W dużej mierze Klara była znacznie bardziej dojrzała i odpowiedzialna niż ja. Choćby to, jak dostała się na Gateway. Ona nie wygrała na loterii, by zapłacić za bilet. Pieniądze uskładała przez wiele lat mozolnej pracy i oszczędzania. Była pilotem o pełnych kwalifikacjach, z licencją przewodnika i tytułem inżyniera. Żyła jak robotnik, choć mogła sobie pozwolić na trzypokojowe mieszkanie w tunelach Heechów na Wenus, wakacje na Ziemi i Wyższy Serwis Medyczny. Wiedziała znacznie więcej niż ja o uprawie żywności na substratach węglowodorowych, mimo tych wszystkich lat, które przeżyłem w Wyoming (Zainwestowała w kopalnię żywności na Wenus, a nigdy w życiu nie włożyła złamanego grosza w coś, czego by w pełni nie rozumiała). Na wyprawie była starsza stopniem. Mieczników ją właśnie chciał do swego statku — jeśli w ogóle kogokolwiek — a nie mnie. Ona była przecież moją instruktorką!
Ale gdy chodzi o nas dwoje, była równie nierozsądna i zawzięta jak ja — z Sylwią, Deeną, Janice, Lizą, Ester lub z jakąkolwiek inną dziewczyną z moich krótkotrwałych romansów, które od czasów Sylwii zawsze kończyły się źle. Według niej dlatego, że była spod znaku Strzelca, a ja Bliźniąt. Strzelcy są przewidujący, kochają wolność. My, biedne Bliźnięta, jesteśmy okropnie zawikłane i niezdecydowane.
— Nic dziwnego — powiedziała z powagą pewnego ranka podczas śniadania w jej pokoju (zgodziłem się tylko na parę łyków kawy) — że nie możesz się zdecydować na kolejną wyprawę. To nie tylko fizyczny strach, drogi Robinette. Część twej bliźniaczej natury pragnie triumfu. Druga pragnie klęski. Ciekawe, której z nich pozwolisz zwyciężyć?
— Odpieprz się, kochanie — dałem jej wymijającą odpowiedź. Roześmiała się i jakoś przeżyliśmy kolejny dzień. Ale dopięła swego.
Korporacja ogłosiła oficjalnie to, czego oczekiwano, i rozpoczęło się ogromne zamieszanie pełne dyskusji, planów, domysłów i interpretacji. Były to bardzo gorące chwile. Korporacja wybrała z zapasów komputerowych dwadzieścia lotów o niskim zagrożeniu i wysokim wskaźniku przewidywanych zysków. Ludzie zgłosili się, wsiedli na statki i wyruszyli w ciągu tygodnia.
Ja nie poleciałem żadnym z nich, Klara też nie, i staraliśmy się na ten temat nie rozmawiać.
Dziwne, ale Dane Mieczników też nie poleciał. Coś wiedział, albo przynajmniej tak twierdził. Może zresztą tylko nie mówił, że nie wie, kiedy go spytałem, popatrzył na mnie jedynie tym swoim groźnym, pogardliwym wzrokiem i nic nie odpowiedział. Nawet Shicky'emu prawie udało się załapać. W ostatniej jednak chwili ubiegł go ten młody Fin, który nigdy nie znalazł kogoś, z kim mógłby się porozumieć. W załodze było czterech Saudyjczyków i wszyscy chcieli być razem, więc wzięli go na piątego. Nie wyruszyła również Louise Forehand, ponieważ czekała zgodnie z umową na powrót kogoś z rodziny. W kantynie Korporacji można było zjeść bez kolejki i na całym naszym korytarzu były wolne pokoje.
— Chyba się wybiorę do psychiatry — powiedziała pewnego wieczoru Klara.
Podskoczyłem. To była niespodzianka. Nawet gorzej — zdrada. Klara wiedziała o moim psychotycznym kłopocie i co myślę o psychoterapii.
Powstrzymywałem się od pierwszych dziesięciu uwag, jakie mi przyszły do głowy — taktycznej: „Bardzo się cieszę, najwyższa pora” hipokrytycznej:
„Bardzo się cieszę; chciałbym ci pomóc, tylko powiedz jak”, czy też strategicznej: „Bardzo się cieszę; gdyby mnie na to było stać, też bym się pewnie wybrał”. Zrezygnowałem też z jedynej prawdziwej odpowiedzi, która brzmiałaby następująco: „Rozumiem, że ta decyzja jest formą potępienia mnie za to, że robię ci zamęt w głowie”. W ogóle nie powiedziałem nic i po chwili rzekła:
— Potrzebuję pomocy. Bob. Czuję się zagubiona.
Wzruszyła mnie tym i sięgnąłem po jej dłoń. Pozostawiła ją bezwładną w moim uścisku, ani go nie oddając, ani nie próbując się wyrwać. — Mój profesor od psychologii uważał, że to pierwszy krok, gdy zdajesz sobie sprawę z tego, że masz problem. Ja wiem o tym od dłuższego czasu. Drugi krok — to podjąć decyzję, czy chcesz ten problem mieć nadal, czy też chcesz coś zrobić, by się go pozbyć. Zdecydowałam się na to drugie.
— Dokąd pójdziesz? — zadałem ostrożne pytanie.
— Nie wiem jeszcze. Terapia grupowa nie daje chyba dobrych efektów. Na Głównym Komputerze Korporacji pracuje podobno maszyna psychoanalityczna. To byłoby najtańsze.
