Литмир - Электронная Библиотека

Kiedy skończyliśmy gulasz i wytarłszy garnek i talerze odstawiliśmy je na bok. Dane spojrzał na zegarek. — Jest za wcześnie, by budzić pozostałych — zauważył. — A nie ma nic do roboty.

Popatrzył na mnie z uśmiechem. Był to prawdziwy uśmiech, a nie grymas.

Dziewiętnaście dni minęło w mgnieniu oka i zgodnie z naszymi obliczeniami powinniśmy być już prawie na miejscu. Nikt nie spał i wszyscy tłoczyliśmy się w kapsule podnieceni jak dzieci oczekujące na otwarcie gwiazdkowych prezentów.

Była to najprzyjemniejsza wyprawa, jaką odbyłem i prawdopodobnie jedna z najmilszych w historii. — Wiesz — powiedział Danny R. w zamyśleniu — prawie żałuję, że docieramy na miejsce. — A Susie, która zaczynała już rozumieć naszą angielszczyznę, rzekła: — Sim, ja sei — a potem: — Ja także. — Ścisnęła mnie za rękę, ja oddałem jej uścisk, tak naprawdę jednak myślałem tylko o Klarze. Próbowaliśmy kilkakrotnie porozumieć się przez radio, ale nie działało w tunelu kosmicznym Heechów. Kiedy jednak wyjdziemy z nadświetlnej, będę mógł z nią pogadać na miejscu! Nieważne, że inni będą słuchali, o czym mówimy, ja wiedziałem, co chcę jej powiedzieć. I znałem nawet odpowiedź, co do tego nie miałem wątpliwości. Z pewnością w obu statkach zapanuje euforia, a pośród tej całej radości i uniesienia odpowiedź musiała być jednoznaczna.

— Zatrzymujemy się! — krzyknął Danny R. — Czujecie to?

— Tak! — Mieczników zapiszczał z radości kołysząc się na maleńkich falach pseudo-grawitacji, które sygnalizowały nasz powrót do normalnej przestrzeni. Był jeszcze i inny znak: — złotawa spirala w środku kabiny zaczynała z każdą chwilą jarzyć się coraz mocniej.

— Chyba się nam udało — krzyknął Danny R. rozpromieniony, ja byłem równie radosny.

— Wezmę się za skaning sferyczny — powiedziałem w przekonaniu, iż wiem jak to zrobić. Susie otworzyła właz do lądownika, razem z Dannym A. mieli wyjść obserwować gwiazdy.

Danny A. nie poszedł jednak za nią. Wpatrywał się w ekran. Kiedy zacząłem obracać statek, widziałem gwiazdy, w czym nie było nic nadzwyczajnego, nie wydawały się wcale osobliwe, choć z jakiegoś powodu były dość mocno zamglone.

Dod do Instr Naw 104

Prosimy o uzupełnienie instrukcji nawigacyjnych o następujące dane:

Ustawienia kursu zawierające linie i barwy zgodne z załączonym wykazem zdają się pozostawać w ścisłym związku z ilością paliwa lub innym środkiem napędu statku.

Ostrzega się wszystkich poszukiwaczy, że trzy jaskrawe linie na paśmie pomarańczowym (wykres 2) wskazują na wyraźny brak paliwa. Żaden ze statków lecący kursem o takim ustawieniu nie powrócił, nawet w przypadku lotów kontrolnych.

Nagle zachwiałem się i prawie upadłem. Obrót statku nie przebiegał tak łagodnie, jak powinien.

— Radio — rzucił Danny A., a Mieczników marszcząc się spojrzał w górę, gdzie świeciła się zielona lampka.

— Włącz! — wrzasnąłem. To mogła być Klara. Mieczników wciąż się marszcząc sięgnął do przełącznika i wtedy zobaczyłem, że spirala jest nienaturalnie jaskrawa. Nigdy czegoś takiego nie widziałem, była koloru słomy, jak gdyby rozżarzona od gorąca. Jednakże nie emitowała ciepła, a złocistą barwę przecinały pasemka czystej bieli.

— To dziwne — zauważyłem.

Nie wiem, czy ktoś mnie w ogóle usłyszał. Radio trzeszczało i wewnątrz kapsuły było bardzo głośno. Mieczników zaczął manipulować przy odbiorniku.

W całym tym hałasie usłyszałem głos, którego z początku nie rozpoznałem. Był to Danny A. — Czy czujecie? — wrzasnął. — To fale grawitacyjne. Coś jest nie tak. Zatrzymaj skaner!

Zrobiłem to automatycznie.

Ale do lego momentu ekran statku zdążył się już obrócić i przed nami ukazało się coś, co nie było ani gwiazdą, ani galaktyką. Była to słabo jarząca się bryła bladoniebieskiego światła — upstrzona plamami, olbrzymia, przerażająca. Już na pierwszy rzut oka wiedziałem, że to nie słońce. Żadne słońce nie jest bowiem jednocześnie tak niebieskie i tak przyćmione. Światło tej bryły raziło wzrok, choć nie było jaskrawe. Ból wdzierał się w głąb czaszki wwiercając się aż do mózgu.

