– Przyjdę – obiecał.
Matka bacznie obserwowała syna.
– Wszystko w porządku? – spytała.
– Oczywiście. Muszę tylko zadzwonić.
Zatelefonował do Meiling i poprosił, żeby sprawdziła rejestracje srebrnych acur. Obiecała, że zajmie się tym natychmiast. Potem omówiła z nim sprawę parkingu. Okazało się, że sprawa nie jest jasna, czy teren został przeznaczony na parking, czy nie. Gdyby nadal należał do miasta, władze zyskałyby duży dodatkowy dochód, przekazując go klubowi. Musiała jeszcze raz wszystko sprawdzić. Pod koniec rozmowy usłyszała, jak matka inspektora pokasłuje w głębi pokoju, i uparła się, żeby przywitać się z „ciocią Chen".
Kiedy skończyły rozmawiać, na twarzy starej kobiety pojawił się zrezygnowany uśmiech. Zaczęła znów podgrzewać dania. Małe poddasze wypełniał ostry zapach wydobywający się z piecyka na brykiety węglowe. Piecyk był trochę za ciężki, żeby go wnosiła i wynosiła. Zanim Chen dostał własne mieszkanie, do jego obowiązków należało przestawianie piecyka na podest schodów i przynoszenie go z powrotem wieczorem. Klatka schodowa była tak wąska, że po ciemku dzieci zawsze wpadały na piecyk. Chociaż proponował, matka nie chciała się przeprowadzić do jego kawalerki.
Ojciec z szerokim czołem, pobrużdżonym zmartwieniami melancholijnie spoglądał na syna z wiszącego na ścianie zdjęcia w czarnych ramkach.
Chen pogrzebał w miseczce tofu przyprawionego olejem sezamowym i szczypiorkiem i w zamyśleniu dokończył porcję wodnistego ryżu.
Kiedy szykował się do wyjścia, komórka znowu zaczęła dzwonić. Usłyszał jednak tylko sygnał faksu. Po chwili znów to samo. Poirytowany całkiem wyłączył telefon.
– Widzę, że dobrze ci się powodzi, synu. Masz telefon komórkowy, służbowy samochód, sekretarkę, a dyrektor naczelny dzwoni do ciebie w czasie obiadu – powiedziała matka, odprowadzając go na dół, do wyjścia. – Jesteś teraz częścią systemu.
– Nie, nie sądzę. Ale ludzie muszą pracować w ramach systemu.
– W takim razie zrób coś dobrego – oznajmiła. – Jak mówi buddyjska święta księga: „Niekiedy coś tak małego, jak dziobnięcie ptaka, jest ustalone z góry i ma swoje konsekwencje".
– Będę o tym pamiętał, mamo.
Domyślał się, dlaczego matka wciąż mówi w buddyjskim duchu o dobrych uczynkach. Martwiła się jego starokawalerstwem, codziennie paliła kadzidło przed Guanyinem i modliła się, aby kara za wszelkie złe uczynki popełnione przez rodzinę spadła na nią, a nie na niego.
– Och, ciocia Chen! – Mały Zhou wyskoczył z samochodu z niedojedzoną bułeczką w dłoni. – Jak tylko będzie pani chciała gdzieś podjechać, proszę zadzwonić. Jestem człowiekiem starszego inspektora Chena.
Kiedy mercedes odjeżdżał, matka Chena lekko pokręciła głową, widząc zazdrosne spojrzenia sąsiadów.
Mały Zhou włączył płytę z Międzynarodówką
w wersji rockowej. Heroiczne słowa pieśni nie poprawiły Chenowi nastroju. Poprosił Małego Zhou, żeby wysadził go na rogu Fuzhou i Shandong.
– Chcę poszperać w księgarni. Nie czekajcie na mnie. Wrócę piechotą.
Znajdowało się tu kilka księgarni, zarówno państwowych, jak i prywatnych. Kusiło go, żeby wejść do tej, w której kupił książkę ojca o roli przypadku w historii. Zapomniał argumentacji w niej zawartej; pamiętał tylko legendę o tym, jak rozpieszczona pałacowa koza pomogła obalić dynastię Jing. Sprzedawca zaoferował mu wtedy kolorowy plakat z dziewczyną w bikini; odmówił. Tak, był wyrodnym synem. Nie spełnił oczekiwań ojca.
Poszedł do baru z pierożkami po drugiej stronie ulicy. Podobnie jak prywatną księgarnię, również i ten mały lokal przerobiono z mieszkania. Prosta wywieszka głosiła dużymi znakami: „Zupa pierogowa Yanpi". Mężczyzna w średnim wieku wrzucał pierożki do wielkiego woka. W barze były tylko trzy stoliki. Na zapleczu, za zasłoną, dziewczyna wyrabiała ciasto kremowego koloru, dodając do niego wino ryżowe i posiekane mięso węgorza.
Na ścianie wisiał afisz objaśniający pochodzenie yanpi – ciasto robiono z mąki pszennej, jajek i rybiego mięsa. Chen zamówił miskę pierożków. Smakowały wspaniale, chociaż wyraźnie pachniały rybą. Kiedy dodał do zupy ocet winny i siekany szczypiorek, zapach przestał być tak rażący. Zastanawiał się, co sądzą o tym daniu goście nie pochodzący z Fujianu. Kiedy skończył jeść, nagle coś sobie uświadomił.
