– Przyjdę, przyjdę! – odparł ze śmiechem. – Muszę tylko zaczekać na odpowiednią okazję!
– Nbele – zagaił Brad – mógłbym cię prosić o przysługę? – Powiedział mu o sekcji zwłok, w której chciał uczestniczyć. – Może zająłbyś czymś Mikeya?
– Ależ oczywiście, panie doktorze. Proszę się nie spieszyć, niech pan zadzwoni na mój pager, kiedy będzie po wszystkim. Chodź, Michael – powiedział Nbele, biorąc chłopca za rękę. – Pokażę ci coś ciekawego.
Kiedy Brad skierował kroki do kostnicy, Nbele zaprowadził Mikeya do swojego gabinetu. Na biurku leżał mały szkielet, który od razu wzbudził zainteresowanie chłopca.
– O rety – powiedział z ożywieniem. – Czy to ptak?
– Masz dobre oko – odparł Nbele. – To bardzo rzadki ptak z gór Usambara w Tanzanii.
– Gdzie to jest?
– Na wschodzie Afryki, niedaleko mojej ojczyzny. Ten ptak nazywa się Narina trogon. Chodź, pokażę ci.
Wyjął z szuflady biurka stare zdjęcie. Widniał na nim ptak przypominający dużą papugę, z krótkim żółtym dziobem, długimi szarymi piórami ogonowymi i ognistorudą piersią. Zielone pióra na grzbiecie błyszczały jak szmaragdy. Michael wziął zdjęcie i wlepił w nie wzrok.
– Chciałbym mieć takiego.
– Niełatwo je znaleźć – powiedział Nbele. – Zazwyczaj widać je tylko o zmierzchu. Podobno latają w pobliżu cmentarzy; moi przodkowie wierzyli, że te ptaki zabierają dusze umarłych.
– Naprawdę mogłyby to robić?
– Opowiem ci pewną historię – odparł Nbele. Przez następne pół godziny raczył chłopca opowieściami o ptakach i zwierzętach, o duchach i klątwach, o mindumugu i rytuałach. Roztaczał przed nim wizję Afryki w całej jej tajemniczej krasie, a Michael słuchał urzeczony. Kiedy jego ojciec wreszcie zadzwonił i powiedział, że pora wracać do domu, puls Afryki mocno bił w głowie chłopca.
Brad miał nadzieję, że sekcja wykaże, co było bezpośrednią przyczyną zgonu Benjamina. W płucach dziecka wystąpiło przekrwienie i obrzęk, podobnie jak u jedynego ze zmarłych wcześniej noworodków, którego poddano autopsji. Wynikało to z gwałtownego niedotlenienia, które poprzedziło śmierć; tak oczywisty objaw nie mógł stanowić przełomowego odkrycia. Po zakończeniu oględzin patolog pobrał próbki tkanek, by przygotować z nich preparaty do obserwacji pod mikroskopem.
Tego wieczoru Brad zadzwonił do Morgan. Dźwięk jej głosu działał na niego niezwykle uspokajająco. Kontakt z nią, choć tylko telefoniczny, pomógł zdusić poczucie samotności, które ogarniało go, gdy nie było jej przy nim. Miał przed oczami włosy Morgan, jej twarz, ciało. Nie chciał podejmować pochopnych decyzji, ale wiedział, że chce z nią być. Doszedł do wniosku, że po sześciu latach jest wreszcie gotów poważnie z kimś się związać.
Morgan nie była zaskoczona faktem, że sekcja nic nie wykazała. W czasie wstępnego rozpoznania anatomicznego raczej nie można było wykryć przyczyny zgonu Bena. Morgan bardzo chciała obejrzeć preparaty tkankowe.
Nie wróciła jeszcze do pracy. Śmierć siostrzeńca i napastliwe zaloty Hugh Brittena wyczerpały ją emocjonalnie, sprawiając, że nie byłaby w stanie przesiedzieć ośmiu godzin za biurkiem. Następnego ranka Brad przyjechał po nią o siódmej. Na oddziale patologii zjawili się wcześnie, na długo przed Kornheiserem. Preparaty zostały przygotowane w nocy. Brad wziął je od technika i podszedł do mikroskopu z podwójną głowicą. Oboje przystawili oczy do okularów.
– No i co ty na to? – spytał Brad po chwili namysłu.
– Co, gramy w Jaki to narząd"? Hmmm… – Zawiesiła głos. – To tkanka płucna, zgadza się?
– Uhm.
– No cóż, po pierwsze, widoczny obrzęk. Jest sporo śluzu i rozległy stan zapalny. Czy na razie wszystko się zgadza?
