Wziąłem ją za rękę i powoli, zamyśleni, ruszyliśmy przed siebie. Zwiedzanie to świetna zabawa. Niektóre tunele, już od lat nie używane i zarośnięte bluszczem, były nawet ciekawe. Poza nimi rozciągały się nagie pustkowia, gdzie nawet nie posadzono bluszczu. Zwykle tunele wypełniało światło ze ścian, na których ciągle jeszcze niebieskawo błyszczała warstwa metalu Heechów. Kiedyś — nie ostatnio, ale jakieś sześć czy siedem lat temu — znaleziono w nich artefakty, można więc było w każdej chwili natknąć się na coś, za co dają premię.
Ale nie bardzo mogłem zdobyć się choć na odrobinę zapału. Cóż w tym zabawnego, jeśli i tak nie ma się nic innego do roboty? — Czemu nie? — powiedziałem, lecz parę minut później, gdy zobaczyłem, gdzie jesteśmy, zaproponowałem: — Chodźmy na chwilę do muzeum.
— Bardzo dobrze — ożywiła się. — Czy wiesz, że zrobili już okrągłą salę? Mówił mi o tym Mieczników. Uruchomili ją, gdy byliśmy na wyprawie.
Zmieniliśmy więc trasę, zjechaliśmy dwa poziomy i wyszliśmy obok muzeum. „Okrągłą salą” nazwano niemal kuliste pomieszczenie tuż za nim. Było ono bardzo duże — miało ponad dziesięć metrów średnicy, może więcej. By wszystko dobrze obejrzeć, musieliśmy przymocować sobie wiszące obok wejścia skrzydła podobne do tych, jakich używał Shicky. Klara ani ja nigdy przedtem nie mieliśmy czegoś takiego na sobie, ale poszło nam łatwo. Na Gateway wszystko waży tak niewiele, że najprościej i najwygodniej byłoby się poruszać latając, gdyby oczywiście wewnątrz asteroidu starczyło na to miejsca.
Wlecieliśmy więc do kuli i znaleźliśmy się w środku wszechświata. Ściany sali pokrywały sześciokątne płytki, każdą z nich wyświetlano z niewidocznego dla nas źródła, prawdopodobnie cyfrowo na ciekłe kryształy.
— Jak tu ładnie! — zawołała Klara.
Otaczała nas, nazwijmy to, globorama tego, co dotychczas odkryły pionierskie statki. Gwiazdy, mgławice, planety, satelity… Czasem niektóre płytki pokazywały własny obraz, czyli znajdowało się tam — niech się chwilę zastanowię — jakieś 128 odrębnych scen. Pstryk — wszystkie się zmieniają, znowu pstryk — i zaczynają się zmieniać: część pokazuje to samo, inne — zupełnie co innego. Kolejny pstryk — i jedna cała półkula rozświetla się mozaikowym obrazem galaktyki M-31 widzianej… nie wiadomo skąd.
— Słuchaj — powiedziałem mocno przejęty — to naprawdę bomba! — I rzeczywiście. Czułem się, jakbym uczestniczył we wszystkich wyprawach, jakie kiedykolwiek miały miejsce, ale bez wysiłku i uporczywego strachu.
Nie było nikogo oprócz nas, nie rozumiem dlaczego. To było takie ładne. Można by się raczej spodziewać dużej kolejki. Po jednej stronie zaczęły ukazywać się zdjęcia odnalezionych artefaktów — różnokolorowe wachlarze modlitewne, urządzenia do powlekania ścian, wnętrza statków, jakieś tunele, Klara wykrzykiwała, że widziała część z nich na Wenus, choć nie wiem, jak je rozpoznała. Potem znowu zaczęto wyświetlać zdjęcia Kosmosu. Niektóre z nich wydawały mi się znajome. W jednym szybkim sześcio czy ośmiopłytkowym ujęciu rozpoznałem Plejady, obraz znikł, a na jego miejscu ukazała się widziana z Kosmosu Gateway-2. Jej boki błyszczały odbitym światłem jasnych, młodych gwiazd z sąsiedztwa. Zobaczyłem coś, co mogło być Mgławicą Końskiego Łba, był też pierzasty toroid gazu i pyłu, prawdopodobnie Mgławica Pierścienia w konstelacji Liry lub tak zwany Francuski Obwarzanek odkryty parę orbit temu na niebie planety, na której napotkano ślady niedostępnych, znajdujących się pod zamarzniętym morzem tuneli Heechów.
Zostaliśmy tam jakieś pół godziny, dopóki nie zorientowaliśmy się, że chyba oglądamy na powrót te same zdjęcia, pofrunęliśmy wtedy w kierunku wejścia, odwiesiliśmy skrzydła i zrobiliśmy przerwę na papierosa w szerokim tunelu na zewnątrz muzeum.
Minęły nas dwie kobiety, które były chyba z ekipy porządkowej Korporacji, niosły zwinięte, przypinane skrzydła.
— Cześć, Klaro — pozdrowiła nas jedna z nich. — Byliście w środku? Klara skinęła głową. — Piękne! — powiedziała.
