Литмир - Электронная Библиотека

– Czy wydaje ci się zdolny do, jakby to nazwać, podbijania liczby aborcji? Powiedzmy, kosztem porodów terminowych?

Brad powoli uniósł brwi.

– Nigdy nie przyszło mi to do głowy. Schubert jest dość dziwny. Właściwie nikt go tak naprawdę nie zna. Podobno była żona zdziera z niego kupę forsy.

– Czyli przydałoby mu się trochę więcej pieniędzy?

– Jak nam wszystkim. – Skończywszy jeść, Brad odsunął talerz. – Dowiedziałaś się czegoś jeszcze?

– W komputerze szukałam przypadków podobnych do tych, które nas interesują – powiedziała. – Stanowe Biuro Demograficzne prowadzi rejestr zgonów. Udało mi się załogować do ich bazy danych i przejrzeć archiwa. Wygląda na to, że więcej takich przypadków nie odnotowali.

– Morgan, wejdź ze mną na chwilę do domu. Chcę ci coś pokazać. – Zaprowadził ją do małego gabinetu sąsiadującego z sypialnią. Na biurku stał mikroskop. Brad wyjął z tekturowej teczki szkiełko, położył je pod obiektywem, powiększył obraz dziesięć razy i przywołał Morgan gestem ręki. – Zobacz.

Przyłożyła oczy do okularów i ustawiła ostrość.

– Co to właściwie jest? Zawsze miałam problemy z anatomią patologiczną.

– Ja też. To próbka pobrana od zmarłego dziecka, które jako jedyne poddano sekcji zwłok.

Morgan uważnie oglądała preparat, przesuwając go wolno po stoliku mikroskopu.

– Tkanka płucna?

– Brawo. Widzisz coś niezwykłego?

– Cóż, wygląda to trochę jak astma. Kiedy pracowałam w szpitalu, miałam sporo do czynienia z chorobami płuc. Widoczny duży obrzęk, mnóstwo śluzu.

– Kornheiser stwierdził, że mogło to być następstwem masażu serca -powiedział Brad.

– No cóż, to on jest ekspertem. Pamiętam, że podobnie wyglądały wycinki pobrane od dzieci z anafilaksją – powiedziała, mając na myśli silną alergiczną reakcję na obce białko.

– Te dzieci były chyba na to za małe, nie sądzisz? – spytał Brad. – Może był to jakiś alergen, z którym weszły w kontakt po raz pierwszy? Widzisz te wszystkie granulocyty eozynochłonne?

Morgan włączyła silne wzmacnianie obrazu.

– Tak, rzeczywiście. Interesująca hipoteza. Masz na myśli jakiś konkretny alergen?

– Tu mnie zagięłaś. Widzisz coś jeszcze?

Morgan powoli przesunęła wzrokiem po preparacie.

– Nie, ja… co to, artefakt?

Brad pochylił się i spojrzał w okular. Na samym brzegu szkiełka widoczne było coś, co wyglądało jak mały owad w ogromnym powiększeniu. Przypominał wesz.

– Nie wiem. Czegoś takiego raczej nie widzi się w drogach oddechowych. Jezu, myślisz, że doktor Kornheiser ma wszy?

Morgan parsknęła śmiechem. Uśmiech nie zniknął z jej twarzy, gdy Brad odstawił mikroskop i wyprowadził ją na dwór. Okazało się, że doktor Hawkins jest obdarzony poczuciem humoru. Czuła na ramieniu dotyk jego dłoni i sprawiało jej to przyjemność.

Najbardziej niezwykłą cechą kolekcji szkieletów Hugh Brittena była jej różnorodność. Choć nie gardził kośćcami zwierząt, zdecydowanie bardziej interesowali go ludzie. Najbardziej dumny był ze zgromadzonych przez siebie dziwadeł, a zwłaszcza swojego ostatniego zakupu – bliźniąt Nieves. Mimo to uważał swoją kolekcję za niepełną. Zawsze istniał jeszcze ten jeden eksponat, którego mu brakowało, im bardziej niezwykły, tym lepszy. W tej chwili Britten poszukiwał dziecka, które byłoby praktycznie pozbawione głowy.

Chodziło o płód z anencefalią, czyli taki, któremu brakowało większej części mózgu, co uniemożliwiało odpowiednie wykształcenie się czaszki. Z niewiadomych przyczyn ten najważniejszy narząd nie rozwijał się; pozostawał tylko prymitywny pień. Cierpiące na tę przypadłość dzieci były pozbawione górnej części czaszki, miały tylko źle rozwiniętą żuchwę. W głowie wielkości pięści tkwiło dwoje groteskowo wybałuszonych oczu, przypominających ślepia flądry. Ofiary tej strasznej choroby, pozbawione kory mózgu, żyły nie dłużej niż kilka dni.

