— Nalej sobie drugiego drinka. Bob — mówi Sigfrid z troską w głosie. — Oczywiście, kiedy już skończysz płakać.
Rozdział 30
Strach! Pulsował pod skórą tak mocno, że bardziej już nie mogłem się bać. Byłem nim cały przesiąknięty. Nie wiem, czy krzyczałem, czy coś mówiłem — robiłem tylko to, co kazał mi Danny A. Zbliżyliśmy obydwa pojazdy i sczepiliśmy je lądownikami. Potem zaczęliśmy przenosić sprzęt, instrumenty naukowe, ubrania, słowem wszystko, co tylko się dało, z pierwszego statku i upychać po kątach na drugim, aby zrobić miejsce dla dziesięciu osób, tam gdzie już pięć mieściło się z trudem. Podawaliśmy sobie rzeczy z rąk do rąk niczym brygada budowlana. Dane Mieczników musiał chyba mieć poodbijane nerki — to on siedział cały czas w lądowniku, gdzie tak ustawiał pompy, aby natychmiast odpalić całe wodorotlenowe paliwo rakietowe. Czy przeżyjemy to? Była to wielka niewiadoma. Obie Piątki były opancerzone i nie przypuszczaliśmy, żeby osłony z metalu Heechów mogły ulec zniszczeniu. Ale wewnątrz tych osłon byliśmy my — my wszyscy w jednym ze statków, który się uwolni — taką przynajmniej mieliśmy nadzieję. W żaden sposób nie można było jednak przewidzieć, czy wydostaniemy się stąd żywi, czy też zostanie z nas jedynie galareta. Mieliśmy bardzo niewiele czasu. Klarę mijałem chyba ze dwadzieścia razy w ciągu dziesięciu minut i pamiętam, że za pierwszym razem pocałowaliśmy się. Albo tylko spróbowaliśmy i prawie się udało. Pamiętam jej zapach, raz nawet uniosłem głowę, ponieważ woń olejku piżmowego była bardzo silna, ale jej nie było w pobliżu, po chwili już o wszystkim zapomniałem. Cały czas na którymś z monitorów widniała olbrzymia migocąca, przerażająca, niebieska kula, na jej powierzchni poruszające się cienie efektów fazowych tworzyły pełne grozy obrazy, jej kąsające fale grawitacyjne targały naszy.mi wnętrznościami. W kapsule pierwszego statku tkwił pilnujący czasu Danny A., który przez obydwa ładowniki przerzucał do drugiej kapsuły torby i pakunki, ja z kolei usuwałem je byle gdzie, by zrobić miejsce dla następnych paczek.
Drogi Głosie Gateway!
W ubiegłą środę przechodziłem sobie przez parking w supermarkecie Safeway (dokąd udałem się, by oddać moje kartki żywnościowe) i w drodze do wahadłobusu, którym miałem pojechać do domu, zobaczyłem nagle nieziemskie zielone światło. Koło mnie wylądował nieznany pojazd kosmiczny. Wysiadły z niego cztery piękne, ale bardzo drobne kobiety w przezroczystych białych sukniach, które obezwładniły mnie przy pomocy promienia paraliżującego. Przez dziewiętnaście godzin przetrzymywały mnie związanego na podłodze swego statku. W tym czesie zostałem poddany pewnym poniżającym praktykom natury seksualnej, które pominę milczeniem. Przywódczyni tej czwórki Maria Glow-Fawn oświadczyłą, że ich rasie , podobnie jak naszej, nie udało się jeszcze poskromić w sobie pewnych atawizmów. Przyjąłem te przeprosiny i zgodziłem się na przekazanie na Ziemię czterech komunikatów. Pierwszy i Czwarty mogą zostać wyjawione dopiero w odpowiednim czasie. Komunikat Drugi przeznaczony jest dla kierownika budowy mojego apartamentu. Trzeci skierowany jest do mieszkańców Gateway i składa się z trzech cząści: należy położyć kres 1. paleniu papierosów; 2. nauce koedukacyjnej do co najmniej drugiej klasy liceum; 3. wszelkim badaniom Kosmosu. Jesteśmy pod obserwacją.
Harry Hellison, Pittsburgh
Czasami tłamsisz, czasem poparzysz,
A czasem rozgniatasz na proch,
Czasem nam miarkę forsy odważysz,
Choć zawsze przerażasz na wskroś.
Zgadzamy się na to, co może się stać,
Ale już pora, Heechu, byś wzbogacił nas.
