Литмир - Электронная Библиотека

– Och, interesy idą zupełnie dobrze – wtrąciła pospiesznie pani Ma. – Niekiedy ponad pięćdziesięciu pacjentów dziennie. Ze wszystkich środowisk. Nie mamy powodu narzekać.

– Pięćdziesięciu pacjentów dziennie? To dużo jak na aptekę zielarską, która nie działa w ramach państwowego ubezpieczenia zdrowotnego. – Chen odwrócił się do pana Ma. – Kim są ci pacjenci? – zainteresował się.

– Ludzie przychodzą tu z różnych powodów. Jedni, bo państwowe szpitale nie mogą pomóc, inni, bo nie mogą zgłosić się do szpitala ze swoimi problemami. Choćby w przypadku obrażeń odniesionych w walkach gangów. Państwowy szpital natychmiast zameldowałby o tym policji. No to pomogłem kilku z nich. – Pan Ma spojrzał na Chena, potem dodał lekko wyzywającym tonem. – Jeżeli są przestępcami, pańskim zadaniem jest ich łapać, starszy inspektorze Chen. Do mnie przychodzą jako pacjenci, więc traktuję ich jak lekarz.

– Rozumiem, doktorze Żywago.

– Proszę mnie tak nie nazywać. – Pan Ma zamachał szybko rękami, jakby odpędzał muchę. – Człowiek ugryziony przez węża zawsze będzie się bał zwiniętego sznura.

– Niektórzy z tych ludzi muszą być panu wdzięczni – stwierdził Chen.

– Z nimi nigdy nic nie wiadomo, ale jak w powieściach kung-fu zawsze mówią o spłacaniu długów wdzięczności – odparł starzec, przez kilka sekund przesuwając palcami paciorki. – W dzisiejszych czasach są zdolni do wszystkiego. Ich długie ręce sięgają nieba. Muszę coś dla nich robić, w przeciwnym razie miałbym problem z prowadzeniem praktyki.

– Rozumiem. Nie musi mi pan tego tłumaczyć, ale chciałbym poprosić o jeszcze jedną przysługę.

– Oczywiście.

– Szukamy pewnej osoby, ciężarnej kobiety z Fujianu. Może jej również poszukiwać tamtejsza triada Latające Siekiery. Przed wieloma laty ta kobieta należała do szanghajskiej wykształconej młodzieży. Gdyby przypadkiem pan o niej usłyszał, proszę dać mi znać.

– Latające Siekiery… chyba nie spotkałem żadnego z ich członków. To terytorium Niebieskich. Ale popytam.

– Pańska pomoc będzie dla nas nieoceniona, panie Ma, a może powinienem powiedzieć, doktorze Żywago? – Chen wstał, by się pożegnać.

– W takim razie ty będziesz musiał zostać generałem – odparł z uśmiechem pan Ma.

Catherine zaintrygowała ich rozmowa, zwłaszcza aluzje do doktora Żywago. Kiedyś matka kupiła jej pozytywkę, która grała Temat Lary. Od tej pory była to ulubiona powieść Catherine. Tragedia uczciwego inteligenta w autorytarnym państwie. Teraz Związek Radziecki się rozpadł, ale Chiny nie. W ich słowach krył się fascynujący podtekst, niczym w zwoju z tradycyjnym chińskim malarstwem, w którym puste miejsca sugerują więcej niż to, co widać na papierze. Kiedy przyjechali do hotelu, dochodziła szósta. Rohn usłyszała, jak Chen mówi Małemu Zhou:

– Nie czekajcie na mnie. Wrócę do domu taksówką.

Pokojówka już przyszykowała wszystko na noc, kołdra na łóżku odchylona, okna zamknięte, zasłony zaciągnięte. Na nocnym stoliku koło kryształowej popielniczki leżała paczka virginia slims, importowany luksus specjalnie dla amerykańskiego gościa. Tak podejmuje się dostojników z zagranicy. Chen pomógł swojej towarzyszce usiąść.

– Dziękuję, starszy inspektorze, za wszystko, co pan dla mnie zrobił – powiedziała.

– Nie ma o czym mówić. Jak się pani czuje?

– O wiele lepiej. Pan Ma jest dobrym lekarzem. – Zaprosiła Chena gestem, żeby usiadł na sofie. – Dlaczego nazywa go pan doktorem Żywago?

– To długa historia.

– Skończyliśmy na dzisiaj, prawda? A więc proszę mi ją opowiedzieć.

– Pewnie pani nie zainteresuje.

– Specjalizowałam się w sinologii. Nic bardziej mnie nie interesuje niż opowieść o doktorze Żywago w Chinach.

– Powinna pani dobrze odpocząć, pani inspektor Rohn.

– Wasz sekretarz partii Li powiedział, że macie zadbać, abym była zadowolona z pobytu.

– Ale jeżeli jutro się rozchorujecie, sekretarz Li pociągnie mnie do odpowiedzialności.

