Литмир - Электронная Библиотека

– Jedźmy już do Emily – zaproponował Embry. – Na pewno coś upichciła. Podwieziesz nas? – zwrócił się do mnie.

– Nie ma sprawy – szepnęłam.

Jared uniósł brew.

– Lepiej ty prowadź, Embry. Ona zaraz puści tu pawia.

– Rzeczywiście. Gdzie są kluczyki?

– W stacyjce – odpowiedziałam.

Embry otworzył drzwiczki po stronie pasażera.

– Hop, siup! – oznajmił wesoło, jednym ruchem podnosząc mnie z ziemi i sadzając w szoferce. Rozejrzał się po jej wnętrzu. -; Będziesz musiał jechać na skrzyni – poinformował Jareda.

– To się nawet dobrze składa. Mam słaby żołądek. Nie chcę się posypać zaraz po niej. – Założę się, że jest twardsza, niż się zdaje. Trzymała z wampirami.

– Pięć dolców?

– Stoi, chociaż taka łatwa wygrana to żadna przyjemność. Coś dzisiaj szafujesz forsą, chłopie?

Usiadłszy za kierownicą, Embry odpalił silnik, a Jared wskoczył zwinnie na pakę.

– Tylko nie wymiotuj, dobra? – szepnął mój szofer. – Mam tylko dziesiątaka, a jeśli Paul dziabnął Jacoba…

– Rozumiem.

Pojechaliśmy z powrotem do La Push. – Te Bella, jak udało się Jake'owi obejść zakaz? – spytał znienacka Embry.

– Jaki zakaz?

– No, ten rozkaz sfory. O tym, żeby nikomu się nie wygadać.

Pokazał ci na migi, czy co?

– Ach, to. – Przypomniałam sobie, jak Jacob zatrzymywał się w nocy w pół słowa. – Tylko mnie naprowadził. Sama domyśliłam się prawdy.

Embry wyglądał na zaskoczonego. Podrapał się po brodzie.

– Hm… No tak. Tak, to prawdopodobne.

– Dokąd mnie wieziecie?

– Do Emily. To dziewczyna Sama. Nie, przepraszam właściwie chyba już oficjalna narzeczona. Reszta też tam przyjdzie jak Sam skończy swoje kazanie. I jak skombinują dla siebie jakieś nowe ubrania. Wątpię, żeby Paulowi jeszcze coś zostało.

– Czy Emily wie, że…

– Tak. Właśnie, tylko się na nią nie gap. Sama to bardzo drażni. Zmarszczyłam czoło.

– Dlaczego miałabym się na nią gapić? Embry zmieszał się.

– Cóż, sama widziałaś na własne oczy, że zadawanie się z wilkołakami niesie z sobą pewne ryzyko… – Szybko zmienił temat. – Nie masz nam za złe, że załatwiliśmy tego bruneta z polany? Sądząc po jego intencjach, nie był twoim dobrym znajomym, ale… – Chłopak wzruszył ramionami.

– Nie, nie był moim dobrym znajomym.

– Kamień spadł mi z serca. Baliśmy, że może łamiemy pakt i pakujemy się w niezłą kabałę.

– Pakt z wampirami? Pamiętam, Jake opowiadał mi o nim dawno temu. – Dlaczego byście go złamali, zabijając Laurenta?

– Laurent – powtórzył Embry zjadliwie, jakby bawiło go to, że wampir może mieć jakoś na imię. – Widzisz, byliśmy wtedy na terytorium Cullenów. Nie wolno nam atakować wampirów, a przynajmniej Cullenów, chyba że zapuszczą się na nasz teren albo złamią pakt pierwsze. Nie mieliśmy pewności, czy ten brunet nie jest ich krewnym czy przyjacielem domu. Przecież wyglądało na to, ze go znasz.

– A jak wampir może złamać pakt?

– Kąsając człowieka. Ale Jake stwierdził, że nie możemy dłużej czekać.

– Kochany Jake. Uratowaliście mi życie. Dziękuję.

– Cała przyjemność po naszej stronie. – Zabrzmiało to jakby zabicie Laurenta istotnie sprawiło Embry'emu ogromną przyjemność.

Minąwszy ostatni dom stojący przy szosie prowadzącej na wschód skręciliśmy w wąską, nieutwardzoną drogę.

– Twoja furgonetka jest strasznie powolna – pożalił się Embry.

– Przepraszam – bąknęłam.

Przy końcu alejki stał maleńki domek – miał od frontu tylko jedno okno. Niegdyś był szary, a jego frontowe drzwi niebieskie. Czyjaś troskliwa ręka zasadziła w skrzynce na parapecie pomarańczowe i żółte aksamitki na których widok nie sposób było się nie uśmiechnąć.

– Mmm Emily coś gotuje – węszył Embry. Jared zeskoczył ze skrzyni i ruszył w stronę drzwi, ale Embry zatrzymał go, kładąc mu dłoń na piersi. Spojrzał na mnie znaczą i równie znacząco chrząknął.

– Nie mam przy sobie portfela – wymigał się Jared.

