Czy informacja o nagłym zniknięciu Wen to po prostu kłamstwo? Możliwe. Chińczycy niezbyt entuzjastycznie zapatrywali się na wyjazd Wen do męża w Stanach. Gdyby Jia Xinzhi, szef siatki przemytniczej, został skazany, trąbiłaby o tym prasa na całym świecie. Paskudne szczegóły tego procederu na pewno nie poprawiłyby międzynarodowego wizerunku chińskiego rządu. Istniało podejrzenie, że w przemycie ludzi uczestniczyli funkcjonariusze organów policyjnych. Jakim cudem w państwie o tak ścisłym nadzorze przemytnicy mogli wywieźć z kraju tysiące ludzi, a władze nie reagowały? Według raportu, który czytała w samolocie, setki nielegalnych imigrantów przewożono wojskowymi ciężarówkami z Fuzhou do portu, gdzie wsiadali na statek. Aby ukryć współudział, chińskie władze mogły starać się uniemożliwić żonie świadka wyjazd z kraju, a w ten sposób – przeprowadzenie procesu. Najpierw niewytłumaczalne opóźnienie, teraz jeszcze bardziej tajemnicze zniknięcie Wen. Czy to podjęta w ostatniej chwili przez Chińczyków próba wykręcenia się od realizacji zawartego porozumienia? Jeżeli tak, ona nie wykona swojego zadania.
Podrapała się w ramię ugryzione przez moskita.
Nie bardzo wiedziała też, co myśleć o starszym inspektorze Che-nie, chociaż przydzielenie go jej jako partnera mogło sugerować, że Chińczycy poważnie traktują swoje zobowiązania. Nie chodziło tylko o jego stopień służbowy. Było w nim coś jeszcze – sprawiał wrażenie szczerego. Ale równie dobrze mógł prowadzić grę pozorów. A jeśli jest tajnym agentem, który otrzymał zadanie specjalne: krępować jej ruchy?
Zadzwoniła do Waszyngtonu. Eda Spencera nie było w biurze, zostawiła mu więc wiadomość, podając numer telefonu hotelu.
Odłożyła słuchawkę i zaczęła czytać przyniesione przez Chena akta. O Fengu dowiedziała się z nich niewiele nowego, ale informacje o Wen były aktualne, obszerne i dobrze opracowane.
Zapoznanie się ze wszystkimi zajęło jej prawie godzinę. Choć jako tako znała język, natknęła się na kilka powtarzających się chińskich terminów, których nie rozumiała. Podkreśliła je – może następnego dnia znajdzie ich definicje w dużym słowniku. Potem zastanowiła się nad raportem dla przełożonego.
Czy w tej sytuacji uda jej się coś zrobić w Chinach?
Zgodnie z sugestią starszego inspektora Chena, mogła po prostu czekać. Albo zaproponować, że włączy się w dochodzenie. Była to ważna sprawa dla Biura Szeryfa. Zeznania Fenga miały wielkie znaczenie i musieli doprowadzić do przyjazdu jego żony, aby je zdobyć. Oczywiście, o ile jeszcze żyła. Rohn ostatecznie uznała, że najlepiej zrobi, jeżeli weźmie udział w śledztwie. Chińczycy nie mieli powodu odmówić jej prośbie, chyba że rzeczywiście usiłowali coś ukryć. Chen sprawiał wrażenie pewnego, że Wen żyje. Ale jeżeli została zabita, nikt nie mógł przewidzieć, jak to wpłynie na zeznania Fenga.
Inspektor Rohn nie była zadowolona ze swojego specjalnego statusu „eksperta" w sprawach chińskich w Biurze Szeryfa Federalnego. Udział w dochodzeniu dałby jej szansę udowodnienia, że sinologiczna specjalizacja jest przydatna na jej stanowisku, a poza tym bliżej poznałaby zwykłych Chińczyków.
Zaczęła pisać do Eda Spencera. Najpierw powiadomiła go o nieoczekiwanym rozwoju sytuacji, potem zasugerowała, aby zapoznał się z nagraniem rozmowy telefonicznej Fenga z piątego kwietnia, zwracając szczególną uwagę na możliwość ukrycia w niej jakiejś zaszyfrowanej wiadomości. Na koniec poprosiła o zgodę na włączenie się w dochodzenie i o informacje o starszym inspektorze Chenie Cao.
Zanim zeszła do hotelowego pomieszczenia z faksami, dodała jeszcze jedno zdanie: aby Ed wysłał jej odpowiedź do hotelu około dziesiątej rano czasu szanghajskiego, a ona zaczeka wtedy przy faksie. Nie chciała, żeby ktoś zapoznał się z treścią korespondencji, nawet prowadzonej po angielsku.
