Литмир - Электронная Библиотека

— Mimo to ludzie wyruszają — dodał.

Milczeliśmy przez chwilę, a potem Klara roześmiała się. — Niektórzy — powiedziała.

— Mówisz tak, jakbyś sam chciał wyruszyć — włączyłem się szybko.

— Miałeś kiedyś co do tego wątpliwości?

— Owszem. Jesteś przecież w Brazylijskiej Flocie. Nie możesz sobie tak po prostu wsiąść na statek i polecieć.

— Mogę wyruszyć w każdej chwili — poprawił mnie. — Potem tylko nie będzie mi wolno wrócić do Brazylii.

— Tak bardzo tego pragniesz?

— Za wszelką cenę — odrzekł.

— Nawet — nalegałem — gdy jest ryzyko, że nie wrócisz lub wrócisz w takim stanie jak ci dzisiaj? — To była Piątka. Wylądowali na planecie, na której rósł trujący powój. Podobno była to bardzo ciężka wyprawa.

— Oczywiście.

Klara zaczynała się nerwowo kręcić. — Chyba już pójdę się położyć. Jej głos coś sugerował, spojrzałem na nią. — Odprowadzę cię — zaproponowałem.

— Nie ma potrzeby.

— Jednak pójdę z tobą — stwierdziłem ignorując ton jej głosu. — Dobranoc, Francy, zobaczymy się za tydzień.

Klara była już w drodze do zlotni i musiałem się pośpieszyć, by ją dogonić.

— Jeśli naprawdę chcesz, wrócę do siebie! — krzyknąłem chwyciwszy linę.

Nie spojrzała w górę, ale też i nie odpowiedziała. Wyszedłem więc ze zlotni na jej poziomie i podążyłem za nią do jej mieszkania. Kathy spała w dalszym pokoju, Hywa drzemała przy holodysku w naszej sypialni. Klara odesłała ją do domu i później zajrzała do dziewczynki, żeby sprawdzić, czy śpi spokojnie. Usiadłem na brzegu łóżka czekając.

— Może to tylko napięcie przedmenstrualne — powiedziała. — Przepraszam cię. Po prostu jestem dzisiaj wściekła.

— Pójdę sobie, jeśli chcesz.

— Boże! Przestań to już w końcu powtarzać! — Usiadła obok mnie i przysunęła się, bym ją objął. — Kathy jest taka słodka — powiedziała po chwili, prawie ze smutkiem.

— Też chciałabyś mieć dziecko?

— Będę miała dziecko — odchyliła się pociągając mnie za sobą. — Nie wiem tylko kiedy. Potrzebuję znacznie więcej pieniędzy, by zapewnić mu przyzwoite życie. A lata lecą.

Kiedy tak leżeliśmy obok siebie szepnąłem z twarzą w jej włosach: — Ja też tego pragnę.

Westchnęła. — Myślisz, że o tym nie wiem? — Nagle jej ciało naprężyło się. usiadła. — Kto tam?

Ktoś próbował otworzyć drzwi. Nie były zamknięte na klucz. Nigdy ich nie zamykaliśmy, ale też nie mieliśmy niespodziewanych gości. Dopiero teraz.

— Sterling! — zdziwiła się Klara. Pamiętała jednak, jak się należy zachować. — Pozwól, Bob, to jest Sterling Francis, ojciec Kathy. Bob Broadhead.

— Miło mi — odpowiedział. Był znacznie starszy, niż można było sądzić po malutkiej Kathy, miał przynajmniej pięćdziesiątkę, ale wyglądał na starszego i bardzo znużonego życiem. — Zabieram Kathy do domu najbliższym statkiem — rzekł. — Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wezmę ją do siebie jeszcze dzisiaj. Chcę sam jej powiedzieć.

Nie patrząc na mnie Klara sięgnęła po moją dłoń. — O czym?

— O matce — Francis potarł oczy i dodał: — Nie wiesz? Jan nie żyje. Jej statek wrócił parę godzin temu. Cała czwórka z lądownika wplątała się w jakiś grzyb, zmarli na skutek opuchlizny. Widziałem ją. Wygląda jak… — Urwał. — Najbardziej mi żal Annalee. Została na orbicie, gdy oni wylądowali na powierzchni. To ona przywiozła ciało Jan. Zupełnie bez sensu. Po co? Dla Jan i tak nie miało to znaczenia… Nieważne zresztą. Mogła przywieźć tylko dwójkę, nie było więcej miejsca w zamrażalniku, bo jedzenie… — Znowu urwał i tym razem nie mógł już mówić dalej.

UWAGI NA TEMAT ZADU HEECHÓW

Profesor Hegramet: Możemy się jedynie domyślać, jak wyglądali Heechowie. Byli prawdopodobnie dwunożni. Ich narzędzia jako tako pasują do ludzkich dłoni, mieli wiec zapewne ręce, lub coś podobnego. Przypuszczalnie widzieli w obrębie tego samego widma co my. Musieli jednak być od nas niżsi — mieli może 150 cm, czy nawet mniej. I mieli bardzo śmieszne zadnie części ciała.

Pytanie: Co to znaczy?