Największym problemem dla Brittena było odnalezienie żywego okazu. Dzięki rozwojowi technik diagnozy prenatalnej na świat przychodziło niewiele dzieci z anencefalią. Szerokie zastosowanie badań alfafetoproteiny w surowicy krwi matki i ultrasonografia umożliwiały wczesne wykrycie takich powikłań jak anencefalią, co pozwalało na usunięcie chorych płodów. Rzadko zdarzało się, by w takim przypadku kobiety chciały donosić ciążę. Dzieci z anencefalią na ogół rodziły się tylko wtedy, gdy ich matki odmawiały badań prenatalnych. Jeśli Britten chciał dodać jedno z nich do swojej kolekcji, musiał odszukać taką właśnie pacjentkę.

Okazało się to zaskakująco łatwe. AmeriCare była liderem w dziedzinie komputeryzacji leczenia ambulatoryjnego. Zaraz po przyjęciu oferowanego mu stanowiska Britten zasugerował, aby firma stworzyła komputerową bazę danych wszystkich pacjentek leczących się na bezpłodność. Kliniki położnicze miały od tej pory przesyłać wszelkie uzyskane informacje do centralnego komputera AmeriCare. Teoretycznie, dzięki szybkiemu rozpoznaniu możliwych do przeoczenia problemów, menedżerowie mogli interweniować, chcąc zredukować koszty. Wystarczyło, że Britten wpisał kluczowe słowo „anencefalią". Resztę zrobił za niego komputer.

Cierpliwość Britteifa została wynagrodzona. Virginia Ryan z Yonkers w stanie Nowy Jork była w trzydziestym piątym tygodniu ciąży, kiedy u jej dziecka rozpoznano anuncefalię. Personel kliniki wprowadził diagnozę do sieci, a stamtąd wyłowił j ą komputer Brittena. Kolekcjoner nie posiadał się z radości. Natychmiast polecił sekretarce, by zadzwoniła do gabinetu ginekologa tej Ryan i dowiedziała się, jakie są jej zamiary.

Kierowniczka kliniki ucieszyła się, że wreszcie może z kimś o tym porozmawiać. Pacjentka, o którą chodziło, była bardzo kłopotliwa; jej lekarz bał się, że zostanie przez nią porwany do sądu. Otóż pani Ryan wywodziła się z rodu irlandzkich katolików, zwolenników licznych rodzin, a co za tym idzie, nieprzejednanych przeciwników aborcji. Wrodzone wady, ich zdaniem, były wyrazem woli bożej. Jedna z sióstr pacjentki miała dziecko z zespołem Downa. Wszystko to sprawiło, że trzydziestosześcioletnia pani Ryan, matka piątki zdrowych dzieci, odmówiła zgody na wszelkie badania prenatalne. Problem został wykryty dopiero wtedy, gdy lekarz, zaniepokojony faktem, że nie może wymacać głowy dziecka, uparł się że zrobi ultrasonografie. Wynik badania był jednoznaczny.

Początkowo pani Ryan zareagowała na tę wiadomość z całkowitą obojętnością. Stwierdziła, że takie rzeczy się zdarzają i że urodzi jeszcze niejedno dziecko. Zamierzała poczekać do porodu, a potem żyć dalej.

Zdaniem Brittena najlepiej byłoby, gdyby zdecydowała się na aborcję. Jednak przepisy obowiązujące w stanie Nowy Jork zabraniały usuwania tak dalece zaawansowanej ciąży. Britten sprawdził dane na temat rodziny. Ryanowie łącznie zarabiali trzydzieści tysięcy dolarów rocznie, nie zaliczali się zatem do ludzi bogatych. W tych czasach pieniądze przemawiały do wszystkich; Hugh Britten postanowił więc przemówić niezwykle przekonująco.

Podając się za jednego z dyrektorów AmeriCare do spraw medycznych, zadzwonił do państwa Hyan, by powiadomić ich o rozterkach firmy. AmeriCare, powiedział, zrobi dla pani Ryan wszystko, co się da; miał na uwadze przede wszystkim jej dobro. Potem skłamał, twierdząc, że przedyskutował sytuację z jej ginekologiem. Razem uznali, że najkorzystniej będzie doprowadzić do natychmiastowego porodu. Nie, ciągnął, to nie aborcja. Pani Ryan była na to w zbyt zaawansowanej ciąży. Najlepszym rozwiązaniem będzie wywołanie porodu. Żeby choć trochę złagodzić ból państwa Ryan, firma gotowa jest wypłacić im pięć tysięcy dolarów, jeśli szybko podejmą decyzję. Obiecał, że zadzwoni znowu tego samego dnia.

Reakcja Ryanów była taka, jak należało oczekiwać. Skoro to nie aborcja, to oboje gotowi są postąpić zgodnie z zaleceniami lekarzy. Wiedzieli, że niezbadane są wyroki boskie. Co muszą zrobić, dokąd pójść i kiedy dostaną pieniądze? Britten powiedział, że da im znać.

Teraz musiał znaleźć odpowiednią osobę do tego zadania. Lekarza, który jest profesjonalistą i potrafi działać przy zachowaniu całkowitej dyskrecji.

30
{"b":"107088","o":1}