Po wysłaniu faksu przekąsiła coś szybko w restauracji, a gdy wróciła do pokoju, znów wzięła prysznic. Sen wciąż nie przychodził. Owinięta w ręcznik spoglądała na iluminowaną powierzchnię rzeki. Dostrzegła statek z pasiastą banderą. Z tej odległości nie widziała nazwy. Może był to amerykański wycieczkowiec zakotwiczony na noc na rzece Huangpu.
Około czwartej wzięła dwie tabletki dramaminy, kupiła ją na wypadek choroby lokomocyjnej. Zależało jej na nasennym, ubocznym działaniu leku. Wyjęła też z lodówki butelkę budweisera; po chińsku nazywał się Baiwei,
czyli „Sto razy mocniejszy". Browar Anheuser-Busch miał w Wuhanie joint venture.
Kiedy odeszła od okna, pomyślała o omawianym na zajęciach wierszu z okresu dynastii Song. Mówił o samotności, którą czuje podróżnik, chociaż znajduje się w cudownej scenerii. Usiłując przypomnieć sobie wersy, zasnęła.
Obudził ją budzik na stoliku przy łóżku. Przecierając oczy, zerwała się, początkowo zdezorientowana, gdzie jest. Była dziewiąta czterdzieści pięć. Nie miała czasu na prysznic. Szybko włożyła T-shirt i stare dżinsy i wyszła z pokoju w hotelowych, jednorazowych kapciach. Cienkie jak papier, wyglądały jak wykonane z tego samego materiału, co przezroczyste, plastikowe peleryny. Jadąc do hotelowego pokoju z faksami, w windzie przyczesała włosy szczotką.
Faks nadszedł w podanym przez nią czasie. Informacji było więcej, niż oczekiwała. Po pierwsze, potwierdzono, że piątego kwietnia Feng telefonował i że istnieje taśma z nagraniem. Ed zlecił przetłumaczenie jej zawartości. Jako potencjalny świadek, Feng nie miał prawa ujawniać nikomu swojego statusu w programie. Ed nie wiedział, co takiego mógł powiedzieć Wen, że spowodowało to jej zniknięcie.
Po drugie, propozycja włączenia się w śledztwo została zaakceptowana.
Odpowiadając na prośbę o informacje na temat Chena, Ed napisał:
„Skontaktowałem się z CIA. Przyślą nam teczkę starszego inspektora Cao. Wygląda na to, że jest osobą, na którą trzeba uważać. Kojarzy się go z partyjnymi liberalnymi reformatorami. Należy też do Związku Pisarzy Chińskich. Charakterystyka: ambitny, szybko awansujący funkcjonariusz partyjny".
Kiedy wyszła z faksem w dłoni, zobaczyła Chena – siedział w holu i przeglądał angielskie czasopismo. Na fotelu obok leżał bukiet kwiatów.
– Dzień dobry, pani inspektor Rohn. – Chen wstał.
Zwróciła uwagę, że jest wyższy od większości otaczających ich ludzi. Miał wysokie czoło, przenikliwe czarne oczy i inteligentną twarz. W czarnym garniturze wyglądał bardziej na naukowca niż policjanta, a wrażenie to potęgowała informacja, którą właśnie przeczytała.
– Dzień dobry, starszy inspektorze Chen.
– To dla pani. – Podał jej kwiaty. – Wczoraj w komendzie działo się tak wiele, że spiesząc się na lotnisko, zapomniałem przygotować bukiet powitalny. Teraz przyniosłem kwiaty, żeby uczcić pani pierwszy poranek w Szanghaju.
– Dziękuję. Piękny.
– Dzwoniłem do pokoju, ale pani nie odbierała, więc postanowiłem poczekać tutaj. Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko temu.
Nie miała. Kwiatami sprawił jej niespodziankę, kiedy jednak stała tak obok niego w plastikowych rannych pantoflach, właściwie nieuczesana, nie mogła powstrzymać irytacji, wywołanej jego oficjalną kurtuazją. Nie takiego zachowania oczekiwałaby od kolegi i niezbyt podobało jej się zawoalowane przypomnienie, że jest „tylko" kobietą.
– Chodźmy do mnie porozmawiać – zaproponowała.
Kiedy weszli do pokoju, poprosiła gestem, żeby usiadł, i wzięła wazon ze stolika w rogu.
– Wstawię kwiaty do wody.
– Dobrze pani spała? – zapytał, rozglądając się.
– Niedługo, ale powinno mi wystarczyć – odparła. Postanowiła nie być zakłopotana bałaganem w pokoju: łóżko niezasłane, pończochy rzucone na dywanie, na nocnym stoliku rozsypane pigułki, a pogniecione spodnie i żakiet przerzucone przez oparcie krzesła. – Przepraszam, musiałam odebrać faks.
– Powinienem panią uprzedzić. Bardzo mi przykro.
– Jest pan niezwykle uprzejmy, towarzyszu starszy inspektorze Chen – powiedziała, starając się, by w jej głosie nie zabrzmiał sarkazm. – Jak sądzę, tej nocy pan również późno się położył.