— Tanie to nic nie warte — odpowiedziałem. — W młodości spędziłem dwa lata z tymi maszynami. Też miałem ze sobą trochę problemów.
— I od tamtej pory funkcjonujesz już przez dwadzieścia lat — zauważyła słusznie. — Chyba się na to zdecyduję, przynajmniej na razie.
Pogłaskałem ją po dłoni.
— Cokolwiek zrobisz, będziesz miała rację — powiedziałem łagodnie. — Ja też miałem przez cały czas wrażenie, że lepiej by nam było, gdyby udało ci się nieco zapomnieć o tych kompleksach z dzieciństwa. Wszyscy pewnie jesteśmy tacy sami, ale wolałbym, żebyś złościła się na mnie za to, iż jestem taki a nie inny, a nie widząc we mnie swojego ojca czy coś.
Odsunęła się i spojrzała na mnie. Nawet w nikłym blasku metalu Heechów widać było zdziwienie na jej twarzy.
— O czym ty mówisz?
— Jak to? O twoich kłopotach. Musiało cię dużo kosztować przyznanie się przed sobą, że potrzebujesz pomocy.
— Owszem — odpowiedziała. — Tylko ty, zdaje się, nie rozumiesz, na czym ten problem polega. Samo bycie z tobą nie jest problemem. Ty sam możesz być problemem. Już sama nie wiem. Martwi mnie przede wszystkim mój brak zdecydowania. Nie mogę podjąć żadnej decyzji. Tak długo odkładałam ten następny lot, no i poza tym, tylko się nie obrażaj… to, że wybrałam mężczyznę spod znaku Bliźniąt na towarzysza wyprawy…
— Nie znoszę tych astrologicznych bzdur!
— Ty naprawdę masz powikłaną osobowość, dobrze o tym wiesz. A ja już zaczynam na tobie polegać. Nie chcę tak żyć.
Od pewnego czasu obydwojgu nam odechciało się spać, były dwa wyjścia z tej sytuacji. Mogliśmy zacząć wypominać sobie: „A przecież mówiłeś, że mnie kochasz!”, a potem urządzić scenę w stylu „Nie zniosę tego dłużej!”, która zakończyłaby się na powrót w łóżku albo definitywnym rozstaniem, moglibyśmy również zrobić coś, co pozwoliłoby nam zapomnieć o tym wszystkim. Klara rozumowała najwyraźniej podobnie jak ja, bo wysunąwszy się z hamaka zaczęła się ubierać.
— Chodźmy do kasyna — powiedziała z promiennym uśmiechem. — Czuję, że dzisiaj będę miała szczęście.
Żadne statki nie stały na Gateway, zabrakło więc turystów. Poszukiwaczy było też niewielu, ponieważ w ostatnich tygodniach sporo ich wyruszyło. Prawie połowa stołów była nieczynna, pokryto je zielonymi pokrowcami. Klara jednak znalazła miejsce, wzięła stosik studolarowych żetonów, a rozdający karty pozwolił mi usiąść przy niej, mimo że nie grałem. — Mówiłam ci, że dzisiaj będę miała szczęście — powiedziała, gdy po dziesięciu minutach zgarnęła ponad dwa tysiące.
— Nieźle ci idzie — zachęciłem ją do dalszej gry, choć ja się bawiłem średnio. Wstałem, by się trochę pokręcić po lokalu. Dane Mieczników pieczołowicie karmił pięciodolarówkami automat, lecz nie przejawiał zbytniej ochoty do rozmowy. Nikt nie grał w bakarata. Powiedziałem Klarze, że skoczę do Błękitnego Piekiełka na kawę (pięć dolarów, ale w czasach takiego właśnie zastoju potrafili dolewać za darmo). Posłała mi uśmiech nie spuszczając ani na chwilę wzroku z kart.
RAPORT LOTU
Pojazd A3-7. Wyprawa 022D55. Załoga S. Rigney, E. Tsien, M. Sindler.
Czas lotu 18 dni O godzin. Osiągnięty cel w pobliżu Ksi Pegaza A.
Resume: „Wyszliśmy z nadświetlnej na bliskiej orbicie wokół planety w odległości ok. 9 j.a. od słońca. W pobliżu równika odkryliśmy promieniowanie Heechów, mimo że planeta pokryta jest śniegiem. Rigney i Mary Sindler wylądowali tam i z pewnymi trudnościami, ponieważ miejsce to jest górzyste, dotarli do wolnego od śniegu ciepłego obszaru, na którym znajdowała się metaliczna kopuła. Wewnątrz natrafiono na liczne artefakty Heechów, jak na przykład dwa puste lądowniki, sprzęty domowe o nieznanym przeznaczeniu i spiralę grzejną. Udało nam się przetransportować na statek większość mniejszych przedmiotów. Nie powiodło się natomiast całkowite zatrzymanie procesu grzania się spirali, zmniejszyliśmy jedynie natężenie i umieściliśmy ją w lądowniku. Mimo to Mary i Tsien w czasie lotu powrotnego odwodnili się i zapadli na śpiączkę.
Ocena Korporacji: Spirala grzejna poddana została analizie i zrekonstruowana. Załodze przyznano nagrodę 3 min dolarów. Nagroda 25 000 dol. za każdy kilogram przedmiotów, łącznie 675 000 dol. zaliczone na poczet przyszłego wykorzystania, o ile nastąpi.