Литмир - Электронная Библиотека

— Ach — rzekła z niewypowiedzianym obrzydzeniem i odwróciła się odchodząc. Wyciągnąłem rękę, by ją dotknąć, ale załkała i uderzyła mnie, najmocniej, jak tylko mogła. Jej dłoń trafiła w moje ramię.

I to był błąd. To zawsze jest błędem, bez względu na racjonalne wytłumaczenie, najważniejsze są sygnały. A ten był niedobry. Wilki nie dobijają się nawzajem, ponieważ mniejszy i słabszy osobnik zawsze poddaje się. Przewraca się wtedy na grzbiet, odsłania gardło i unosząc łapy sygnalizuje, że jest zwyciężony. Po czymś takim zwycięzca nie może już zaatakować. W przeciwnym razie wilki dawno już by wyginęły. Z podobnego powodu mężczyźni nie zabijają kobiet, a przynajmniej nie przez pobicie na śmierć. Nawet jeśli bardzo tego chcą, coś im na to nie pozwala. Jeśli jednak kobieta popełnia błąd posyłając mężczyźnie niewłaściwy sygnał, czyli uderzając go pierwsza…

Walnąłem ją cztery czy pięć razy — tak mocno, jak tylko mogłem — w pierś, twarz, brzuch. Upadła na ziemię, łkając. Ukląkłem obok niej, jedną ręką uniosłem jej głowę i absolutnie z zimną krwią uderzyłem jeszcze dwukrotnie. Cała scena, jakby zaaranżowana przez Boga, rozwijała się w sposób nieunikniony. Dyszałem, jakbym biegiem wspiął się na jakąś wysoką górę. W uszach łomotała mi krew, wzrok mąciła czerwonawa mgiełka.

Usłyszałem w końcu daleki, cichy płacz.

Zobaczyłem wpatrującą się we mnie z otwartymi ustami małą Watty; po jej fioletowoczarnych policzkach spływały łzy. Chciałem do niej podejść, uspokoić ją, ale krzyknęła i uciekła za winoroślą.

Odwróciłem się więc do Klary, która siedziała nie patrząc na mnie, dłonią zakrywała usta. Po chwili oderwała ją i spojrzała na coś, co w niej trzymała, był to ząb.

Nic nie powiedziałem. Nie wiedziałem co i nie bardzo wierzyłem, że coś wymyślę. Odwróciłem się więc i odszedłem.

Nie pamiętam już, co robiłem przez następne kilka godzin.

Nie spałem, choć byłem fizycznie wycieńczony. Przez krótką chwilę siedziałem u siebie w pokoju na szafce. Potem znowu wyszedłem. Pamiętam, że z kimś rozmawiałem. Chyba czarowałem jakiegoś turystę z Wenus, że zawód poszukiwacza jest ryzykowny, choć jednocześnie zajmujący. Pamiętam też, że jadłem coś w kantynie. A przez cały ten czas myślałem tylko o jednym — chciałem zabić Klarę. Od dawna już tłumiłem tę nagromadzoną furię i nawet jej sobie nie uświadamiałem, dopóki Klara nie pociągnęła za spust.

Nie wiedziałem, czy mi kiedykolwiek wybaczy. Nie byłem pewien, czy powinna, a nawet — czy ja tego chcę. I tak nie mogłem sobie wyobrazić, że kiedykolwiek jeszcze pójdziemy do łóżka. W końcu jednak nabrałem pewności, że pragnę przynajmniej ją przeprosić.

Tyle tylko, że nie było jej w domu. W mieszkaniu zastałem jedynie pulchną młodą Murzynkę, która z pełnym tragizmu wyrazem twarzy powoli układała ubrania. Kiedy spytałem o Klarę, zaczęła płakać. — Wyjechała — zaszlochała.

— Wyjechała?

— Och, wyglądała tak okropnie! Ktoś ją musiał pobić. Przyprowadziła Watty i powiedziała, że nie będzie mogła się nią zajmować. Oddała mi wszystkie swoje ubrania. Ale co ja zrobię z Watty, kiedy będę szła do pracy?

— Dokąd wyjechała?

Kobieta podniosła głowę. — Wróciła na Wenus. Jej statek odleciał godzinę temu.

Nie rozmawiałem już z nikim więcej. Udało mi się jakoś zasnąć we własnym łóżku i to bez niczyjego towarzystwa.

Obudziwszy się spakowałem swoje rzeczy — ubrania, holodyski, szachy, zegarek. Także bransoletę Heechów, którą dostałem od Klary. Sprzedałem je, wybrałem wszystko z konta i zabrałem do kupy całą sumę, która wyniosła 1400 dolarów plus jakieś drobne. Wziąłem pieniądze do kasyna i postawiłem je na numer 31.

Duża, powolna kula wpadła do zielonej przegródki. Zero. Przegrałem. Zszedłem więc do Kontroli Lotów i zgłosiłem się na najbliższą Jedynkę. Dwadzieścia cztery godziny później byłem już w Kosmosie.

