– Wiedziałam, że te młotki z policji nie będą pamiętać o moim zgłoszeniu! – mruknęła ze złością starsza kobieta. – Myśleli pewnie, że sobie to wszystko ubzdurałam. No bo kto porywa dziewczyny w biały dzień?! A poza tym tu taka spokojna okolica jest… Ale żeby takie rzeczy się działy! – Pokręciła głowa.
– Coś jeszcze pani pamięta?
– Nic więcej.
– I tak dziękuję, bardzo mi pani pomogła. A jakby coś jeszcze się pani przypomniało, bardzo proszę zadzwonić do jej siostry. – Podał jej numer Magdy.
– Powinniście porozwieszać plakaty z jej zdjęciem.
– Tak zrobimy. Jeszcze raz dziękuję.
Podniesiony na duchu ruszył w stronę wąskiej uliczki. Jednak gdy znalazł się w cieniu obdrapanych budynków, dopadły go czarne myśli. Znalazł nowy trop, ale zrodził on jeszcze więcej pytań, niż dał odpowiedzi. Do tej pory był przekonany, że Nadia zginęła, bo nie poradziła sobie z jakimś nawim. Dokładnie jak on sam pół roku wcześniej. Czego tamci ludzie mogli chcieć od Nadii? Czyżby komuś aż tak podpadła? Zapakowali ją do samochodu i odjechali. Nie tak łatwo zrobić coś takiego żniwiarzowi. Feliksowi przychodziły do głowy tylko dwa rozwiązania: albo Nadia była w nowym ciele tak krótko, że w ogóle nad nim nie panowała, albo byli to nawi, o których żadne z nich jeszcze nie słyszało. A może ktoś rzeczywiście polował na żniwiarzy?
Feliks kilkanaście razy przeszedł wzdłuż wąskiej uliczki, uważnie przyglądając się wszystkiemu, ale nie znalazł żadnej poszlaki.
Staruszka mówiła, że ten skrót znają tylko miejscowi. A więc Nadia musiała zatrzymać się gdzieś blisko.
Wyszedł z uliczki i odetchnął świeżym powietrzem.
Tak jak twierdziła staruszka, po drugiej stronie znajdowały się bloki oraz trochę trawników i skwerków. Feliks z braku lepszego pomysłu szedł przed siebie, uważnie rozglądając się na boki. Może i Nadia była samotniczką, może nie znosiła ani Feliksa, ani sposobu życia, jaki wybrał, ale oboje byli żniwiarzami, widzieli i przeżyli to, czego nie zrozumiałby żaden człowiek. Na dodatek w tej chwili Feliks był niemal pewien, że dowiedział się, jak funkcjonował umysł koleżanki po fachu.
W końcu wyszedł spomiędzy bloków i stanął na szczycie niewielkiego wzniesienia. U jego stóp rozciągały się ogródki. Podzielone wysokimi ogrodzeniami na malutkie działki, a każda z nich była pełna kolorów. Dalej zaś – niczym szrama na tym idealnym obrazku – górowała szara, paskudna bryła bloku. Nawet z tej odległości ktoś nieobdarzony wzrokiem żniwiarza z łatwością mógł odgadnąć, że budynek był opuszczony.
Feliks zbiegł wąską ścieżką w dół i minął kilku pracujących w ogródkach emerytów. Wszędzie wokół kwitły kwiaty, z czarnej ziemi wyrastały warzywa, a pszczoły poszukiwały nektaru. Lecz cały ten sielankowy obrazek burzyło uczucie niepokoju – coś czaiło się w pobliżu. Bało się wyjść z nory, ale jednocześnie było zbyt spragnione i głodne, aby dłużej się ukrywać.
Większość działkowiczów też to czuła. Winę zrzucali na zbyt niskie ciśnienie albo pogodę. Nie zastanawiali się, co było przyczyną tego, że psy były niespokojne, chowały się po kątach i męczyły je koszmary.
Feliks odczuwał to jako niewyraźny zapach rozkładającej się krwi i starych szmat. Doskonale wiedział, co czai się w pobliżu, ale to musiało poczekać do nocy.
Idąc najkrótszą drogą między ogródkami, wkrótce stanął przed „blokiem cuduw”.
– Ludzie nigdy nie przestaną mnie zadziwiać – stwierdził i wszedł do środka.
Budynek wyglądał tak samo, jak jego odpowiednik w każdym innym mieście – gruzy, śmieci, graffiti i okropny smród.
Feliks, podobnie jak Nadia, potrafił obejść się bez wielu rzeczy. Zdarzyło mu się wiele razy ukrywać w lesie przez kilka miesięcy zaledwie z nożem i krzesiwem, ale nie rozumiał, dlaczego Nadia celowo wybierała takie życie.
„Stajesz się miękki i słaby” – powiedziała mu kiedyś. Cóż się dziwić, miał wtedy swoje lata, był po sześćdziesiątce i nie uważał herbaty i ciepłego obiadu za zbytnią wygodę. Według Nadii rozpuścił sam siebie.