– W porządku. Tylko nie zapomnij.

Weszli do środka bez pukania. Nieśmiało podążyłam za nimi. Pokój od frontu, tak jak u Blacków, służył jednocześnie za salon i kuchnię. Przy blacie, bokiem do nas, stała młoda długowłosa Indianka zajęta przenoszeniem świeżo upieczonych muffinek na papierowy talerz. W pierwszej chwili pomyślałam, że Embry zakazał mi się na nią gapić, bo była taka piękna. Nagle spytała melodyjnym głosem: „Jesteście głodni?” i odwróciła się do nas.

Połowę jej twarzy szpeciły trzy grube pionowe blizny, żywoczerwone, choć już dawno się wygoiły. Jedna ze szram zniekształciła zewnętrzny kącik oka dziewczyny, inna ściągała jej usta w trwałym grymasie.

Wdzięczna Embry'emu za to, że mnie uprzedził, natychmiast skupiłam uwagę na trzymanym przez narzeczoną Sama talerzu ciastek. Pachniały cudownie wanilią i jagodami.

– Och – zdziwiła się Emily. – Kogóż tu mamy? Przeniosłam wzrok, starając się patrzeć tylko na lewą połowę jej twarzy.

– To słynna Bella Swan – przedstawił mnie Jared z niechęcią. – Któżby inny. – Najwidoczniej już tu o mnie wcześniej rozmawiano.

– Cholerny uparciuch. Udało mu się – mruknęła pod nosem Emily, mając zapewne na myśli Jacoba i obejście zakazu. Żadna z połówek jej twarzy nie spoglądała na mnie przyjaźnie.

– Czyli to ty jesteś tą dziewczyną od wampirów?

Zesztywniałam.

– A ty jesteś tą dziewczyną od wilkołaków?

Cała trójka wybuchła śmiechem. Nasza gospodyni odrobinę się rozluźniła.

– Nie mogę zaprzeczyć – przyznała. – Gdzie Sam? Spytała Jareda.

– Wizyta Belli… nie przypadła Paulowi do gustu.

Emily wywróciła zdrowym okiem.

– Ach ten Paul – westchnęła. – Jak sądzicie, długo im to zajmie? Właśnie zabierałam się do jajek.

– Nie martw się – powiedział Embry. – Jeśli się spóźnią, nic się nie zmarnuje.

– W to nie wątpię. – Dziewczyna zachichotała i otworzyła lodówkę. – Bello, jesteś głodna? Śmiało, poczęstuj się muffinką.

Dzięki.

Wzięłam jedną z talerza i zaczęłam obgryzać. Była pyszna i puszysta, w sam raz na mój obolały żołądek. Embry dorwał trzecią z rzędu i wsadził ją sobie w całości do ust.

– Jesteś obrzydliwy – skomentował Jared.

– Zostaw kilka dla swoich braci. – Emily zdzieliła Embry'ego po głowie drewnianą łyżką. Słowo „bracia” mnie zaskoczyło, ale chłopcy przełknęli je gładko.

Oparta o blat, przyglądałam się, jak przekomarzają się jak rodzina. Kuchnia Emily była bardzo sympatycznym miejscem, przyjemnie jasnym dzięki białym szafkom i jasnym deskom podłogowym. Na niewielkim okrągłym stole kuchennym stał biało niebieski porcelanowy dzban pełen polnych kwiatów. Embry i Jared czuli się tu jak u siebie w domu.

Emily podciągnęła rękawy fioletowej bluzki wbiła, do żółtej misy kilka tuzinów jajek i zaczęła mieszać je starannie. Potrójna blizna ciągnęła się wzdłuż prawej ręki mojej gospodyni aż po palce. Embry nie przesadzał. Zadawanie się z wilkołakami rzeczywiście niosło spore ryzyko.

Drzwi frontowe otworzyły się i stanął w nich Sam.

– Emily – powiedział z takim uczuciem w głosie, że poczułam się jak intruz. Przeszedł przez pokój i ujął twarz ukochanej w swoje dłonie. Zanim pocałował dziewczynę w usta, złożył pocałunek na zniekształconym policzku. Przywarli do siebie na długo.

– Przestańcie już – poprosił Jared. – Ja tu jem. – Więc zamknij się i wcinaj – polecił mu Sam, powracając do Emily.

– Boże – jęknął Embry zdegustowany.

Długie miesiące unikałam jak ognia romantycznych piosenek i filmów żeby nagle stanąć twarzą w twarz z parą rodem z hollywoodzkiego wyciskacza łez. Ba, to było gorsze niż kino – to działo się naprawdę. Odłożywszy ciastko, z założonymi rękami wpatrywałam się w polne kwiaty, starając ignorować się zarówno Emilu jak i Sama, jak i narastający w moim sercu ból.

Na moje szczęście, chwilę później do kuchni wpadli niedawni przeciwnicy. Paul dal Jacobowi sójkę w bok, a Jacob odwdzięczył się kuksańcem. Byłam w szoku. Obaj głośno się śmiali i nie byli nawet podrapani.

59
{"b":"103759","o":1}