Литмир - Электронная Библиотека

– Raczej nie. Obecnie „zamorski Chińczyk" to pozytywny zwrot; kojarzy się z kimś bogatym, komu powodzi się w interesach. Lu dzięki własnej restauracji odniósł sukces jako przedsiębiorca. I utrzymuje kontakt z zachodnim światem. Teraz przezwisko odpowiada rzeczywistości.

Wypiła mały łyk wody. Kostki lodu przyjemnie pobrzękiwały w szklance.

– Zapytał, kto będzie płacił. Dlaczego?

– Gdybym zaprosił gościa na koszt komendy, zapłaciłbym dwa, trzy razy więcej. Typowa praktyka. W przypadku wszystkich instytucji państwowych. „Wydatki reprezentacyjne".

– Ale aż dwa, trzy razy więcej?

– W Chinach większość łudzi pracuje na państwowych posadach. System wymaga uśrednienia. Teoretycznie dyrektor naczelny i woźny powinni dostawać mniej więcej taką samą pensję. Dlatego ten pierwszy wykorzystuje służbowe pieniądze na własne potrzeby, na obiady i rozrywki. „Wydatki reprezentacyjne", nawet jeżeli podejmuje rodzinę lub przyjaciół.

Kelnerka przyniosła wino w koszyku i dwie miseczki kawioru na srebrnej tacy.

– Z pozdrowieniami od firmy.

Patrzyli, jak celebruje otwieranie butelki, nalewa odrobinę Chenowi i czeka na jego opinię. Podał kieliszek Catherine. Spróbowała.

– Dobre – oświadczyła.

Kiedy kelnerka odeszła, stuknęli się kieliszkami.

– Cieszę się, że nazwał mnie pan swoją przyjaciółką, ale zapłaćmy rachunek po połowie.

– Nie. Naprawdę, to na koszt komendy. Powiedziałem, że ja płacę, bo nie chcę zbytnio obciążać pracodawcy. Dla Chińczyka byłoby poważną utratą twarzy, gdyby w towarzystwie dziewczyny nie płacił, a tym bardziej swojej pięknej amerykańskiej dziewczyny.

– Swojej pięknej amerykańskiej dziewczyny?

– Pewnie mój przyjaciel tak to sobie wyobraża.

– Życie w Chinach jest dość skomplikowane: „wydatki reprezentacyjne", „utrata twarzy"… – Znów uniosła kieliszek. – Sądzi pan, że Gu przyszedł tu celowo?

– Wczoraj wieczorem nie wspomniał mi o tej wizycie, ale sądzę, że ma pani rację.

– Widział się pan z nim wczoraj wieczorem?

– Tak, na przyjęciu karaoke. Poszedłem z Meiling, sekretarką z Wydziału Kontroli Ruchu.

– Zabrał pan tam inną dziewczynę! – Udała zszokowaną.

– Aby pokazać, jak bardzo poważnie traktuję sprawę parkingu, pani inspektor Rohn.

– W zamian za informację. Rozumiem. Dowiedział się pan czegoś nowego, starszy inspektorze?

– Nie o Wen, ale obiecał, że zasięgnie jeszcze języka. – Dopił wino, wspominając mao tai zmieszane z krwią węża, i postanowił nie wdawać się w szczegóły przyjęcia karaoke. – Wyszedłem dopiero o drugiej. Było wszystko: niezwykłe potrawy, mao tai i koszmarny kac dziś rano.

– Och, biedny towarzysz starszy inspektor Chen!

Przyniesiono główne danie. Doskonałe jedzenie, łagodne wino, czarująca towarzyszka. Czego chcieć więcej? Kac niemal zniknął. Światło popołudniowego słońca wpadało przez okno. W tle rozbrzmiewała rosyjska melodia ludowa Jarzębina czerwona.

Przez chwilę pomyślał, że jego dzisiejsze zadanie nie jest takie złe. Wypił kolejny łyk wina. W jego pamięci pojawiły się fragmenty wiersza.

Palące złoto słonecznego światła.
Nie możemy zabrać dnia
ze starego ogrodu
do albumu starości.
Wybierzmy więc naszą grę
albo czas nam nie wybaczy…

Przez chwilę był zdezorientowany. Skąd mu się wzięły te wersy? Czyżby jeszcze nie wytrzeźwiał? Li Bai twierdził, że najlepszą poezję tworzył po pijanemu. Chen nigdy nie doświadczył natchnienia pod wpływem alkoholu.

– O czym pan myśli? – spytała, krojąc rybę.