Pomijając fakt, że niedługo potem ona zmarła na zapalenie płuc – westchnął, zaglądając do kolejnych mieszkań. – A mnie zaskoczył wyjątkowo wredny martwiec i wbił mi nóż w plecy. Dosłownie.
Na ostatnim piętrze na samym środku korytarza leżała zniszczona komoda. Feliks poświęcił jej tylko chwilę uwagi, a potem wyminął i wszedł do mieszkania, które jako jedyne w bloku miało drzwi. Co prawda wiszące na jednym zawiasie, ale zawsze to coś.
Przestąpił próg, lecz jego stopa w porę zawisła w powietrzu.
– Nadia i te jej alarmy antywłamaniowe – mruknął, odgarniając butem rozbite szkło.
Zrobił krok nad potykaczem i wszedł do większego pokoju. Z powodu okna zabitego sklejką wewnątrz panował półmrok, lecz żniwiarzowi to nie przeszkadzało. Dokładnie rozejrzał się po pokoju, próbując wyryć w pamięci każdy szczegół, zanim kucnął przy śpiworze niedbale rzuconym na posłanie z kartonów. Pod nim leżał plecak, w którym Feliks znalazł ubranie na zmianę, mapę Polski, zapałki, kompas i apteczkę. Obok posłania była plastikowa miska, pięciolitrowa butla z wodą, pół bochenka spleśniałego chleba i siatka ze śmieciami, z której pierzchła przestraszona szara mysz.
Feliks na chwilę usiadł na śpiworze i wziął do ręki lokalny dziennik sprzed dwóch tygodni. Przejrzał go, ale nic nie podpowiedziało mu, co Nadia tu robiła. A może zamierzała tylko odpocząć?
Jednak w pokoju było coś jeszcze – na samym środku podłogi Feliks zauważył kilka kropel krwi. Ślady na grubej warstwie kurzu i tynku sugerowały, że leżał tu ktoś słusznego wzrostu i postawy. Tuż obok znajdowała się metalowa rurka, również zakrwawiona. Feliks uśmiechnął się pod nosem. Ktokolwiek wdarł się do mieszkania dziewczyny, miał ciężką przeprawę. Taką przynajmniej żniwiarz miał nadzieję – że krew nie należała do Nadii.
Zwinął śpiwór i spakował go do plecaka. Gdy Nadia znajdzie nowe ciało, odzyska swoje rzeczy.
Gdy tylko o tym pomyślał, poczuł ukłucie strachu. A jeśli ona nie wróci?
– Bzdura – prychnął, ganiąc siebie samego za takie nierozsądne myśli.
Zarzucił plecak na jedno ramię i wyszedł do przedpokoju. Na drzwiach wyjściowych widniał odcisk podeszwy. Feliks obejrzał je dokładnie również z drugiej strony, gdzie dostrzegł kolejne plamy krwi.
Pomimo wszelkich wysiłków na korytarzu znalazł niewiele śladów. Zajrzał do szybu windy, lecz pięć pięter niżej panowała taka ciemność, że nawet dla żniwiarza ciemne plamy na dole mogły być czymkolwiek – krwią, smarem, albo jeszcze czymś innym.
Nagle wyczulony słuch żniwiarza zarejestrował szuranie butów na parterze.
Mogła być to grupa uczniów, którzy urządzili sobie wagary lub ktoś bezdomny. Feliks nie miał zbyt wielkich nadziei na to, że intruzi będą wiedzieli cokolwiek na temat Nadii, ale nie mógł przepuścić takiej okazji.
Bezgłośnie zszedł na pierwsze piętro. Nieproszeni goście najwyraźniej zajęli jedno z mieszkań na parterze, nieświadomi obecności Feliksa.
Po chwili nasłuchiwania odgłosów otwieranych puszek z piwem, żniwiarz zszedł na parter i zajrzał do mieszkania po lewej. Trzech młodych, rosłych mężczyzn rozsiadło się na siedziskach z cegieł. Każdy miał w ręku puszkę z piwem i najwyraźniej świętowali zakup samochodu. No może nie do końca zakup, gdyż pojazd zabrali komuś, kto był dłużny im pieniądze. Poza tym dyskutowali o wynikach ostatniego meczu i o dziewczynach.
Feliks postanowił zacząć rozmowę po przyjacielsku, odwołując się do przemocy tylko wtedy, jeśli zajdzie taka potrzeba. A wiedza, że choć miał nowe ciało, to i tak był sprawniejszy od nich i poradzi sobie z całą trójką, sprawiała, że był naprawdę spokojny. Stanął w drzwiach i oparł się o framugę. Chwilę trwało, zanim został zauważony.
– Te, patrzcie. – Drab w obcisłej skórzanej kurtce szturchnął kolegę w ramię.
– Masz jakiś problem? – zapytał Feliksa szturchnięty. Wyglądał jakby całkiem niedawno ktoś połamał mu nos.
– Owszem, dziękuję za troskę. – Żniwiarz skinął głową i zanim przeszło im przez myśl zerwać się na nogi, wszedł do pokoju i sam usiadł.