— Pięć minut! — wrzasnął i zaraz potem: — Cztery minuty! Trzy! Odłączcie ten cholerny przewód! — i wreszcie: — Kończymy! Rzućcie wszystko do diabła i chodźcie tutaj! — I tak też zrobiliśmy. Wszyscy. Z wyjątkiem mnie. Słyszałem, jak mnie wołają, ale ja zostałem z tyłu — nasz ładownik był zablokowany i nie mogłem przedostać się przez właz! Usiłowałem odsunąć czyjąś wełnianą torbę i wtedy usłyszałem krzyk Klary przez radio: — Bob, na litość boską, chodź tutaj! — Wiedziałem jednak, że jest za późno. Zatrzasnąłem właz i zakręciłem go w momencie, kiedy Danny A. wołał — Nie! Nie! Poczekaj…
Czekaj…
Czekaj bardzo, bardzo długo.
Rozdział 31
Po chwili, nie wiem nawet jak długo, podnoszę głowę i mówię:
— Przepraszam cię, Sigfrid.
— Za co?
— Za to, że się poryczałem. — Jestem fizycznie wykończony. Zupełnie, jakbym przebiegł dziesięć mil między dwoma rzędami dzikich Indian okładających mnie kijami.
— Czy nie czujesz się teraz trochę lepiej?
— Lepiej? — przez moment zastanawiam się nad tym głupim pytaniem, po chwili jednak rozważam je ponownie i co dziwne, rzeczywiście jest mi lepiej. — Taak. Tak mi się przynajmniej wydaje. Może nie „dobrze”, ale jest mi trochę lepiej.
— Postaraj się przez chwilę o tym nie myśleć.
Uderza mnie głupota tej uwagi, więc mówię mu to. Jest teraz we mnie tyle energii, co w małej rachitycznej meduzie, która zdechła tydzień temu. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak się nie przejmować.
Ale rzeczywiście czuję się lepiej. — Mam wrażenie, jakbym wreszcie dopuścił do siebie poczucie winy.
— I jakoś to przeżyłeś. Zastanawiam się. — Sądzę, że tak.
— Rozważmy problem winy. Bob. Winy — ale z jakiego powodu?
— Ponieważ wystrzeliłem w czarną dziurę dziewięcioro ludzi, by uratować własny tyłek!
— Czy ktoś cię kiedyś o to oskarżał? Oczywiście, z wyjątkiem siebie samego.
WYCIĄG Z KONTA — ROBINETTE BROADHEAD
1. Niniejszym potwierdza się, że zastosowane przez Pana ustawienie kursu na Gateway Dwa pozwala na regularne loty na tej trasie w czasie o sto dni krótszym niż dotychczas.
2. Decyzją Rady zostają Panu przyznane zyski procentowe od tego odkrycia wynoszące 1% wszystkich dochodów, jakie przyniesie wykorzystanie powyższego ustawienia. Otrzymuje Pan zaliczkę w wysokości 10 000 dol. na procent ww. zysków.
3. Decyzją Rady potrąca się Panu połowę wymienionej sumy jako grzywnę za zniszczenie używanego statku.
Na Pańskie konto zostaje więc wpłacona następująca suma:
zaliczka (Nr Rozp. A-135-7): $10000
minus potrącenie (Nr Rozp. A-135-8): $5000
Aktualny stan konta: $6192
— Oskarżał? — wycieram nos zastanawiając się. — Prawdę powiedziawszy, to nie. A dlaczego mieliby? Na Gateway wróciłem w aureoli bohatera. — Myślę o Shickym, który otaczał mnie iście matczyną opieką, o Francym Hereirze, który pozwolił mi się wypłakać w swoich ramionach, mimo że zabiłem jego kuzynkę. — Nie byli jednak wtedy przy mnie. Nie widzieli, jak wysadzałem zbiorniki, by uwolnić mój statek.
— Czy to ty je wysadziłeś?
— Do diabła, Sigfrid — przerywam. — Sam nie wiem. Ale miałem taki zamiar. Wyciągałem rękę do guzika.
— Czy wydaje ci się możliwe, aby guzik w statku, który miał być pozostawiony, mógł odpalić połączone zbiorniki?
— Dlaczego nie? Sam już nie wiem. W każdym bądź razie — mówię -rozważyłem już wszystkie możliwe usprawiedliwienia. Niewykluczone, że to Klara lub Danny nacisnęli guzik przede mną. Ale ja też miałem zamiar to zrobić!
— A wtedy, który statek uwolniłby się, twoim zdaniem?
— Ich! Mój! — poprawiam się. — Nie, nie wiem.
— W rzeczywistości — mówi poważnie Sigfrid — była to jedyna rzecz, jaką mogłeś zrobić. Zdawałeś sobie sprawę doskonale, że wszyscy nie przeżyjecie. Nie było na to czasu. Mogliście zginąć wszyscy, albo tylko niektórzy. Innego wyboru nie było. Ty zdecydowałeś się na to, żeby ktoś przeżył.