Bar znajdował się niedaleko mieszkania Wena Lihuy, gdzie dorastała zaginiona kobieta. Był od niego nie więcej niż pięć minut marszu.
Chen podszedł do właściciela zajętego wyjmowaniem pierożków z woka.
– Czy pamiętacie kogoś, kto kilka dni temu przyjechał do waszego lokalu luksusowym samochodem?
– To jedyne miejsce w całym mieście, gdzie sprzedaje się autentyczne yanpi. Nic dziwnego, że ludzie przyjeżdżają tu z drugiej strony Szanghaju. Przepraszam, ale nie mogę pamiętać konkretnego klienta z powodu jego auta.
Chen podał mu legitymację i zdjęcie ofiary z parku.
– Widzieliście tego człowieka?
Właściciel pokręcił głową z konsternacją. Dziewczyna spojrzała na zdjęcie i powiedziała, że pamięta klienta z długą szramą na twarzy, ale nie jest pewna, czy to ten sam człowiek.
Chen podziękował pracownicy. Postanowił wrócić do komendy na piechotę. Niekiedy w czasie marszu myślało mu się lepiej, ale nie tego popołudnia. Wręcz przeciwnie, kiedy dotarł na miejsce, czuł się jeszcze bardziej zdezorientowany.
W gabinecie zastał jedynie wiadomość z państwowej agencji zatrudnienia – nazwiska i numery telefonów kilku prywatnych pośredników pracy. Przez godzinę obdzwaniał je po kolei. Wiadomości z sektora prywatnego były właściwie takie same. Wykluczone, by ciężarna kobieta w średnim wieku znalazła pracę w Szanghaju.
Metafora Gu coraz natarczywiej rozbrzmiewała mu w głowie, w miarę jak powiększała się sterta papierów na biurku. Telefon dzwonił nieustannie. Czuł narastającą presję. Wstał, żeby w swoim maleńkim gabinecie wykonać kilka ćwiczeń tai-chi. Wysiłek nie zmniejszył jednak napięcia. W rzeczywistości stał się kolejnym podświadomym przypomnieniem nierozwiązanej sprawy zwłok w parku. Być może powinien ćwiczyć tai-chi przez lata, jak ten leciwy księgowy, który przynajmniej cieszył się wewnętrznym spokojem i działał w harmonii z qi
świata.
To, co mogło być, przypominało kwiat w lustrze albo księżyc na wodzie. Tak bardzo wyraziste, ale nieprawdziwe.
I co powinien zrobić z propozycją „wakacji" w Pekinie? Nie była to kwestia podjęcia jakiejś decyzji związanej z jego życiem osobistym, jak przypuszczał sekretarz Li. W Chinach prywatne sprawy nierozerwalnie wiązały się z politycznymi. Mógłby bardziej zalecać się do Ling, ale przeszkadzała mu w tym świadomość jej statusu ND.
Czy rzeczywiście tak trudno przejawić nieco więcej odwagi i nie przejmować się, że inni będą go krytykowali jako politycznego karierowicza?
Pod wpływem nagłego impulsu Chen wziął telefon, żeby zadzwonić do Pekinu, ale ostatecznie wystukał numer do inspektor Rohn.
– Przez całe popołudnie usiłowałam pana złapać, starszy inspektorze Chen!
– Naprawdę?
– Chyba wyłączył pan komórkę.
– Ach tak, dzwoniła kilka razy, ale usłyszałem tylko sygnał faksu. Wyłączyłem ją i zupełnie o tym zapomniałem.
– Skontaktowałam się więc z detektywem Yu.
– I jakie wieści?
– Widziano Wen, jak opuszczała wioskę w nocy piątego kwietnia! Nie wsiadła do autobusu. Zatrzymała ciężarówkę jadącą na stację kolejową w Fujianie. Ciężarówka skręciła kilka kilometrów przed stacją i Wen wysiadła. Kierowca skontaktował się dziś rano z miejscową komendą policji. Rysopis się zgadza, ale mężczyzna nie jest pewien, czy jego pasażerka była w ciąży.
– Możliwe. To dopiero czwarty miesiąc. Mówiła, dokąd się wybiera?
– Nie. Może nadal być w prowincji Fujian, ale bardziej prawdopodobne, że stamtąd wyjechała.
Chen usłyszał w tle gwizd lokomotywy.
– Gdzie pani jest, inspektor Rohn?
Na stacji kolejowej Szanghaj Główny. Może pan tu dotrzeć? Według detektywa Yu szóstego kwietnia o drugiej w nocy z Fujianu wyjechał pociąg do Szanghaju. Bilety były wyprzedane na długo wcześniej. Kasjer zapamiętał, że pewna kobieta zwracała się do niego o bilet specjalny. Yu zasugerował, żebyśmy skontaktowali się z Zarządem Kolei w Szanghaju. Dlatego tu jestem, ale nie mam uprawnień do zadawania pytań.