Литмир - Электронная Библиотека

– Nikt nie jest w stanie tego przewidzieć.

– Wiem. Co z panem będzie, starszy inspektorze Chen? – Zajrzała do filiżanki. – Kiedy nastąpi pański kolejny awans?

– To zależy od wielu czynników, na które nie mam wpływu.

– Cóż, jest pan wschodzącą polityczną gwiazdą, choćby nawet mimo woli.

– Czy czekając na pani odlot, musimy rozmawiać o polityce?

– Nie, ale polityka nas otacza. To jedna z modernistycznych teorii, które mi pan wykładał, starszy inspektorze. Szybko uczę się chińskiego stylu.

– Jest pani sarkastyczna, Catherine – powiedział, starając się zmienić temat. – Mam nadzieję, że dziesięć dni spędzonych tutaj podtrzyma pani zainteresowanie studiami sinologicznymi.

– Owszem, będę je kontynuowała. Pewnie w tym roku zapiszę się na kilka wieczorowych kursów.

Oczekiwał, że zada mu kolejne pytania na temat dochodzenia. Miała do tego prawo, ale z niego nie korzystała.

Prawdę mówiąc, kilku kwestii wolał nie poruszać w saloniku recepcyjnym. Na przykład, dowiedział się od Gu, że gangsterzy otrzymali polecenie, by podczas śledzenia Chena i jego amerykańskiej partnerki nie nosili broni palnej. Według Gu nie chcieli sobie zrobić z Chena wroga, ponieważ miał powiązania na najwyższych szczeblach. Poza tym, gdyby amerykańska funkcjonariuszka została zabita w Chinach, rząd w Pekinie nie pozwoliłby sprawie przyschnąć. To również tłumaczyłoby charakter wcześniejszych wypadków – poważnych, ale nie śmiertelnych. Podobnie z tym, co przydarzyło się Yu.

Odstawiła filiżankę i wyjęła z torebki fotografię.

– Mam coś dla pana.

Młoda dziewczyna siedzi przy stoliku w kawiarnianym ogródku. Gra na gitarze, jej długie do ramion włosy lśnią w słońcu, a sandały kołyszą się nad mosiężną tabliczką wmurowaną w chodnik.

Chen natychmiast ją poznał.

– To pani, Catherine.

– Tak. Pięć, sześć lat temu w kawiarni na Delmar. Widzi pan tę tabliczkę? Jest ich tam kilkanaście, jak w Hollywood, z tą tylko różnicą, że uhonorowano nimi słynnych ludzi związanych z Saint Louis. W tym również, oczywiście T.S. Eliota.

– To jedna z nich?

– Właśnie Eliota – powiedziała. – Przepraszam, ale nie zamierzałam uchybić pańskiemu ulubionemu poecie.

– Nie, na pewno by mu się to spodobało: piękna dziewczyna ze słonecznym światłem wplecionym we włosy śpiewa, machając sandałami nad jego tablicą pamiątkową.

– Poprosiłam matkę, żeby znalazła to zdjęcie i mi przysłała.

– Urocze!

– Któregoś dnia może będzie pan tam siedział, rozmawiał o Eliocie i mieszał wspomnienia łyżeczką w zapadającym zmierzchu.

– Bardzo bym chciał.

– To obietnica, starszy inspektorze Chen. Jest pan na liście osób zaproszonych przez US News Agency, prawda? Proszę zatrzymać zdjęcie. Kiedy pan będzie myślał o T.S. Eliocie, może pomyśli pan również o mnie… od czasu do czasu.

– Nie będę tak często myślał o Eliocie jak o… – przerwał gwałtownie. Przekroczyłby granicę. A to niedozwolone. Nagle wyobraził sobie, że spacerując w Parku na Bundzie „słyszy syreny śpiewające do siebie, ale nie do niego", jak to robił Eliot.

– A ja już z niecierpliwością czekam na pańskie nowe wiersze, po angielsku albo po chińsku.

– Minionej nocy próbowałem napisać kilka wersów, ale kiedy siedziałem koło Liu w samochodzie, uświadomiłem sobie, że jestem słabym poetą. I równie kiepskim policjantem.

– Dlaczego ocenia się pan tak surowo? – Wyciągnęła rękę nad stolikiem i ujęła jego dłoń. – Robi pan wszystko, co może, w trudnej sytuacji. Ja to rozumiem.