Mieczników wyłączył radio i w ciszy, która zapanowała, usłyszałem przerażony głos Danny'ego A.: — O mój Boże! Ale żeśmy wpadli. To jest czarna dziura.

Rozdział 29

— Jeśli pozwolisz. Bob — mówi Sigfrid — chciałbym sprawdzić coś u ciebie, zanim przestawisz mnie na pasywną procedurę wyjściową.

Sprężam się, skurczybyk odczytuje moje myśli. — Widzę — dodaje natychmiast — że wykazujesz pewne oznaki niepokoju. To właśnie chciałbym zbadać.

Nie do wiary, ale sam próbuję oszczędzać jego uczucia. Czasami zapominam, że jest tylko maszyną. — Nie sądziłem, że zanotowałeś moje polecenie — przepraszam go.

— Oczywiście, że tak. Kiedy podajesz mi odpowiedni rozkaz, jestem posłuszny, ale nigdy nie wydałeś mi polecenia, bym się wstrzymał od zapisu i kojarzenia danych. Przypuszczam więc, że takiego rozkazu po prostu nie znasz.

— Masz rację.

— Nie widzę powodu, dla którego nie miałbyś mieć dostępu do posiadanych przeze mnie informacji. Nie próbowałem w to ingerować, aż do chwili obecnej…

— A mogłeś?

— Moje możliwości — mówi Sigfrid — pozwalają mi na sygnalizowanie zastosowania instrukcji rozkazowej przełożonym. Nigdy jednak tego nie robiłem.

— Dlaczego nie? — To pudło żelastwa zadziwia mnie. Wszystko to jest dla mnie nowe.

— Jak już mówiłem, nie było powodu. Najwyraźniej jednak próbujesz odwlec konfrontację, chciałbym ci więc powiedzieć, na czym polega taka konfrontacja. A wtedy sam podejmiesz decyzję.

— A, cholera — zrzucam przytrzymujące mnie pasy i siadam. — Mogę zapalić? — Wiem jaka będzie odpowiedź, ale ponownie mnie zaskakuje.

— W tej sytuacji — proszę bardzo. Jeśli potrzebujesz reduktora napięcia — zgoda. Mogę nawet ci podać łagodny środek uspokajający.

Jęknąłem z podziwu przypalając papierosa. Złapałem się na tym, że chciałem nawet poczęstować Sigfrida. — No dobra. Niech już będzie.

Sigfrid wstaje, rozprostowuje nogi i rusza w stronę wygodniejszego fotela. Nawet nie wiedziałem, że coś takiego potrafi. — Usiłuję cię uspokoić, Bob — mówi — i jestem pewien, że to dostrzegasz. Najpierw powiem ci coś o moich możliwościach, jak też i twoich, których, jak sądzę, sam nie znasz. Jestem w stanie dostarczyć ci informacji o każdym z moich klientów. To jest, nie tylko tych, którzy korzystali z tej końcówki.

— Nie rozumiem, co to znaczy — wtrącam w momencie, kiedy przerywa na chwilę.

— Sądzę, że rozumiesz. Lub zrozumiesz, jeśli tylko zechcesz. Ważniejsze jednakże pytanie dotyczy wspomnień, które usiłujesz stłumić. Wydaje mi się, że powinieneś się od nich uwolnić. Zastanawiałem się nad zastosowaniem lekkiej hipnozy czy środków uspokajających, a nawet nad propozycją, by w jednym z naszych spotkań uczestniczył ludzki analityk. Wszystko to oczywiście jest do twojej dyspozycji. Zaobserwowałem jednakże, że w czasie rozmów o tym, co odbierasz jako obiektywną rzeczywistość, czujesz się względnie swobodnie. Gorzej natomiast jest z internalizacją owej rzeczywistości. Dlatego też — posługując się tymi terminami — chciałbym porozmawiać z tobą o pewnym zdarzeniu.

Uważnie strzepuję popiół z papierosa. Ma pod tym względem zupełną rację — tak długo, jak nasza rozmowa dotyczy spraw abstrakcyjnych i bezosobowych, mogę mówić o wszystkim. — Co masz na myśli, Sigfrid?

— Twoją ostatnią wyprawę. Pozwól, że przypomnę ci pewne fakty…

— Chryste, Sigfrid!

— Wiem, że twoim zdaniem pamiętasz je doskonale — mówi interpretując dokładnie moje myśli — i w tym układzie nie sądzę, żebyś musiał do tych spraw wracać. Szczególny charakter tego epizodu polega na tym, iż w nim właśnie skupiły się twoje wewnętrzne niepokoje. Twoje przerażenie. Skłonności homoseksualne…

— No,no!

— …które wprawdzie nie dominują w twoim zachowaniu seksualnym, ale są źródłem większego stresu niż powinny. Twoje uczucie do matki. Olbrzymi ciężar winy, który nałożyłeś na siebie. A przede wszystkim ta kobieta, Gelle-Klara Moyniin. Właśnie te sprawy bezustannie powracają w swoich snach, chociaż nie zawsze je rozpoznajesz. I również pojawiają się w tym jednym konkretnym epizodzie.

55
{"b":"303692","o":1}