Литмир - Электронная Библиотека

– Rozchmurzył się. Spodobało mu się chyba słówko „nam”. Byliśmy partnerami,.

– Jedna sesja w tygodniu? – zasugerował.

Policzyłam w myślach liczbę ćwiczeń, które mi tego dnia zadano. – Dwie, lepiej dwie.

Chłopak sięgnął do papierowej torby leżącej nieopodal skrzynki na narzędzia i wyciągnął dwie puszki z jakimś gazowanym napojem. Otworzył dla mnie i dla siebie. Wznieśliśmy toast.

– Za bycie odpowiedzialnym – oświadczył uroczyście – dwa razy w tygodniu.

– Za bycie nieodpowiedzialnym w pozostałe dni – dodałam. Jacob uśmiechnął się szeroko i przytknął swoją puszkę do mojej.

Wróciłam do domu później, niż zamierzałam. Charlie, jak się okazało, zamówił i zjadł pizzę na obiad. Nie chciał słyszeć o przeprosinach.

– Nic się nie stało – zapewnił mnie. – Poza tym masz prawo od czasu do czasu odpocząć od garów.

Wiedziałam, że nie mówi mi całej prawdy. Cieszył się, że zaczynam normalnie funkcjonować, i wolał mnie niepotrzebnie nie irytować, żeby nie sprowokować nawrotu depresji. Przed zabraniem się do odrabiania lekcji, sprawdziłam skrzynkę mailową. Przyszła długa odpowiedź od Renee. Uszczęśliwiona moją przemianą, nie omieszkała skomentować każdego faktu, o którym jej napisałam, więc przesłałam jej zaraz równie szczegółowo relację z dobiegającego już końca dnia. Rzecz jasna, ani słowem nie wspomniałam o motocyklach. Nawet wyluzowana Renee przeraziłyby moje plany.

We wtorek w szkole nie było tak źle. Angela i Mike wydawali się być gotowi powitać mnie w swoim gronie z otwartymi ramionami i zachowywali się tak, jakby minione cztery miesiące nie miały miejsca. Tylko Jess nadal traktowała mnie z dystansem. Zastanawiałam się, czy potrzebuje formalnych przeprosin na piśmie za tamten incydent pod barem.

W sklepie Mike był nadzwyczaj ożywiony i rozgadany. Najwyraźniej tak długo tłumił w sobie potrzebę rozmowy, że teraz musiał to sobie odrobić. Co do mnie, wprawdzie odpowiadałam na pytania i śmiałam się z jego żartów, ale zdawałam sobie sprawę, że łatwiej przychodziło mi to przy Jacobie. Mimo wszystko, udało nam się jednak nie poruszyć żadnego drażliwego tematu.

To jest, do czasu.

Wybiła piąta. Zdjęłam firmowy podkoszulek i cisnęłam go pod ladę, a Mike wystawił w oknie tabliczkę z napisem „Nieczynne”.

– Fajnie się dziś pracowało, prawda? – powiedział wesoło.

– Fajnie – potwierdziłam ugodowo, chociaż gdybym miała wybór, siedziałabym od kilku godzin w garażu w La Push.

– Szkoda, że w piątek musiałaś wyjść wcześniej z filmu. Jakoś nie nadążałam za jego tokiem rozumowania.

– Tchórz ze mnie i tyle. – Wzruszyłam ramionami.

– Chodzi mi o to – wyjaśnił – że następnym razem powinnaś wybrać się do kina na coś przyjemniejszego.

– Ach – Wciąż nie rozumiałam, do czego pije.

– Może w ten piątek? Ze mną. Poszlibyśmy na jakąś komedię.

Przygryzłam wargę. Czy już tego nie przerabialiśmy? Miałam rację – czekała mnie powtórka moich pierwszych dni w Forks.

Będzie tak, jakbyśmy nigdy się nie poznali.

Nie chciałam psuć sobie stosunków z Mikiem, zwłaszcza że był jedną z nielicznych osób, które po moim „powrocie” odnosiły się do mnie przyjaźnie i bez podejrzliwości. Żałowałam, że tym razem nie mogę wykręcić się spotkaniem z Jessicą, tak jak przed rokiem.

– Masz na myśli randkę? – upewniłam się. W tym wypadku się chyba grać w otwarte karty. Żeby mieć to szybko za sobą.

Przeanalizował ton mojego głosu.

– Jeśli chcesz, to może być randka, ale nie musi.

– Nie umawiam się na randki – odpowiedziałam, uświadamiając sobie jednocześnie, jak bardzo obojętna była mi kwestia powodzenia u płci przeciwnej.

– To może pójdziemy bez żadnych zobowiązań? – zaproponował. – Jako para kumpli.

Jego jasnoniebieskie oczy odrobinę posmutniały. Miałam nadzieję, że nie kłamie i rzeczywiście się na mnie nie obrazi, jeśli odrzucę jego zaloty.

– Kumple, mówisz? To mi bardziej odpowiada. Tyle, że piątkowy wieczór mam już zajęty, więc może w następnym tygodniu?

– A co porabiasz w ten piątek? – spytał, nieudolnie kryjąc podenerwowanie.

– Uczę się. Umówiłam się na taką… sesję kucia. Z koleżanką.