Potem wymieniali się uwagami, oglądając kolejne preparaty, przełączając z mniejszego na większe powiększenie, od czasu do czasu stosując immersję olejową. Przede wszystkim uderzyło ich to, jak rozległy jest stan zapalny. Wydawało się, że jakaś nieznana substancja wywołała gwałtowny wyciek płynów płucnych; naturalny odruch obronny zadziałał z taką mocą, że doprowadził do uduszenia ofiary. Ale co spowodowało ten odruch? Jak dotąd wszystkie testy na obecność alergenu dały wynik negatywny, a żaden ze znanych bodźców nie mógł wywołać tak gwałtownej reakcji.
– Czekaj chwileczkę – powiedziała Morgan, wpatrując się w okular. -Co to, jakiś paproch?
Brad ustawił obiektyw tak, by interesujący go punkt znalazł się na środku obrazu, i ustawił ostrość. Było tam coś, co przypominało mikroskopijnego owada, podejrzanie podobnego do tego, którego Morgan wypatrzyła w preparacie z sekcji poprzedniego dziecka.
– Jezu – powiedział – następny. To rzeczywiście wygląda jak wesz. To pewnie czynnik skażający.
– Czynnik skażający? – zapytała Morgan. – Jak często znajduje się takie mikroskopijne czynniki skażające?
– Częściej, niż mogłoby się wydawać – dobiegł głos zza ich pleców. Oboje unieśli głowy i zobaczyli Berniego Kornheisera. Brad przedstawił go Morgan, po czym anatomopatolog obejrzał preparat.
– To tylko roztocz kurzu domowego – powiedział. – W takim powiększeniu wygląda dość imponująco, ale tak naprawdę jest bardzo mały. Siedem tysięcy takich zmieściłoby się na dziesięciocentówce.
– Skąd pan wie, że nie są czynnikiem skażającym? – spytała Morgan.
– Bo od czasu do czasu je dostrzegamy. Tak samo jak widzimy włosy, pyłki i przeróżne małe cząsteczki unoszące się w powietrzu, które przeraziłyby przeciętnego człowieka, gdyby wiedział o ich istnieniu.
– Czy to maleństwo mogłoby wywołać poważny stan zapalny? – spytał Brad.
– Właściwie nie. Takie roztocza są wszędzie. To małe pajęczaki, pobierające potrzebny do życia pokarm z ludzkich komórek skórnych. Wdychamy ich miliony każdego dnia, nawet tego nie zauważając.
– Czy one nie mają czegoś wspólnego z astmą? – nie ustępowała Morgan.
– Czasami. U ludzi na nią podatnych odchody roztoczy czy ich pancerzyki mogą wywołać silną reakcję alergiczną.
– Czy w tym przypadku nie mamy do czynienia właśnie z taką reakcją? – spytał Brad. – Opuchlizna, obrzęk, granulocyty eozynochłonne?
– No cóż, i tak, i nie – powiedział Kornheiser. – Tak, występują tu objawy reakcji alergicznej, ale nie spowodowały jej roztocza kurzu domowego. Brad i Morgan spojrzeli na siebie zamyśleni.
– Czy możliwe jest – powiedział Brad – by była to jakaś odmiana roztocza kurzu domowego? Inny gatunek, wywołujący silniejszą reakcję alergiczną?
– Wątpię – odparł anatomopatolog. – Nikt jeszcze nie opisał czegoś takiego.
– Ale to możliwe, prawda?
– Brad, Brad – powiedział Kornheiser pobłażliwie. – Wszystko jest możliwe, ale musimy być realistami. Hawkins wzruszył ramionami.
– Mogę pożyczyć ten preparat?
Za drzwiami kostnicy Morgan spojrzała na niego pytająco.
– Co ty znowu knujesz?
– Może rzeczywiście trochę ponosi mnie fantazja – stwierdził. – Bernie pewnie ma rację, ale chcę pokazać ten preparat mojemu staremu kumplowi.
– To dobrze – powiedziała z naciskiem. – Nie podoba mi się ten Kornheiser. Wydaje się, że ma to wszystko gdzieś. Coś mi mówi, Brad, że mamy mało czasu. Oboje wiemy, że jakieś cholerstwo zabiło te biedne dzieci. Jeśli nie dojdziemy, co to jest, boję się, że ten sam los może spotkać moją siostrzenicę Courtney i resztę maluchów z oddziału intensywnej terapii.
Zawiesiła głos.
– To nie wszystko, prawda? – spytał Brad. Morgan skinęła głową.
– Jennifer wini się za śmierć Benjamina. Staram się ze wszystkich sił, ale nie mogę jej tego wybić z głowy. Boję się nawet myśleć, co z nią będzie, jeśli nie dojdziemy prawdy.