– O paru wersach. Nie moich. To znaczy, nie tylko moich.

– Jest pan znanym poetą. Bibliotekarka z Biblioteki Szanghaju słyszała o panu. Może wyrecytowałby mi pan któryś ze swoich wierszy?

– Cóż… – Czuł pokusę. Sekretarz Li polecił mu zabawiać Amerykankę. – W ubiegłym roku napisałem wiersz o Daifu, współczesnym chińskim poecie. Pamięta pani dwa wersy na moim wachlarzu?

– O chłostaniu konia i piękna? – spytała z uśmiechem.

– Na początku lat czterdziestych rozwód Daifu stał się żerem dla brukowców. Poeta wyjechał na filipińską wyspę, gdzie rozpoczął nowe życie, zachowując pełną anonimowość. Zupełnie jak ktoś w waszym programie ochrony świadków. Zmienił nazwisko, zapuścił brodę, otworzył sklep z ryżem i kupił „nietkniętą" tamtejszą dziewczynę, młodszą od niego o trzydzieści lat, która nie znała ani słowa po chińsku.

– Podobnie zrobił Gaugin – wtrąciła. – Przepraszam, proszę mówić dalej.

– W czasie wojny z Japonią poeta związał się z ruchem oporu. Rzekomo został zabity przez Japończyków. No i zaczął powstawać mit. Krytycy twierdzą, że wszystko: dziewczyna, sklep z ryżem, broda, stanowiło przykrywkę jego antyjapońskiej działalności. Mój wiersz był reakcją na te opinie. Pierwsza strofa jest o przeszłości. Tę pominę. Druga i trzecia mówi o tym, jak poeta żył jako handlarz ryżem w towarzystwie młodej Filipinki.

Gigantyczna księga otworzyła go
cyfry
przesuwały go w górę i na dół
po mahoniowych liczydłach
cały dzień do godziny policyjnej
zamykały go w jej nagich ramionach
w spokojnym worku ciemności:
czas był garścią ryżu przesypującego się
przez jego palce. Przeżutym orzechem betelu
przylepionym do lady. Przestał
nadymać się jak balon
opadający na horyzont, co płonie
od niedopałków papierosów.
Pewnej północy obudził się, gdy liście
zadrżały, nie wiedzieć czemu, w oknie.
Westchnęła w moskitierę
przez sen. Złota rybka wyskoczyła
tańcząc jak szalona na ziemi.
Bez słowa zdolność młodej kobiety
aby czuć zazdrość i
niepoprawnie mnoga odpowiedniość
świata go olśniła
Musiał to być ktoś inny, od dawna
już martwy, kto powiedział: Granice jego poezji
to granice jego możliwości.

– To wszystko? – spoglądała na niego znad kieliszka.

– Nie, jest jeszcze jedna strofa, ale nie mogę przypomnieć sobie całej. Mówi o tym, że wiele lat później schodziły się pielgrzymki krytyków do tej kobiety wówczas już po sześćdziesiątce, ale nie potrafiła o niczym opowiedzieć poza tym, jak Daifu się z nią kochał.

– Jakie to smutne – powiedziała, obracając w smukłych palcach nóżkę kieliszka. – I niesprawiedliwe dla tej Filipinki.

– Z punktu widzenia feministycznego?

– Nie tylko o to chodzi. Jest zbyt cyniczne. Co nie znaczy, że nie podobał mi się pański wiersz. – Wypiła mały łyk wina i mówiła dalej: – Pozwoli pan, że zadam inne pytanie. W jakim nastroju pisał pan te słowa?

– Nie pamiętam. To było tak dawno temu.

– Założę się, że w paskudnym. Wszystko źle się układało. Wiadomości nie dochodziły. Rozczarowanie w domu. I stał się pan cyniczny… Przepraszam, jeżeli jestem wścibska.

– Nie, nie ma sprawy – odparł zaskoczony. – Ogólnie rzecz biorąc, ma pani rację. Według Du Fu, naszego poety z czasów dynastii Tang, ludzie nie piszą dobrze, kiedy są szczęśliwi. Człowiek zadowolony z życia po prostu chce się nim cieszyć.

– Autoironiczny cynizm może ukrywać osobiste rozczarowanie poety. Wiersz odsłania inną stronę pana osobowości.

– Cóż… – Czuł się zbity z tropu. – Każdy może interpretować poezję na swój sposób. Co nie znaczy, że każda interpretacja jest poprawna.

Ich rozmowę przerwał telefon od Qiana.

44
{"b":"115533","o":1}