– Nie mogę pospacerować wieczorem po Bundzie – żaliła się z żartobliwą powagą i przyznała bezradnie: – Jestem sama w tym hotelowym pokoju. Na pewno może pan spełnić moją prośbę.

Uświadomił sobie, jak ona się czuje – ze skręconą kostką, zakłóconą równowagą jing-jang, samotna w hotelowym pokoju w obcym mieście, w którym nie ma z kim porozmawiać poza nim.

– Dobrze – zgodził się w końcu. – Ale proszę wygodnie się położyć.

Zrzuciła pantofle i ułożyła się na kozetce. Nogę oparła na podsuniętej przez niego poduszce. Uznała, że jej poza jest skromna, a sukienka zakrywa kolana.

– Och, zupełnie zapomniałem o poleceniu pana Ma – powiedział Chen. – Proszę mi pozwolić obejrzeć kostkę.

– Już jest lepiej.

– Musi pani usunąć papkę.

Po zdjęciu bandaża zaskoczona zobaczyła, że kostka zrobiła się czarno-niebieska.

– W gabinecie pana Ma nie widać było siniaka.

– Ta żółtawa papka nazywa się huangzhizhi. Dzięki niej wewnętrzne obrażenia wydobywają się na powierzchnię i szybciej się goją.

Poszedł do łazienki i wrócił z kilkoma mokrymi ręcznikami.

– Papka jest już niepotrzebna. – Ukląkł przy kozetce, wytarł lekarstwo i rozmasował kostkę. – Nadal boli?

– Nie – pokręciła głową. Obserwowała, jak Chen ogląda siniak, i upewniała się, że usunął całą papkę.

– Jutro będzie pani mogła znowu biegać jak antylopa.

– Dziękuję. A teraz czas na opowieść.

– Czy nie chciałaby się pani najpierw czegoś napić?

– Lampka białego wina byłaby idealna. A pan?

– To samo.

Przyglądała się, jak Chen otwiera lodówkę, wyjmuje butelkę i wraca z kieliszkami.

– Urządza pan specjalny wieczór. – Uniosła się lekko na łokciu, popijając wino.

– Ta historia sięga początku lat sześćdziesiątych… – zaczął. Siedział na krześle przy kozetce i wpatrywał się w kieliszek. – Wtedy chodziłem jeszcze do podstawówki…

Na początku lat sześćdziesiątych państwo Ma byli właścicielami antykwariatu. Mały Chen kupował u nich komiksy. Nagle miejscowe władze uznały antykwariat za „czarny ośrodek działalności antysocjalistycznej". Oskarżenie oparto na dowodzie rzeczowym: na półce stało angielskojęzyczne wydanie Doktora Żywago. Pana Ma wsadzono do więzienia; ze wszystkich jego książek pozwolono mu wziąć tylko słownik medyczny. Pod koniec lat osiemdziesiątych mężczyzna został zwolniony i zrehabilitowany. Leciwe małżeństwo nie chciało ponownie otwierać antykwariatu i pan Ma, korzystając z wiedzy zdobytej w więzieniu, pomyślał o aptece zielarskiej. Jego wniosek o zgodę na rozpoczęcie działalności biznesowej wędrował jednak z jednego biurka na drugie, bez odpowiedzi.

W tym okresie Chen, początkujący policjant, nie zajmował się „zadośćuczynieniem za niesłuszne skazania". Kiedy jednak dowiedział się o sytuacji pana Ma, udało mu się za pośrednictwem sekretarza Li przyspieszyć sprawę i zdobyć dla staruszka zezwolenie.

Później Chen w rozmowie z dziennikarką „Wenhui" wspomniał, jak ironicznym zrządzeniem losu pan Ma został lekarzem z powodu Doktora Żywago. Ku jego wielkiemu zaskoczeniu dziennikarka napisała do gazety artykuł: Z powodu „Doktora Żywago". Publikacja jeszcze bardziej rozreklamowała aptekę pana Ma.

– Dlatego są panu tacy wdzięczni – zauważyła.

– Zrobiłem niewiele, jeżeli wziąć pod uwagę to, co przeżyli w tamtych latach.

– Czy teraz, jako starszy inspektor, uważa pan, że ponosi większą odpowiedzialność?

– Cóż, ludzie narzekają na problemy związane z naszym systemem, ale ważne jest, żeby coś robić dla ludzi takich jak państwo Ma.

– I dobrze wykorzystać znajomych… – przerwała, by wypić łyk wina – jaką jest choćby dziennikarka „Dziennika Wenhui".

– Była – poprawił, opróżniając kieliszek jednym haustem. – Teraz mieszka w Japonii.

– Och.

Zadzwoniła jego komórka.

– O, Stary Myśliwy! Co się dzieje? – Słuchał przez kilka minut, w końcu powiedział: – A więc to musi być coś poważnego. Rozumiem. Zadzwonię później, wujku Yu.

Wyłączył telefon.

22
{"b":"115533","o":1}