Rozdział 23

— Co ty rzeczywiście myślisz o Danie, Bob?

— A jak ci się wydaje, do cholery? Przecież uwiódł mi dziewczynę.

— To dość staroświeckie pojęcie. A poza tym cała ta historia miała miejsce już tak dawno temu.

— Oczywiście. — Czasami uważam, że Sigfrid nie gra fair. Ustala reguły gry, których później sam nie przestrzega.

— Daj spokój! — mówię z oburzeniem. — Wprawdzie wszystko to wydarzyło się tak dawno, ale dla mnie jakby wciąż trwało, bo ciągle jeszcze we mnie tkwi. W mojej pamięci jest zupełnie świeże. A czyż nie to jest twoim zadaniem? Czy to nie ty masz wyciągnąć te dawne sprawy po to, by wreszcie przyschły i przestały mi doskwierać?

— Nadal nie wiem, dlaczego jest to dla ciebie takie świeże. Bob.

— Chryste! — Sigfrid znowu nie jest w najlepszej formie. Wydaje mi się, że po prostu nie potrafi sobie poradzić z napływem niektórych złożonych informacji. W końcu, jakby na to nie patrzeć, jest tylko maszyną i nie robi tego, co wykracza poza jego program. Przeważnie reaguje po prostu na słowa kluczowe — biorąc oczywiście w pewnym stopniu pod uwagę ich znaczenie. Oraz na takie niuanse, jak na przykład ton głosu czy gra mięśni, odbierane przez czujniki na macie i paski.

— Zrozumiałbyś to pewnie, gdybyś nie był maszyną, lecz człowiekiem — odpowiadam.

— Może i tak. Bob.

UWAGI NA TEMAT ŻYCIA HEECHÓW

Pytanie: Nie mamy wiec pojęcia, jak wygląda, na przykład, stół Heechów czy jakikolwiek inny sprzęt domowy.

Profesor Hegramet: Nie wiemy nawet, jak wygląda ich dom. Nigdy czego? podobnego nie znaleźliśmy. Odkryliśmy jedynie tunele. Lubili rozgałęziające się szyby, z których odchodziły pokoje. Lubili też duże pomieszczenia w kształcie wrzeciona, ścięte na rogach. Jedno odnaleźliśmy tutaj, dwa na Wenus, prawdopodobnie zachowały się też na wpół skorodowane pozostałości jednego na Planecie Peggy.

Pytanie: Dobrze wiemy, jaka jest premia za odkrycie przedstawiciela rasy inteligentnej. A jaka jest premia za odkrycie Heecha?

Profesor Hegramet: Znajdź go tylko. Potem możesz zażądać dowolnej ceny.

— To prawda, że wydarzyło się to dawno temu — sprowadzam go z powrotem na właściwy trop. — Nie rozumiem jednak, czego jeszcze chcesz się doszukać w tej całej historii?

— Chciałbym, żebyś mi wyjaśnił pewną sprzeczność, którą wyczuwam w tym, co mówisz. Twierdzisz, iż nie boli cię, że Klara miała stosunki z innymi mężczyznami. Dlaczego więc przywiązujesz takie znaczenie do tego, że spała z Danem?

— On ją źle traktował! — To prawda. Pozostawił ją uwięzioną, jak muchę w bursztynie.

— Czy rzeczywiście chodzi ci o to, jak się zachował wobec Klary? A może było coś między tobą i Danem?

— Nigdy w życiu! Między nami nigdy nic nie było!

— Mówiłeś mi, że Dane odczuwał pociąg do obu płci. Jak wyglądał wasz wspólny lot?

— Miał dwóch innych chłopców do zabawy! Ale przysięgam — nie mnie. Nie mnie! — powtarzam starając się, by spokojny głos odzwierciedlał mój faktyczny brak zainteresowania tym idiotycznym tematem. — Mówiąc szczerze, chciał się do mnie kilka razy dobrać, ale powiedziałem mu, że to mnie nie interesuje.

— W twoim głosie brzmi więcej złości, niż mogłoby to wynikać z samej treści słów.

— Do diabła! — Muszę przyznać, że teraz już jestem naprawdę zły. — Twoje idiotyczne podejrzenia doprowadzają mnie do szału! — mówię z trudem. — To fakt, że pozwoliłem mu się objąć raz czy dwa. Ale to wszystko, nic poważniejszego. Dałem się trochę użyć dla zabicia czasu. Owszem, nawet mi się podobał. Był wysoki, przystojny. A ja czułem się trochę samotny… — O co znów chodzi?

Dźwięk, który wydobywa się teraz z Sigfrida, przypomina lekkie chrząknięcie, jakim zawsze przerywa, niby to nie przerywając.

— Co przed chwilą powiedziałeś?

— Kiedy?

— Wtedy, gdy stwierdziłeś, że między wami nic nie zaszło poważnego?

— O Boże, nie pamiętam już, co powiedziałem. No, że nie było w tym nic poważnego. Tylko tak, dla zabicia czasu.

44
{"b":"303692","o":1}