Ale było wiele rzeczy, których nie mogła zrozumieć. Nie odezwał się.

– Czy powiedział pan sekretarzowi Li o umowie z Gu w sprawie parkingu?

– Nie. – Przewidział to pytanie. Li wcale nie zdziwił się jego kontaktami z dyrektorem klubu karaoke. Wyglądało na to, że o nich wiedział.

Jak mocno Li był powiązany z Niebieskimi? Może musiał utrzymywać robocze kontakty z miejscową triadą, jako najważniejszy funkcjonariusz policji odpowiedzialny za bezpieczeństwo w mieście. Po burzliwym lecie 1989 roku w partyjnej prasie wciąż największy priorytet miało hasło „politycznej stabilności". Ale Chen odnosił wrażenie, że te związki są poważniejsze.

– O co chodziło z jasnozielonym telefonem Qiana? – zadała kolejne pytanie. – Nie zauważyłam takiego wtedy na rynku.

– Była pani za zasłoną przymierzalni. A ja spostrzegłem kogoś, kto dzwonił z komórki o takim niezwykłym kolorze.

W barze dźwięczała melodia – kolejna pieśń popularna w czasie rewolucji kulturalnej. Chen nie pamiętał jej słów, poza refrenem: „Będziemy wdzięczni przewodniczącemu Mao, pokolenie po pokoleniu". Pokręcił głową.

– Co to takiego?

– Stara pieśń. – Z ulgą przyjął zmianę tematu. – Przypominają utwory często śpiewane w czasie rewolucji kulturalnej. Ten jest o Czerwonej Gwardii. Wen mogła przy nim tańczyć taniec lojalnych.

– Czy ludziom brakuje tych pieśni?

– Sądzę, że nie przemawiają do nich swoją treścią. Po prostu były częścią życia wielu osób – przez dziesięć lat.

– Co ma dla nich znaczenie: melodia czy wspomnienie? – zapytała, subtelnie przypominając wiersz, który recytował jej w ogrodzie w Suzhou.

– Nie znam odpowiedzi – odparł, zastanawiając się nad kolejnym pytaniem, jakie wyniknęło z ich rozmowy.

Czy on sam był uczestnikiem tańca lojalnych, w innym czasie i miejscu?

Powinien teraz zająć się raportem dla ministra Huanga. Co właściwie ma w nim przekazać? Może na tym etapie kariery najlepiej okazać lojalność bezpośrednio wobec ministra z Pekinu, pomijając sekretarza Li.

– O czym pan myśli, starszy inspektorze?

– Właściwie o niczym.

Usłyszeli, jak z oddali woła do nich sekretarz Li.

– Towarzyszu starszy inspektorze Chen, za dziesięć minut zaczną przyjmować pasażerów.

Li szedł w kierunku kawiarni, pokazując na informację wyświetloną nad bramką.

– Już idę – odpowiedział, a potem odwrócił się do Catherine. – Ja również mam coś dla pani, inspektor Rohn. Kiedy Liu robił po drodze na lotnisko zakupy dla Wen, wybrałem wachlarz i napisałem na nim kilka wersów.

Długo, jak długo boleję
nie ma własnego ja, o które mogę się ubiegać,
och, kiedyż zdołam zapomnieć
wszystkie troski świata?
Noc głęboka, wiatr ucichł, ni zmarszczki na rzece.

– To pańskie?

– Nie, Su Dongpu.

– Może mi pan powiedzieć ten wiersz?

– Nie, nie pamiętam reszty. Przyszły mi do głowy tylko te wersy.

– Znajdę sobie w bibliotece. Dziękuję, starszy inspektorze Chen. – Wstała, składając wachlarz.

– Pospieszcie się, proszę. Już czas – ponaglał sekretarz Li.

Ustawieni w szereg pasażerowie zaczęli przechodzić przez bramkę.

– Szybciej. – Qian stał u boku Li z jasnozielonym telefonem w dłoni.

Wen i Liu przeszli na koniec kolejki, trzymając się za ręce.

Obowiązkiem starszego inspektora Chena było rozdzielenie tych dwojga i przeprowadzenie Wen przez bramkę.

A także inspektor Rohn.

Razem z częścią samego siebie, pomyślał. Chociaż może utracił tę część już dawno temu, jeszcze w tamte poranki na pokrytej rosą zielonej ławce w Parku na Bundzie.

72
{"b":"115533","o":1}