— To pewnie nic takiego, Robbie — mówi. — Zastanawiam się właśnie, dlaczego czujesz się winny, że ta dziewczyna z planety płakała.
— Ba, żebym to wiedział — odpowiadam i naprawdę tak to czuję.
— Znam parę faktów, z powodu których masz wyrzuty sumienia — mówi. — Jeden z nich to śmierć twojej matki.
— Chyba tak, w jakiś idiotyczny sposób — przyznaję mu rację.
— Myślę też, że czujesz się winny wobec twojej dziewczyny, Gelle-Klary Moyniin.
Poruszam się nerwowo. — Gorąco tu jak cholera — skarżę się.
— Czy wydaje ci się, że któraś z tych osób coś ci zarzucała?
— Skąd mam, kurwa, wiedzieć?
— A może pamiętasz, że coś takiego mówiły?
— Nie! — Rozmowa staje się zbyt osobista, więc chcąc ją utrzymać na płaszczyźnie obojętnej stwierdzam: — Zgoda, że mam pewną tendencję do obarczania się odpowiedzialnością. Jestem chyba dość klasycznym przypadkiem, nie? Można go odszukać na stronie 277 każdego podręcznika.
Rozbawia mnie pozwalając przez chwilę trwać w tym bezosobowym tonie. — Lecz prawdopodobnie na tejże stronie — stwierdza — mówi się również o tym, że odpowiedzialność narzuca sam podmiot. Sam więc ją stwarzasz, Robbie.
— Bez wątpienia.
— Nie musisz przecież wbrew swojej woli poczuwać się do jakiejkolwiek odpowiedzialności.
— Oczywiście, ale ja chcę.
— Czy przychodzi ci do głowy — pyta prawie natychmiast — dlaczego tak się dzieje? Dlaczego chcesz mieć poczucie, że jeśli cokolwiek jest źle, to z twojej winy?
— A, psiakrew! — rzucam z niesmakiem. — Twoje przewody znowu nawalają. To nie jest tak. Chodzi o coś więcej… posłuchaj. Kiedy zasiadam do uczty życia, jestem tak zajęty zastanawianiem się, jak spojrzeć na rachunek, co pomyślą inni, gdy go zapłacę, i czy mam przy sobie dosyć pieniędzy, że nie starcza mi sił na jedzenie.
— Niezbyt mi się podobają te twoje literackie popisy — mówi łagodnie.
— Bardzo mi przykro. — Nieprawda, wcale nie jest mi przykro. Doprowadza mnie do szału.
— Wracając zaś do twojego porównania: dlaczego nie posłuchasz, co mówią inni ludzie? Może mówią o tobie coś miłego albo coś ważnego?
Muszę się powstrzymać, żeby nie zrzucić pasków, nie zdzielić w twarz szczerzącego zęby manekina i nie wyjść z tego bagna raz na zawsze. Czeka, a mnie się wszystko w głowie kotłuje, w końcu wybucham: — Mam ich słuchać? Sigfrid, ty stary, głupi gracie, przecież ja nic innego nie robię. Chcę, żeby mi mówili, że mnie kochają. Nawet mogą mi mówić, że mnie nienawidzą, cokolwiek, ale niech to powiedzą, sami z głębi serca, szczerze. Tak jestem zasłuchany w głos serca, że nawet nie słyszę, gdy ktoś mnie prosi o sól.
Milczenie. Chyba dłużej nie wytrzymam. — Potrafisz to wszystko tak pięknie wyrazić, Robbie — po chwili mówi z podziwem — ale ja najchętniej…
— Przestań! — ryczę, naprawdę już wściekły, zrzucam paski i siadam, by spojrzeć mu w twarz. — I przestań nazywać mnie Robbie! Mówisz tak do mnie, kiedy według ciebie zachowuję się jak dziecko. Ale teraz nie jestem dzieckiem!
— Tak w zasadzie, to nie masz ra…
— Już ci mówiłem, żebyś przestał! — Zeskakuję z materaca i łapię swoją torbę. Wyciągam z niej skrawek papieru, który dała mi S. Laworowna po tych wszystkich drinkach i łóżku. — Sigfrid — warczę — zniosłem już wiele. Teraz twoja kolej.
Rozdział 18
Weszliśmy w przestrzeń normalną i poczuliśmy zapłon odrzutu lądownika. Statek wirował, a Gateway, ciężka, gruszkowata, zwęglona plama otoczona niebieską poświatą przesuwała się skośnie w dół ekranu. Wszyscy czworo siedzieliśmy i czekaliśmy jeszcze prawie godzinę, aż zgrzytliwy wstrząs da nam znać, że statek wylądował.
Klara westchnęła. Ham powoli zaczął wypinać się z uprzęży. Dred uporczywie wpatrywał się w wizjer, choć widać na nim było jedynie Syriusza i Oriona. Patrząc na tych troje w kapsule zdałem sobie sprawę, że dla pracowników obsługi przylotów będziemy stanowili równie nieprzyjemny widok, jaki dawno temu dla mnie, jeszcze jako nieopierzeńca, przedstawiali niektórzy co gorzej wyglądający po powrocie poszukiwacze. Delikatnie dotknąłem nosa. Bardzo bolał, a nade wszystko śmierdział. Od wewnątrz, dokładnie obok mojego organu powonienia, nie było więc sposobu, by się od tego smrodu uwolnić.