Profesor Hegramet: Czy widziałeś kiedyś siedzenie pilota w statku Heechów? Są to dwie płaskie metalowe płyty w kształcie litery V. Człowiek nie wysiedziałby na tym nawet dziesięciu minut. Rozwiesiliśmy więc nad siedzeniem siatkę. Jest to jednak nasze usprawnienie, Heechowie czegoś podobnego nie używali. Musieli prawdopodobnie przypominać osy z wielkim, wydłużonym odwłokiem, zwisającym między nogami.

Pytanie: Czy to znaczy, że tak jak osy mieli żądła?

Profesor Hegramet: Nie, nie wydaje mi się. Choć może i tak. A może mieli po prostu piekielnie duże narządy płciowe.

Czekałem więc siedząc na krawędzi łóżka, podczas gdy Klara pomogła mu obudzić małą i spakować ją. Oni wyszli, a ja odtworzyłem na piezowizorze kilka tablic, które bardzo dokładnie przestudiowałem. Zanim Klara wróciła, zdążyłem je wyłączyć i usiadłem po turecku na łóżku głęboko zamyślony.

— Chryste, co za zwariowana noc — powiedziała posępnie siadając na drugim końcu łóżka. — Odechciało mi się spać. Może skoczę na górę wygrać parę dolców.

— Lepiej nie — odpowiedziałem. Poprzedniego wieczoru siedziałem przy niej przez trzy godziny: najpierw wygrała dziesięć tysięcy, potem straciła dwadzieścia. — Mam lepszy pomysł. Zgłośmy się na lot.

Odwróciła się tak gwałtownie, by na mnie spojrzeć, że na chwilę zniosło ją z łóżka. — Coś ty powiedział?

— Zgłośmy się na lot.

Zamknęła na moment oczy i nie otwierając ich spytała: — Kiedy?

— Lot 29-40. To Piątka z dobrą zalogą — Sam Kahane i jego kumple. Czują się już dobrze i poszukują dwóch osób.

Potarła palcami powieki, po chwili je otworzyła i spojrzała na mnie. — Rzeczywiście miewasz ciekawe pomysły.

Wcześniej już spuściłem ścienne żaluzje, które przesłaniały błysk metalu Heechów: nawet w półmroku widziałem jednak wyraz jej twarzy. Bała się. Mimo wszystko spytała tylko: — To nienajgorsi chłopcy. Czy potrafisz dogadać się z pedałami?

— Jeśli nie będę się ich czepiał, zostawią mnie w spokoju. Szczególnie, gdy będziesz ze mną.

— Hm — mruknęła i przysunęła się do mnie, objąwszy mnie przewróciła na łóżko i wtuliła twarz w moją szyję. — Możemy spróbować — powiedziała tak cicho, że nie byłem z początku pewien, czy to usłyszałem.

Kiedy jednak to do mnie dotarło, ogarnęło mnie przerażenie. Mogła się przecież nie zgodzić. Nie byłoby wtedy problemu. Teraz czułem, jak drżę, choć udało mi się powiedzieć: — Zgłosimy się więc jutro rano.

Pokręciła głową. — Nie — odrzekła stłumionym głosem. Czułem, że tak jak ja drży. — Zatelefonuj tam natychmiast. Zapiszmy się teraz, zanim zmienimy zdanie.

Następnego dnia złożyłem wymówienie w pracy, a rzeczy spakowałem do walizek, w których je przywiozłem. Shicky wziął je na przechowanie. Wyglądał na zasmuconego. Klara zostawiła swoje kursy, zwolniła służącą — która była tym mocno zmartwiona — lecz nie zawracała sobie głowy pakowaniem. Miała jeszcze sporo pieniędzy. Zapłaciła więc z góry za swe dwa pokoje i mogła wszystko zostawić, jak było.

Oczywiście zorganizowano dla nas pożegnalne przyjęcie. Nie zapamiętałem ani jednej z obecnych na nim osób.

A później, nie wiadomo kiedy, wciskaliśmy się już do lądownika i schodziliśmy do kapsuły, podczas gdy Sam systematycznie sprawdzał ustawienia. Zamknęliśmy się w kokonach i włączyliśmy automatyczne odliczanie.

Potem nastąpił przechył i uczucie spadania i bezwład, zanim włączyły się silniki i byliśmy już w drodze.

Rozdział 13

— Dzień dobry — mówi Sigfrid, a ja nagle zatrzymuję się w progu, podświadomie zaniepokojony.

— Co się stało?

— Nic się nie stało. Rób. Proszę, wejdź.

— Wszystko tu pozmieniałeś — stwierdzam z wyrzutem.

— Masz rację. Podoba ci się teraz?

Rozglądam się. Na podłodze nie ma już poduszek. Ze ściany znikły abstrakcyjne obrazy. Pojawił się natomiast cykl holopejzaży Kosmosu, gór i mórz. Najśmieszniejszy w tym wszytkim jest jednak sam Sigfrid. Jego manekin mówi do mnie z rogu pokoju, gdzie siedzi trzymając w rękach ołówek i spoglądając na mnie spoza ciemnych okularów.

24
{"b":"303692","o":1}