Литмир - Электронная Библиотека

Nie potrafiłam maskować własnych emocji. Zabrzmiało to jak pytania z policyjnego przesłuchania.

– Nie – odparł Billy, powoli cedząc słowa. – Nie sądzę. Rzecz jasna, nie byłam na tyle głupia, żeby wymieniać Sama.

– To może Embry?

Billy rozluźnił się odrobinę.

– Tak, Embry jest w tej paczce.

Więcej nie było mi trzeba. Embry należał do gangu.

– Przekaż mu, że dzwoniłam, kiedy wróci, dobrze?

– Oczywiście, nie ma sprawy.

Klik. Słuchawkę Blacków odłożono na widełki.

– Do zobaczenia, Billy – mruknęłam z ironią.

Klamka zapadła. Miałam zamiar pojechać do La Push i koczować pod domem Jacoba tak długo, jak miało się to okazać konieczne. Byłam gotowa nocować w furgonetce i nie chodzić przez kilka dni do szkoły. Prędzej czy później chłopak musiał wrócić, a tedy czekała go konfrontacja ze mną.

Zasiadłam za kierownicą i pogrążyłam się w intensywnych rozmyślaniach.

Choć dałabym głowę, że od mojego wyjazdu minęło kilkanaście sekund, kiedy się ocknęłam, rzedniejący las wskazywał, że lada moment zobaczę pierwsze domy należące do rezerwatu. Lewym poboczem, tyłem do mnie, szedł wysoki chłopak z daszkiem. Czyżby… Serce zabiło mi szybciej. Przez chwile wydawało mi się, że los jest dla mnie nadzwyczaj łaskawy.

Ale tylko przez chwilę. Indianin był zbyt szeroki w barach i nie miał długich włosów. Stawiałam na to, że to Quii, chociaż musiałby sporo urosnąć, odkąd go widziałam po raz ostatni. Co się działał z młodymi Quileutami? Czy starszyzna plemienia podawała im potajemnie jakieś eksperymentalne odżywki?

Zjechałam na lewy pas i zatrzymałam się koło chłopaka. Dopiero wtedy podniósł wzrok. Jego mina przeraziła mnie raczej, niż zaskoczyła. Twarz miał wykrzywioną bólem, niczym ktoś, kto opłakiwał zmarłego bliskiego.

– O to ty, Bella. Cześć – przywitał się bez entuzjazmu.

– Cześć, Quil. Co słychać?

– Obleci – odparł ponuro.

– Podwieźć cię dokądś? – zaoferowałam się.

– Ech, czemu nie.

Obszedł furgonetkę i wgramolił się do środka.

– dokąd szedłeś?

– Do domu. Mieszkam na północnym krańcu miasteczka, zaraz za sklepem.

– Widziałeś może dzisiaj Jacoba? – Wyrzuciłam z siebie to pytanie, niemal przerywając mu w połowie zdania. Byłam głodna jakichkolwiek informacji na temat mojego przyjaciela.

Quil nie odpowiedział od razu. Wpatrywał się tępo w szybę.

– Z daleka – wykrztusił wreszcie.

– Z daleka? – powtórzyłam.

– Próbowałem go śledzić. – Chłopak mówił tak cicho, że jego glos z trudnością przebijał się przez ryk silnika. – Był z Embrym. Zauważyli mnie, jestem tego pewien, ale odwrócili się i zniknęli między drzewami. Sądzę, że nie byli sami – że w lesie czekał na nich Sam i jego ekipa. Szukałem ich przez godzinę, nawoływałem jak głupi. Omal się nie zgubiłem. Kędy mnie znalazłaś, właśnie wyszedłem na drogę.

– Więc Sam jednak go dopadł – syknęłam. Quil otworzył szeroko oczy ze zdumienia.

– To ty wiesz?

– Jake mi powiedział… zanim…

– Zanim się stało – dokończył za mnie.

– Jacob jest już taki jak cała reszta?

– Zawsze u boku Mistrza. – Quil splunął z pogardą przez otwarte okno.

A przedtem… Czy wyglądało na to, że coś go dręczy? Czy wszystkich unikał?

– Nie tak długo jak pozostali. Może z jeden dzień. A potem zaprzyjaźnił się z Samem.

Quil wymawiał imię przywódcy gangu jak obelgę.

– Jak myślisz, co jest grane? Biorą prochy, czy co?

– Jacob i Embry nie pasują mi jakoś do prochów. Ale co ja o nich wiem? I jak nie prochy, to, co innego? Tylko, czemu dorośli się tym nie interesują? – Pokręcił wolno głową. W jego oczach dostrzegłam teraz strach. – Jacob wcale nie chciał być… nie chciał wstąpić do tej ich sekty. Nie rozumiem, dlaczego tak szybko zmienił zdanie. Dlaczego cały się zmienił. – Quil spojrzał na mnie błagalnie. – Nie chcę być następny!

Też się przeraziłam. Już po raz drugi wysłuchiwałam podobnego wyzwania, a wiedziałam, jak skończył mój pierwszy rozmówca. Wzdrygnęłam się.