– Ach tak. No to może w przyszłym tygodniu.

Odprowadził mnie do furgonetki, ale nie był już taki rozmowny, co wcześniej. Zupełnie jak wtedy, rok temu. Zatoczyłam pełne koło. Czułam, że to, co przeżywam, to tylko echo przeszłości, odbicie wyprane z odczuwanych niegdyś przeze mnie emocji.

Nazajutrz wieczorem Charlie zastał mnie i Jacoba leżących na brzuchach na podłodze w saloniku w otoczeniu podręczników zeszytów i piórników. Ani trochę się nie zdziwił, z czego wywnioskowałam, że za moimi plecami kontaktuje się z Billym.

– Cześć, dzieciaki – rzucił, zezując w stronę kuchni, skąd rozchodził się apetyczny zapach mięsnej zapiekanki. Pichciłam cale popołudnie. Jacob przyglądał się, jak gotuję, i służył mi za testera. Chciałam wynagrodzić ojcu wczorajszą pizzę.

Jacob został na obiedzie i zabrał porcję dla Billy'ego. Z oporami zgodził się dodać do mojego niedzielnego wyniku jeden rok za bycie dobrą kucharką.

W czwartek pracowałam, w piątek siedzieliśmy w garażu, a w sobotę po sklepie odrabialiśmy lekcje. Charlie nabrał do mnie dostatecznie dużo zaufania, żeby zostawić nas samych i wybrać się z Harrym na ryby. Kiedy wrócił, mieliśmy już zrobione wszystkie ćwiczenia i z czystymi sumieniami oglądaliśmy „Monster Garage” na Discovery.

– Powinienem już się zbierać – westchnął Jacob. – Jest później, niż myślałem.

– Okej – powiedziałam jękliwie. – Odwiozę cię do domu.

Moja smutna mina go rozbawiła. Nie miałam ochoty opuszczać wygodnego fotela.

– Jutro znowu garaż – zakomunikowałam mu, kiedy siedzieliśmy już w aucie, w bezpiecznej odległości od uszu Charliego.

– O której mam się stawić?

Uśmiechnął się tajemniczo.

– Zadzwonię do ciebie rano i się umówimy, dobra? – zaproponował niespodziewanie. Wyglądał na podekscytowanego.

– Dobra – zgodziłam się. Nie miałam pojęcia, co knuje. Nie pozostawało mi nic innego, jak poczekać do rana.

Po śniadaniu zrobiłam porządki, żeby zabić jakoś czas przed telefonem Jacoba, a przy okazji otrząsnąć się z ostatniego koszmaru. Zmieniła się jego sceneria. Nie wędrowałam już po lesie, a po niezmierzonym polu paproci – tu i ówdzie rosły jedynie dorodne choiny. Jak zwykle krążyłam bez celu, nie wiedząc, dokąd idę ani czego szukam. Rano byłam na siebie wściekła za poniedziałkowa wyprawę. Próbowałam zepchnąć swój nowy sen na krańce świadomości, skąd nie miałby szans wyrwać się, by znowu mnie nawiedzić.

Charlie mył radiowóz przed domem, więc kiedy telefon w końcu zadzwonił, rzuciłam szczotkę klozetową w kąt i popędziłam na dół go odebrać.

– Halo? – wydyszałam do słuchawki.

– Belo… – Jacob nigdy nie używał wołacza.

– Cześć, Jake.

– Musimy coś dzisiaj uczcić – oznajmił poważnym tonem. Skojarzyłam, o co chodzi dopiero po sekundzie.

– Są gotowe? Już? To fantastycznie!

– Co za prezent od losu! Tak bardzo potrzebowałam czegoś, co odciągnęłoby moje myśli od koszmarów o pustce! Nawet, jeśli to coś miało być czymś na kształt, hm, randki. – Oba są w pełni sprawne.

– Jacob, jesteś cudowny! Jesteś najbardziej utalentowaną osobą jaką znam! Daję ci za to dziesięć lat ekstra. – Super! To chyba niedługo zacznę siwieć. Rozśmieszył mnie.

– Zaraz u ciebie będę!

Wróciłam jeszcze na górę odstawić środki czyszczące pod umywalkę w łazience, naciągnęłam w biegu kurtkę i popędziłam do samochodu.

– Jedziesz do Jake'a – oświadczył Charlie, kiedy go mijałam. Nie było to pytanie.

– Tak – potwierdziłam, wskakując do furgonetki.

– Później będę na posterunku – zawołał za mną ojciec.

– Okej – odkrzyknęłam, przekręcając kluczyk w stacyjce. Charlie powiedział coś jeszcze, ale zagłuszył go ryk mojego silnika. Zabrzmiało to jak „gdzie się pali”.

U Blacków zaparkowałam nie od frontu, ale nieco z boku, blisko kępy drzew, tak żeby łatwiej było nam wywieźć motory w tajemnicy. Wysiadając, dostrzegłam, że w pobliżu przeziera zza igieł czerwony lakier – Jacob przezornie wyprowadził zawczasu oba pojazd z garażu. Z wnętrza domu jaskrawe plamy były niewidoczne.

30
{"b":"103759","o":1}