— Korzystajcie, dopóki można — wtrąciła druga. — W przyszłym tygodniu trzeba będzie za to płacić sto dolarów. Jutro instalujemy w sali piezofony z pogadankami, a uroczyste otwarcie odbędzie się przed najbliższym napływem turystów.
— Warto tyle zapłacić — odpowiedziała Klara i spojrzała na mnie. Zdałem sobie sprawę, że mimo wszystko paliłem jej papierosa. Nie bardzo mnie było stać na płacenie pięciu dolarów za paczkę, ale postanowiłem kupić choć jedną z tego, co przeznaczyłem sobie na ten dzień, i dopilnować, żeby wzięła ode mnie tyle, ile ja od niej.
— Chcesz jeszcze pochodzić? — spytała.
— Może potem — odpowiedziałem. Zastanawiałem się, ilu ludzi zginęło, by zrobić te śliczne obrazki, które oglądaliśmy. Raz jeszcze, prędzej czy później, będę musiał się poddać morderczej loterii statku Heechów, lub w ogóle dać za wygraną. Ciekaw byłem, czy to, o czym opowiedział mi Mieczników, rzeczywiście cokolwiek zmieni. Wszyscy już o tym mówili, Korporacja zaplanowała podanie tego do ogólnej wiadomości przez piezofon następnego dnia.
— A, właśnie — przypomniałem sobie. — Mówiłaś, zdaje się, że widziałaś się z Miecznikowem?
— Ciekawa byłam, kiedy o to spytasz — odpowiedziała. — Owszem. Zadzwonił do mnie i powiedział, że pokazywał ci ten materiał o kodzie kolorów. Zeszłam więc i wysłuchałam tego samego. Co o tym myślisz, Bob?
Zgasiłem papierosa. — Podejrzewam, że wszyscy z Gateway rzucą się na dobre loty, to wszystko.
— Ale może Dane coś rzeczywiście wie. Pracuje przecież dla Korporacji.
— Na pewno wie. — Wyciągnąłem się i położyłem na plecach, kołysząc się przy małym ciążeniu. Zastanawiałem się. — To wcale nie jest taki równy chłop. Być może, da nam znać, jeśli trafi się coś dobrego, rozumiesz, coś ekstra, o czym wie. Ale nie za darmo.
Klara uśmiechnęła się. — No to mi powie.
— Co to znaczy?
— Czasami dzwoni, żeby się ze mną umówić.
— Do diabła! — byłem już mocno zdenerwowany. Nie tylko zresztą z powodu Klary, czy Dane'a. Raczej z powodu pieniędzy. Byłem zły, że jeśli w przyszłym tygodniu zechcę raz jeszcze zajrzeć do okrągłej sali, będzie mnie to kosztowało połowę moich oszczędności. Denerwowała mnie ponura, niewyraźna wizja majacząca w niedalekiej przyszłości, gdy znów będę musiał podjąć decyzję, by zrobić to, co mnie cholernie przerażało. — Nie ufałbym temu skurwysynowi!
— Daj spokój, Bob. Dane nie jest znowu taki zły — powiedziała zapalając następnego papierosa i tak zostawiając paczkę, bym w razie czego mógł po nią sięgnąć. — Pod względem seksualnym może być nawet interesujący. Jest w nim coś nieokrzesanego, gwałtownego, brutalnego, jak zawsze u Byków. A poza tym ty jesteś dla niego równie atrakcyjny jak ja.
— O czym ty mówisz?
Wyglądała na rzeczywiście zaskoczoną. — Myślałam, że wiesz, on działa na dwie strony.
— Nie dał nigdy tego po sobie poznać… — Przerwałem jednak przypominając sobie, jak blisko stał, gdy ze mną rozmawiał, i jak niezręcznie czułem się w jego obecności.
— Może nie jesteś w jego typie — uśmiechnęła się. Tylko, że nie był to przyjemny uśmiech. Wychodząca z muzeum para chińskich robotników spojrzała na nas z zaciekawieniem, a potem uprzejmie odwróciła wzrok.
— Chodźmy stąd — powiedziałem.
Poszliśmy więc do Błękitnego Piekiełka i oczywiście uparłem się, by zapłacić za siebie. Czterdzieści osiem dolarów przepłynęło mi przez gardło w ciągu jednej godziny. I wcale nie było to takie fajne. Wylądowaliśmy znowu u niej i znowu w łóżku. To również nie było takie fajne. Kłótnia ciągle wisiała w powietrzu, gdy skończyliśmy. A czas uciekał.
Są ludzie, którzy nie umieją przekroczyć pewnej bariery w rozwoju emocjonalnym. Potrafią tylko bardzo krótko żyć z partnerem w sposób nieskrępowany i pełen oddania. Coś w środku nie pozwala im jednak na szczęście. Im lepiej mają, tym większą czują potrzebę, by to zniszczyć.
Kiedy razem z Klarą wtoczyłem się po Gateway, zacząłem podejrzewać, że ja też jestem taki. A że Klara jest taka, tego byłem pewien. Nigdy nie potrafiła wytrzymać z żadnym mężczyzną dłużej niż kilka miesięcy, sama mi to powiedziała. Ja już prawie zbliżałem się do jej rekordu. I to ją irytowało.