– A co na to twoi rodzice?

– Rodzice… – Chłopak się skrzywił. – Mój dziadek jest w radzie z ojcem Jacoba. Powiem tak: gdyby mógł, powiesiłby sobie plakat z Samem Uleyem nad łóżkiem.

Na dłuższą chwilę we wnętrzu samochodu zapanowało milczenie.

W międzyczasie dojechaliśmy do centrum La Push. Kawałek dalej było już widać sklep.

– Wysiądę tutaj – oznajmił Quil. – Stąd mam rzut kamieniem.

– Wskazał palcem na zalesioną działkę za budynkiem sklepu. Zaparkowałam a on wyskoczył na chodnik.

– zamierzam poczekać na Jacoba przed jego domem – wyjaśniłam mu tonem mściciela.

– Powodzenia.

Zatrzasnął drzwiczki. Odszedł przygarbiony, szurając nogami. Jego twarz prześladowała mnie przez całą drogę do Blacków. Musiał się bardzo bać. Tylko, czego? Zatrzymawszy się przed samym domem, zgasiłam silnik, otworzyłam wszystkie okna (pogoda była bezwietrzna) i rozsiadłam się wygodnie z nogami wyciągniętymi na desce rozdzielczej. Super.

Mogłam tak siedzieć godzinami. Kątem oka dostrzegłam ruch. To w oknie od frontu pojawił się Billy. Miał zagubioną minę. Kiedy pomachałam mu ze zjadliwym uśmieszkiem, rozeźlił się i zaciągnął firanki. Wzruszyłam ramionami, po czym z powrotem zapadłam się w fotelu.

Nie miałam nic przeciwko długiemu czekaniu, ale żałowałam, że w pośpiechu zapomniałam zabrać z sobą coś do czytania. Pogrzebałam w plecaku. Na dnie znalazłam stary sprawdzian. Rozłożyłam go na kolanie i uzbrojona w długopis zabrałam się do bezsensownego gryzmolenia. Zdążyłam naszkicować zaledwie rządek rombowatych brylancików gdy nagle ktoś zapukał w drzwiczki furgonetki. Aż podskoczyłam. Pomyślałam, że to Billy postanowił mnie przegonić.

– Co ty wyrabiasz, Bello?!

Do środka auta zaglądał wściekły Jacob.

Byłam w szoku. Przez te kilka tygodni rzeczywiście ogromnie się zmienił. Pierwszą rzeczą, którą zauważyłam, było to, że znikły jego śliczne włosy. Był teraz obcięty na jeża – jego kształtna głowa lśniła w słońcu niczym futerko czarnego kota. Rysy twarzy zgrubiały, zhardziały… zmężniały. Szyja i ramiona chłopaka także wydawały się grubsze, jakby bardziej umięśnione. Dłonie, które zaciskał na okiennej ramie, porażały swoimi rozmiarami, a zza miedzianej skóry prześwitywały na nich ścięgna i żyły. Tak fizycznie bardzo się zmienił, jednak to nie te zmiany zrobiły na mnie największe wrażenie.

Najgorszy, zupełnie nierozpoznawalny był wyraz jego twarzy Przyjazny uśmiech i bijące od Jacoba ciepło znikły razem z włosami. W jego oczach nie malowało się nic poza wzgardą. Moje słońce zgasło. Moje serce krwawiło z żalu.

– Jacob? – szepnęłam.

Wpatrywał się we mnie gniewnym wzrokiem.

Zdałam sobie sprawę, że nie jesteśmy sami. Za moim odmienionym przyjacielem stało czterech innych Indian: wszyscy wysocy, miedzianoskórzy, identycznie krótko obcięci. Mogliby być braćmi – nie potrafiłam nawet rozpoznać Embry'ego. Podobieństwo młodzieńców potęgowała malująca się na ich twarzach wrogość.

Na wszystkich twarzach poza jedną.

Starszy od pozostałych o kilka lat Sam trzymał się z tyłu. On jeden przyglądał mi się ze spokojem. Musiałam przełknąć ślinę, zęby nie zachłysnąć się własną żółcią. Miałam ochotę wymierzyć mu policzek. Więcej, chciałam śmiertelnie go przerazić, stać się kimś, n czyj widok wziąłby nogi za pas. Kimś silnym, potężnym…

Chciałam być wampirem.

Żądna zemsty, zatraciłam się i zapomniałam o czymś innym. To pragnienie widniało na mojej prywatnej liście marzeń zakazanych, a w dodatku było spośród nich najbardziej bolesne. Zbyt wiele łączyło się z nim innych rojeń, innych wizji. Uświadamiając sobie, że straciłam na dobre możliwość wyboru, że tak właściwie nigdy niczego mi nie zagwarantowano, przypominałam sobie inne rzeczy, które utraciłam, i nie tylko rzeczy. W moim ciele rozwarła się na powrót wielka rana. Z trudem odzyskałam panowanie nad sobą.

– Czego tu szukasz? – warknął Jacob. Widział, co się ze mną działo i nienawidził mnie za to jeszcze bardziej.

47
{"b":"103759","o":1}