Литмир - Электронная Библиотека

– Tego wieczoru zadzwonił do mnie również Stary Myśliwy – podjął wątek Chen. – Przekazał, że Gu telefonicznie rozpytywał o zaginionego człowieka z Fujianu. Zaskoczyło mnie to. Dyrektor klubu mówił nam o tajemniczym gościu z Hongkongu. Dlaczego więc szukał kogoś z Fujianu? Tak więc wieczór w Parku na Bundzie po raz pierwszy pozwolił mi trafić na właściwy trop.

– Według teorii pięciu elementów park jest dla pana szczęśliwym miejscem – powiedziała. – Nic więc dziwnego, starszy inspektorze Chen.

– Możecie to wyjaśnić, towarzyszu? – zażądał Li.

Najwyraźniej sekretarz nie wiedział tak wiele o życiu Chena jak ona, mimo że osobiście wybrał starszego inspektora na swojego następcę.

– To taki żart mojego ojca, sekretarzu Li – odparł Chen. – Właściwie tamtego wieczoru miałem jeszcze jeden pomysł. Inspektor Rohn zapytała mnie o dwuwiersz na moim wachlarzu. Autorstwa Daifu. I wtedy najpierw pomyślałem o tajemniczej śmierci poety, potem o zwłokach w parku. Jeszcze bardziej nabrałem pewności, że zwłoki zostawiono tam, aby odwrócić uwagę albo przerzucić odpowiedzialność na kogoś innego, jak moim zdaniem zdarzyło się w przypadku Daifu.

– Nie wspomniał mi pan o tym, starszy inspektorze – powiedziała.

– No cóż, te koncepcje skrystalizowały mi się dopiero, kiedy późno w nocy wróciłem do domu. Odszukałem wiersz i próbowałem przypomnieć sobie wszystkie możliwości, jakie rozważałem, zanim go napisałem.

Zupełnie nieoczekiwaną konsekwencją było to, że mogłem następnego dnia zacytować te wersy w Moskiewskim Przedmieściu – oświadczył z uśmiechem. – Nie, to nie jest mój ulubiony wiersz, pani inspektor Rohn, chociaż na rynku Huating wprawił mnie w poetycki nastrój.

Sekretarz Li spojrzał na Chena, potem na Catherine i uśmiechnął się szeroko.

– Tak właśnie starszy inspektor Chen prowadzi śledztwo: szybko i zaskakująco.

– Natomiast jeżeli chodzi o to, co zdarzyło się na rynku, proszę pozwolić, że powiem coś o przypadkowości. Nie ma lepszego sposobu, aby to opisać. Przypadkiem byłem tam razem z inspektor Rohn. I oto pojawił się według jej słów łańcuch z pozornie niepołączonych ze sobą ogniw. Dwuwiersz Daifu, jasnozielony telefon komórkowy, deszcz, mokre ślady stóp Wilgi, wersy Su Dongpu. Wtedy właśnie pomyślałem o antologii poezji znajdującej się w domu Wen. Gdyby zabrakło choć jednego ogniwa, nie siedzielibyśmy tu dzisiaj.

Zastanawiała się, czy sekretarz, detektyw Yu i Qian są w stanie zrozumieć te enigmatyczne wyjaśnienia. Była wówczas obecna, ale nawet ona nie rozumiała wszystkich odwołań Chena. Na przykład do jasnozielonego telefonu komórkowego. Nigdy dotąd o nim nie wspomniał.

Yu z wyraźnym wysiłkiem powstrzymywał się od zadawania pytań. Qian cały czas skromnie trzymał się na uboczu. Ale Li najwyraźniej uznał za stosowne przyprawić wyjaśnienia politycznymi sloganami.

– Wykonaliście błyskotliwą pracę, zgodnie z chwalebnymi tradycjami chińskiej policji, starszy inspektorze Chen – oświadczył, chociaż zapewne nadal niewiele pojmował.

– Nie poczyniłbym żadnych postępów bez pomocy inspektor Rohn i detektywa Yu – oznajmił szczerze Chen. – Na przykład podczas przesłuchania Zhenga detektyw Yu zażądał wyjaśnienia zwrotu, jakiego użył gangster: „Ona zmieniła zdanie". Co Zheng miał na myśli? To właśnie pytanie sobie przypomniałem, kiedy następnego dnia rozmawiałem z Wen.

– Widzę, starszy inspektorze Chen, że wiele pytań zachowywał pan dla siebie – zauważyła Catherine.

– Nie byłem pewien, czy warto się nimi zajmować. Po naszym spotkaniu z Wen chciała pani wiedzieć, dlaczego nalegałem, by porozmawiać z Wen i Liu, zamiast sprowadzić miejscową policję. Po pierwsze, Wen dosyć już wycierpiała. Wolałem nie wywierać na nią zbyt silnej presji. Ale przede wszystkim usiłowałem uzyskać od nich parę odpowiedzi.

– I uzyskał pan?

