzowi, że to delikatny temat, ale na nic nie wpadła, a Waldemar ciągnął kolejne opowieści o poparzeniach, przygotowując nić połączoną z wykrzywioną igłą oraz dwa imadła chirurgiczne.

– Ale najgorszy to jest plastik – kontynuował lekarz. – Taki mocno rozgrzany potrafi wtopić się w ludzką skórę…

Magda dyskretnie przysunęła fotel do wersalki na tyle, aby mogła przypilnować, by lekarz nie zrobił krzywdy jej chłopakowi.

Mateusz zaś z mocno zaciśniętą szczęką, głuchy na opowieści lekarza, wpatrywał się w zaszywaną ranę.

– No, wystarczy! – ocenił Waldemar, wyjmując z ust resztki papierosa. – A te dwie mniejsze zakleję ci stripami.

– Czym? – zapytał nieco nieprzytomnie chłopak.

– Paskami do zamykania ran. Są tańsze, a też dobrze trzymają.

Uwinął się z nimi w minutę, a po skończonej pracy zdjął rękawiczki, które rzucił w kąt pokoju i ponownie napełnił wódką dwa kieliszki, jeden podając swojemu pacjentowi.

– Żeby się dobrze goiło! – Uniósł kieliszek w górę, a potem go opróżnił. – A, zapomniałbym. Masz krew świętego Jana? – zwrócił się do Magdy.

– Co? – zapytał Mateusz, ale został zignorowany.

– Nie mam. – Magda pokręciła głową.

– I że niby mam z własnych zapasów…?

– Jak będę miała chwilę, to przywiozę panu nową – obiecała znużona Magda.

– Niech ci będzie, ale tylko dlatego, że cię lubię. W przeciwieństwie do twojego pieprzniętego wujka. – Waldemar wyjął z szafki szklaną butelkę pełną przeźroczystego płynu.

– Teraz przedstawiam go jako mojego kuzyna – poprawiła odruchowo Magda.

– Co go załatwiło?

– Upiór i trupi jad – odparła z odrobiną mściwej satysfakcji.

Waldemar z obrzydzeniem wytarł ręce o spodenki, a potem napełnił jeden kieliszek płynem z butelki.

– Nie chcę już wódki – mruknął Mateusz.

– To nie wódka. Tego, chłopcze, nie uczą w żadnej szkole medycznej. A powinni – dodał, kiwając głową. – Kiedy kończyłem medycynę, nikt mi nie mówił, że bywają rany gorsze od tych, które zdarzają się na ostrym dyżurze. Pij.

Mateusz wychylił kieliszek.

– To tylko woda – powiedział zdziwiony.

– Woda wielkanocna wymieszana z krwią świętego Jana – poprawił lekarz. – Choć jest brudna, z bakteriami i zarazkami, może wyleczyć rany zadane przez te przeklęte upiory. Szkoda, że nikt mi o tym nie powiedział, jak zaczynałem praktykę. Może bym uratował tamto dziecko…

– Przecież Feliks już panu tłumaczył, że na trupi jad nie ma lekarstwa – powiedziała Magda.

– A powinno być – mruknął Waldemar, po czym bezceremonialnie wylał trochę wody z butelki na rany Mateusza.

Chłopak syknął nieco zaskoczony i opuścił obie stopy na podłogę.

– My chyba powinniśmy już jechać, co? – Spojrzał błagalnie na Magdę.

Dziewczyna kiwnęła głową, choć nie miała pojęcia, jak powinna odstawić go do domu, ani co powiedzieć jego wujostwu.

– Poczekaj, dam ci jeszcze coś przeciwbólowego. – Waldemar wyjął z szafki pudełko z tabletkami i podał mu dwie. – A my powinniśmy się rozliczyć – zwrócił się do Magdy. – Oczyściłem mu rany, zszyłem, zakleiłem plastrami, dałem własną wodę…

– Oj nie, panie Waldemarze. – Dziewczyna pokręciła głową. – Nie tym razem.

– Niby dlaczego nie?! – oburzył się. – Usługa lekarska jak każda inna, tylko bez kłopotliwych pytań!

– Czyżby zapomniał pan już, jak rok temu Feliks zabił zmorę, która męczyła pana prawie co noc? Pomijając kwestię zaopatrywania pana w krew świętego Jana, wodę wielkanocną i suszone zioła.

Waldemar skrzywił się lekko.

– Miałem nadzieję, że nie powiedział ci o tej zmorze – mruknął zawiedziony.

39
{"b":"725614","o":1}