Słyszeliśmy, jak otwarły się włazy i pracownicy obsługi weszli do środka. Potem dotarły do nas zdziwione kilkujęzyczne uwagi na widok Sama Kahane, którego wsadziliśmy do lądownika. Klara poruszyła się. — Chyba możemy wysiadać — mruknęła sama do siebie i skierowała się do włazu, który na powrót znajdował się nad naszymi głowami.
Jeden z członków załogi krążownika zajrzał do środka.
— Żyjecie jeszcze? — Potem przyjrzał się nam dokładniej i nie powiedział już ani słowa. Była to wyczerpująca podróż, szczególnie ostatnie dwa tygodnie. Jeden za drugim wygramoliliśmy się na zewnątrz mijając Sama Kahane, który ciągle wisiał w kaftanie bezpieczeństwa zaimprowizowanym przez Dreda ze skafandra.
UWAGI O KARŁACH I GIGANTACH
Dr Asmenion: Wszyscy powinniście wiedzieć, jak wygląda wykres Hertzsprung-Russella. W przypadku znalezienia się w skupisku sferycznym lub w jakiejkolwiek innej gromadzie gwiazd, warto sporządzić ów wykres, a także pilnie szukać niezwykłych klas widmowych. Nie dostaniecie oczywiście ani grosza za klasy F, G, K, mamy już bowiem wszystkie potrzebne pomiary. Jeśli natomiast znajdziecie się przypadkiem na orbicie białego karła, lub bardzo starego czerwonego giganta, zróbcie wszystkie możliwe odczyty. Polecam wam również obserwację klas O lub B, nawet jeśli nie jest to słońce, wokół którego krążycie, Gdybyście się niespodziewanie znaleźli w opancerzonej Piątce na bliskiej orbicie wokół jaskrawo świecącej gwiazdy klasy O, dane przywiezione na Gateway dadzą wam kilkaset tysięcy.
Pytanie: Dlaczego?
Dr Asmenion: Co dlaczego?
Pytanie: Dlaczego premia będzie tylko wtedy, gdy polecimy opancerzona Piątką?
Dr Asmenion: W innym przypadku po prostu nie wrócicie.
Otoczony własnymi ekskrementami i resztkami jedzenia wpatrywał, się w nas swoim spokojnym, błędnym wzrokiem. Dwóch ludzi z obsługi odwiązywało go, by przygotować do wyniesienia na zewnątrz. Na szczęście nie odzywał się.
— Cześć! — rzekł Brazylijczyk, który okazał się Francy Hereirą. — Chyba poszło kiepsko, co?
— No — odpowiedziałem — przynajmniej wróciliśmy. Ale Kahane jest w nie najlepszej formie. Poza tym wracamy z niczym.
Pokiwał współczująco głową i powiedział coś, chyba po hiszpańsku, do Wenusjanki z patrolu, niewysokiej, pulchnej kobiety o ciemnych oczach. Poklepała mnie w ramię i zaprowadziła do niewielkiej kabiny, gdzie pokazała mi, bym zdjął ubranie. Zawsze mi się wydawało, że osobistą kontrolę mężczyzn robią mężczyźni, a kobiet — kobiety, ale w końcu nie ma to chyba większego znaczenia. Zbadała każdy szew w moim ubraniu, zarówno optycznie, jak i za pomocą dozymetru. Potem zajrzała mi pod pachy i wsadziła coś w odbyt. Otworzyła szeroko usta, sugerując, że i ja mam to zrobić, zajrzała do środka i cofnęła się zasłaniając twarz dłonią.
— Czfój nosz bardzo szmierdżi — powiedziała. — Czo sze ształo?
— To od uderzenia — rzekłem. — Tamten facet. Sam Kahane, oszalał i chciał zmienić kurs.
Pokiwała głową z niedowierzaniem i zajrzała mi do wypchanego gazą nosa. Jednym palcem delikatnie dotknęła nozdrza.
— Czo to?
— Tam w środku? Musieliśmy go zapchać, mocno krwawił.
Westchnęła.
— Czeba by wyczągnącz — zastanawiała się, potem wzruszyła ramionami. — Nie. Ubieraj sze.
Więc na powrót się ubrałem i wróciłem do sali przylotów, ale to jeszcze nie był koniec. Czekało mnie przesłuchanie, jak zresztą w zasadzie wszystkich z wyjątkiem Sama, którego już zabrano do Szpitala Końcowego.
Wydawałoby się, że niewiele mogliśmy powiedzieć na temat naszej wyprawy. Pełna dokumentacja, na którą składały się wszystkie odczyty i obserwacje, powstawała w trakcie podróży. Lecz Korporacja miała inny system pracy. Wyciągali z nas każdy fakt, każde wspomnienie, potem każde wrażenie subiektywne, ulotne podejrzenie. Odprawa trwała bite dwie godziny, w czasie których zarówno ja, jak i pozostali staraliśmy się dokładnie odpowiedzieć na wszystkie pytania. Tutaj również widać, jak Korporacja ma człowieka w ręku. Komisja kwalifikacyjna może przyznać premię za cokolwiek, począwszy od zaobserwowania czegoś nowego w sposbie żarzenia się spirali, aż do wymyślenia nowej metody usuwania zużytych podpasek bez spuszczania ich w toalecie. Mówi się, że chcą w ten sposób po prostu dać parę groszy załogom, które po trudnej wyprawie powróciły bez większych sukcesów. Bez wątpienia, do takich należeliśmy i my. Za wszelką cenę chcieliśmy dać im jakąś okazję do szczodrego gestu.