– Nie od Liu. Jemu Wen nic nie powiedziała. Potem oboje rozmawialiśmy z Wen. O swoim życiu w Fujianie mówiła prawdę, ale ani słowem nie wspomniała, że gang się z nią kontaktował. Poza tym właściwie nie odpowiedziała na moje pytanie, dlaczego z takim opóźnieniem złożyła wniosek o paszport. Największe podejrzenia wzbudził we mnie jednak upór, z jakim nalegała, żeby pojechać do Fujianu.

– Co było w tym podejrzanego? – spytał Li. – Matka po raz ostatni chciała popatrzeć na grób syna.

– A czy poszła na jego grób, kiedy tam przyjechaliśmy? Nie. Nawet o tym nie wspomniała. A w domu pierwsze, co zrobiła, to wyjęła z kosza pod stołem małą paczuszkę z chemikaliami. Wyjaśniła, że chce je zachować na pamiątkę. Możliwe; ale dlaczego się z tego tłumaczyła? Z własnego domu mogła wziąć wszystko bez słowa komentarza. W drodze prawie się nie odzywała, a tu sama z siebie zaczęła udzielać wyjaśnień.

– To prawda – przyznała Catherine. – W podróży Wen milczała jak zaklęta.

– Po bitwie w wiosce też nie odwiedziła grobu. Jakby nagle przestało to być dla niej ważne. Potem usłyszałem, jak jeden z tamtejszych policjantów ucisza rannego gangstera mówiącego po mandaryńsku. Wydało mi się to dziwne. Zanim jednak mogłem to wyjaśnić, komisarz Hong odwrócił moją uwagę, prosząc o wyjaśnienie przysłowia.

– Chińskiego przysłowia o sprawiedliwości, która ostatecznie zwycięża zło – wtrąciła Catherine.

– Właśnie. I dopiero kiedy dotarliśmy na lotnisko i usłyszałem komunikat nadawany w dialekcie mandaryńskim i z Fujianu, uświadomiłem sobie, co przeoczyłem. Latające Siekiery są lokalnym gangiem. Dlaczego więc ranny gangster mówił po mandaryńsku? Postanowiłem nie zatrzymywać się, by to zbadać, ponieważ najważniejszą rzeczą było bezpieczne odeskortowanie Wen i inspektor Rohn do Szanghaju.

– Podjęliście właściwą decyzję, starszy inspektorze Chen. – Li skinął głową.

– Gdy tylko wróciłem do Szanghaju, porozmawiałem ze Starym Myśliwym, który miał na oku Gu. A także z Meiling. Według zebranych przez nią informacji parking można było legalnie przydzielić klubowi. Wtedy poszedłem na spotkanie z dyrektorem klubu. Początkowo niewiele mi powiedział, więc wyłożyłem karty na stół. Od razu stał się chętny do współpracy.

Catherine zerknęła na Li, zastanawiając się, czy Chen powiedział szefowi wszystko.

– No tak, musieliście otworzyć drzwi do góry – oznajmił Li.

– Według Gu mężczyzna, którego zwłoki znaleziono w Parku na Bundzie, był szefem Latających Siekier odpowiedzialnym za kontakty z innymi triadami. Na imię miał Ai. Przyjechał do Szanghaju w poszukiwaniu Wen i złożył wizytę Najstarszemu Bratu Niebieskich. Ten był przeciwny, aby w całym mieście wszyscy, ryba i rak, zajmowali się poszukiwaniami. Twierdził, że dopóki Wen nie znajdzie się w rękach policji, Jii Xinzhi nic nie grozi. Ai nie miał więc wyboru i musiał ujawnić prawdziwy plan Latających Siekier, który zakładał otrucie Fenga. Gang z Fujianu uważał, że w przypadku takiego śmierdzącego szczura jak Feng, najlepiej pozbyć się go raz na zawsze. Zielony Bambus dowiedział się o tym planie. Im z kolei Feng potrzebny jest żywy, ponieważ chcą wyeliminować Jię. Dlatego zamordowali Ai.

– Skąd Gu miał te wszystkie informacje? – zainteresował się Yu.

– Najstarszy Brat Niebieskich był zdenerwowany, że bez jego zgody Ai przeniósł do Szanghaju kłopoty triady z Fujianu. Ale to, co zrobił Zielony Bambus: podrzucenie zwłok Ai w Parku na Bundzie, było jeszcze gorsze. W rezultacie Gu dowiedział się od Najstarszego Brata nie tylko o Zielonym Bambusie, ale także o Latających Siekierach. Gdy tylko Gu przekazał mi te wiadomości, postanowiłem pojechać do Suzhou. Wen była zdecydowana zabić Fenga. Nie sądzę, bym zdołał zmienić jej postanowienie. Jeżeli ktokolwiek mógł tego dokonać, to tylko Liu. Zgodził się pojechać ze mną. To było dzisiaj przed świtem.

– Podjęliście właściwą decyzję, starszy inspektorze Chen – powtórzył Li tonem urzędowej aprobaty. – Jak głosi jedno z naszych starych powiedzeń; „Kiedy generał walczy na granicy, nie musi cały czas słuchać się cesarza".

Zaczął dzwonić telefon. Qian z zakłopotaniem wyjął swoją komórkę i kryjąc ją w dłoni rzucił pospiesznie:

70
{"b":"115533","o":1}